Zniesienie obliga giełdowego to panaceum na problemy polskiej energetyki?
Zniesienie obliga giełdowego to panaceum na problemy polskiej energetyki?

Fakty i mity o imporcie energii i obligu

Redakcja Redakcja Energetyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Zniesienie obliga giełdowego jako panaceum na problemy polskiej energetyki i górnictwa? Brzmi dość ryzykownie, ale taką tezę – forsowaną przez branżę węglową - zaryzykował jeden z branżowych autorytetów. 

Stuprocentowe obligo giełdowe zostało wprowadzone pod koniec 2018 r. Wcześniej wynosiło 30 proc., a w 2017 r. 15 proc. Czym w ogóle jest obligo giełdowe? Jest to obowiązek sprzedaży na Towarowej Giełdzie Energii prądu, który wytwarzają spółki energetyczne kontrolowane przez Skarb Państwa. Zwiększenie go do 100 proc. miało być remedium na gigantyczne wzrosty cen energii elektrycznej. Pełne obligo miało na celu wyeliminować transakcje pozagiełdowe, a to z kolei miało dać większą transparentność handlu prądem i zatrzymać podwyżki.

Mechanizm ten dobrze się przyjął.

Prof. Władysław Mielczarski z Politechniki Łódzkiej cytowany m.in. na portalu cire.pl napisał na początku września, że „import nie obniża krajowej ceny energii elektrycznej. Wręcz przeciwnie, import subsydiowanej energii działa szkodliwie na energetykę i gospodarkę. Nie ma też żadnych kwot, ani obowiązkowych poziomów przepustowości transgranicznej. (…) Wielkości importu energii elektrycznej zależą wyłącznie od decyzji kraju członkowskiego, dlatego otwierając granicę dla napływu subsydiowanej energii elektrycznej należy brać pod uwagę negatywny wpływ tego importu na całą gospodarkę”. Tekst został opublikowany 1 września, tymczasem kilka dni wcześniej na spotkaniu górniczej strony społecznej pierwszy raz padło żądanie likwidacji obliga giełdowego. Tego samego, które zostało zwiększone do 100 proc. by – jak to argumentował wówczas rząd – zwiększyć transparentność rynku energetycznego i go ustabilizować wskutek wzrostu cen hurtowych.

Przed końcem września zniesienie obliga giełdowego, czyli obowiązku sprzedaży energii elektrycznej na giełdzie, stało się jednym z punktów porozumienia na linii górnicy-rząd. W efekcie jednak, gdy postulat ten zostanie faktycznie zrealizowany, przyniesie on więcej problemów niż pożytku. 

- Brak obliga giełdowego to prosta droga do tego, byśmy importowali z zagranicy jeszcze więcej energii. Sterowanie rynkiem tak, by wyeliminować z niego mechanizmy konkurencyjne doprowadzi tylko do dalszego wzrostu stawek – uważa Justyna Piszczatowska, redaktor naczelna portalu Green-News.pl.

Dodaje, że mniejsza przejrzystość obrotu energią zawsze prowadzi do wzrostu cen i obciąża odbiorców. - Ale każdy kij ma dwa końce. Jeśli rząd zgodzi się na postulaty związkowców, by ceny prądu sztucznie zawyżać, tym bardziej atrakcyjną alternatywą będzie inwestowanie we własne źródła prądu, w tym odnawialne. Przemysł już teraz skarży się, że droga energia z węgla obniża jego konkurencyjność – podkreśla Piszczatowska. A jeśli dołożymy do tego zmuszenie polskiej energetyki do zakupu droższego krajowego węgla, sytuacja z cenami prądu stanie się jeszcze trudniejsza. Przy czym jak przekonują eksperci energetyczni – obligo giełdowe nie ma wpływu na wielkość importu energii elektrycznej z zagranicy. Import ten zdeterminowany jest bowiem relacjami cenowymi występującymi pomiędzy rynkami ościennymi a Polską.

Dodatkowo zgodnie z europejskim prawem Polska została zobowiązana do udostępniania 70 proc. zdolności przesyłowych, co determinuje możliwości importowe. Poza tym skoro sami nie spełnimy celu OZE na koniec 2020 r., a wiele na to wskazuje, to braki zielonej energii i tak będziemy musieli zaimportować. 

Zmniejszenie czy likwidacja obliga giełdowego może spowodować spadek płynności i transparentności hurtowego rynku energii głównie w zakresie kontraktów terminowych. Wreszcie zniesienie obliga wpłynie po prostu na ceny prądu, które będą wyższe, co w dobie pandemii koronawirusa i wizji spadku PKB za 2020 r. jest niebezpieczne. A ponadto nielogiczne jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż w ostatnich latach rząd robił wszystko, by odbiorcy nie odczuwali wzrostów cen energii spowodowanych zarówno drogim węglem, jak i drożejącymi prawami do emisji CO2 (słynna ustawa prądowa uchwalana nocą pod koniec 2018 r. zamrażająca ceny prądu na poziomie z połowy 2018 r. była tego najbardziej jaskrawym przykładem).

Nie można również zapominać o tym, że na ceny prądu będzie miała też opłata mocowa, która właśnie weszła w życie. To opłata, która ma sfinansować rynek mocy – mechanizm, który pozwala płacić wytwórcom energii elektrycznej nie tylko za jej produkcję, ale i gotowość do niej w szczycie, czyli w praktyce za nowe moce. To kilka miliardów złotych, które wszyscy zobaczymy w swoich rachunkach. A na jeszcze droższy prąd nas po prostu nie stać. 

Biorąc pod uwagę plany konsolidacji energetyki słowa prof. Mielczarskiego o negatywnym wpływie importu prądu na gospodarkę, a w domyśle konieczności likwidacji „szkodliwego” obliga – zaczyna się poważny problem.

- W dużym uproszczeniu Ministerstwo Aktywów Państwowych uznało, że giełdowy handel energią, gdzie kupujący i sprzedający są dla siebie anonimowi, utrudnia państwowym spółkom energetycznym kupowanie dla swoich klientów energii elektrycznej z węgla (droższej od tej rynkowej). Zniesienie obowiązku obrotu giełdowego miałoby więc ułatwić im zawieranie transakcji z własnymi elektrowniami spalającymi węgiel, aby te pracowały więcej godzin w roku, wypierając z rynku elektrownie produkujące taniej, prawdopodobnie na węgiel brunatny – tłumaczy pokrętną logikę pomysłu likwidacji obliga Bartłomiej Derski z portalu WysokieNapięcie.pl.

- To miałoby, w jakiś magiczny sposób, sprawić jednocześnie, że na polską giełdę przestanie wpływać energia elektryczna z innych państw. Profesorska analiza przekonuje bowiem, że poziom importu energii do Polski to decyzja polityczna, że zarabiają na tym jakieś nieznane autorom analizy podmioty i że kupowanie prądu za granicą zagraża bezpieczeństwu państwa – dodaje Bartłomiej Derski.

Autor: Karolina Baca-Pogorzelska 


Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka