Doświadczamy interesującego zjawiska polityczno-socjologicznego. Toczy się właśnie debata, kto w kampanii wyborczej powinien debatować w sprawach najważniejszych dla Polski. Dziennikarze nie ustają w spekulacjach kto, z kim i na jakich warunkach powinien debatować. Politycy deklarują otwartość, ale zaraz stawiają warunki, spierają się kto za kim biega i dalej biegać nie będzie.
Postawmy problem z głowy na nogi. O czym powinni politycy debatować? Odpowiedź wydaje się oczywista: o sprawach najważniejszych dla Polaków i dla Polski. Czym zatem żyją Polacy we wrześniu 2001?
- Problem numer jeden - dzieci idą do szkoły. Czy od sześciu lat czy od siedmiu. Czy szkoły są przygotowane do przyjęcia sześciolatków. Dlaczego przedszkola są takie drogie, skoro mają wyrównywać szanse. Co zrobić z dzieckiem, które kończy lekcje w południe, a rodzice pracują do 16, a nawet do 18.
- Problem numer dwa - dach nad głową. Czy problem dostępu do podstawowej potrzeby egzystencjalnej - samodzielnego mieszkania, musi być uzależniony od kursy franka szwajcarskiego, czy mamy jakieś polskie pomysły na rozwiązanie tej kwestii. W II Rzeczpospolitej mieli - istniały małe spółdzielnie mieszkaniowe - nieliczne w Łodzi przetrwały do dziś.
- Problem numer trzy - bezpieczeństwo zdrowotne. W Polsce przybywa łóżek szpitalnych szybciej niż dochodów do NFZ. Dlaczego nie jest realizowana konstytucyjna równość podmiotów: prywatne lecznice mogą mieć kontrakt z NFZ i dochody z rynku, a publiczne - tylko kontrakt z NFZ.
Korzystne rozwiązania każdej z przytoczonych spraw wymagają zmian w obowiązujących ustawach. Zmiany dotyczące pracy szkół, gospodarki komunalnej czy ochrony zdrowia nie wytrzymują kryteriów doraźnej popularności. Wymagają gruntownej wiedzy i silnego przywództwa. Także kompetentnych liderów lokalnych.
W wielu miejscach powyższego tekstu wymagany jest znak zapytania. Inicjatywę redakcyjną pozostawiam PT czytelnikom.