Empereur Empereur
523
BLOG

Lekarstwo gorsze od choroby

Empereur Empereur Koronawirus Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

Trzydzieści osiem milionów mieszkańców Polski obudziło się dziś w kraju, w którym rząd grozi im grzywną za wyjście z domu bez "uzasadnionego powodu". Powiedziano im, że to z powodu szerzącej się choroby, na którą w całym kraju zmarło jak dotąd trzynaście osób na około tysiąca odnotowanych zachorowań. Niesamowite, z jakim spokojem, a nawet aprobatą, przyjęto tak daleko idące ograniczenia podstawowych wolności, wprowadzane przez rząd w zasadzie zupełnie arbitralnie i to w taki sposób, żeby to rządu w najmniejszy sposób nie zabolało. 

Problem znieczulicy na gwałcenie podstawowych praw jednostek przez aparat państwowy w imię walki z wirusem był widoczny już na etapie, gdy epidemia szerzyła się tylko w Chinach. Dochodziły stamtąd doniesienia, o drakońskich metodach jakie władze stosują w walce z wirusem, takich jak przymusowe wywlekanie ludzi z domów na podstawie tego, że mają gorączkę, czy spawanie drzwi do bloków mieszkalnych, żeby uniemożliwić mieszkańcom wydostanie się na zewnątrz. Dla przeciętnego Europejczyka mogło się to wydawać obcą mu, egzotyczną rzeczywistością wschodniej autokracji, w której, w przeciwieństwie do Europy, prawa jednostki nie mają żadnego znaczenia. Co jednak musiało budzić pewne zdziwienie, to że w zachodnim świecie nie był słyszalny żaden protest przeciwko takiemu postępowaniu chińskich władz.

W Polsce co prawda jeszcze drzwi do bloków się nie spawa, ale rząd ogłosił już, że zabrania Polakom wychodzić z domu bez uzasadnionej przyczyny pod karą grzywny. Jednocześnie chodnikiem mogą iść razem najwyżej dwie osoby, zabroniono wszelkich zgromadzeń, nawet w kościele może jednocześnie przebywać najwyżej pięć osób. I podobnie jak w przypadku Chin, nikt nie protestuje. Polakom podano informację o jakiejś chorobie, której śmiertelność na świecie oscyluje w granicach 2-3% (w Polsce jak dotąd około 1%) i to wystarczyło, żeby bezkrytycznie i bez żadnych protestów zaakceptowali totalną likwidację życia społecznego przez rząd. Niewiarygodne, że w Polsce faktycznie zabroniono Polakom chodzić na mszę i nikt nie protestuje. Środowiska lewicujące, tak ponoć zatroskane o prawa człowieka, nie tylko nie protestują, ale wprost przeciwnie, przyklaskują drakońskiemu ograniczaniu swobód jednostki, a zagrożenie chorobą traktują nawet jako dodatkowy, wygodny pretekst do uderzania w Kościół. 

Ograniczenia wprowadza rząd, który, dodajmy, owe środki walki z epidemią podejmuje wyłącznie w taki sposób, żeby pod żadnym pozorem nie zaszkodziły jego interesowi politycznemu. Pomimo wprowadzenia drakońskich środków, niespotykanych jak dotąd w wolnej Polsce po 1989 roku, ten sam rząd nie widzi przeszkód, by za dwa miesiące odbyły się wybory prezydenckie. Nawet gdyby do tego czasu zelżało zagrożenie epidemią, wybory będą fikcją, gdyż prowadzenie jakiejkolwiek kampanii wyborczej jest praktycznie niemożliwe. Jedynie urzędujący prezydent, korzystając z zajmowanego stanowiska, może faktycznie nabijać sobie punkty poprzez wspólną z rządem "walkę z epidemią". I o to właśnie chodzi. 

Koronawirusowi panikarze oczywiście się wzburzą, że negowanie tych "środków ostrożności" to lekceważenie zagrożenia epidemią. To jednak oni lekceważą zagrożenia, jakie niesie ze sobą podsycana przez media i polityków panika i walka z tą epidemią. Zarówno radykalny skok na władzę nad ludźmi w wykonaniu rządu, jak i przede wszystkim wysoce prawdopodobne, długotrwałe, opłakane skutki, jakie to zatrzymanie całego społeczeństwa przyniesie dla gospodarki. Skutki, które odczujemy wszyscy i które będziemy odczuwać jeszcze długo po tym, jak koronawirus stanie się tematem wczorajszym, którym nikt się już nie ekscytuje. To właśnie unikanie pytania o proporcjonalność tych środków jest lekcważeniem zagrożenia. 

Nie zmienią tego też żadne panikarskie krzyki o tym, jaką to straszną chorobą jest Covid-19, które zupełnie nie wytrzymują starcia z danymi na jej temat. Panikarze pouczają i się wymądrzają, że "na koronawirusa umierają również młodzi", tak jakby umieranie młodych ludzi na różne choroby było jakimś niespotykanym wcześniej fenomenem. Pouczają się i wymądrzają, oskarżając o lekceważenie zagrożenia każdego, kto ośmieli się zanegować słuszność podejmowanych środków w walce z koronawirusem, nie dostrzegając tego, że to właśnie oni lekceważą inne, rzeczywiste problemy - w tym te, które spowoduje właśnie walka z epidemią.

Na koronawirusie świat się nie kończy. Życie toczy się dalej i nie należy mu w tym przeszkadzać. Inne problemy i inne zjawiska cały czas istnieją i nie wolno ich ignorować, skupiając całą energię na koronawirusie. Walka z tą epidemią popada w szaleństwo, które trzeba zatrzymać, zanim doprowadzić Polskę i cały zachodni świat do zapaści, która spowoduje więcej szkód niż epidemia. 

Nikt nie neguje tego, że chorobę trzeba zwalczać - ale trzeba zachować proporcje. Chorych trzeba izolować i leczyć, a reszcie pozwolić normalnie funkcjonować. A gdy władze państwowe drastycznie ograniczają swobody obywatelskie, należy to kwestionować, choćby z ostrożności, choćby nie wiem jak dobre przedstawiały usprawiedliwienia. 


Empereur
O mnie Empereur

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości