Eurybiades Eurybiades
1528
BLOG

"Być jak Jan Karski" - jeszcze jeden głos profesorski o Zagładzie.

Eurybiades Eurybiades Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 99

     Temat trochę już nieaktualny, choć pewnie tylko chwilowo - bo wprawdzie wzburzenie po popisach izraelskich oficjeli opadło, ale niechybnie wróci, jak uporczywa czkawka;  ma kto o to zadbać -  ot, choćby rodzimi harcownicy, którymi ostatnio często okazują się posiadacze tytułów naukowych.  O tym, co napisano w  "Dalej jest noc"  - i co można było usłyszeć na  konferencji naukowej w Paryżu czy podczas wykładu na UW, wiem tylko z komentarzy i opinii - natomiast tekst Dariusza Filara pt. "Być jak Jan Karski"  czytałem i wygląda na to, że wpisuje się on gładko w ten ciąg tzw. eventów intelektualnych, które ostatnio nazywa się "nową polską szkołą historyczną".   A może nie tylko wpisuje się, ale nawet wyprzedza, bo ukazał się już w ubiegłym roku i tylko na skutek mej opieszałości zapoznałem się z nim dopiero co;  nie jestem pilnym i systematycznym czytelnikiem  "Przeglądu Politycznego".

   Przyciągnął moją uwagę tytuł:  "Być jak Jan Karski";  co jest - myślę sobie - czy to westchnienie autora pragnącego być takim, jak ta świetna postać?   Okazało się, że nie - autor zaleca to raczej młodzieży.   Przystojny, zaczesany do góry młodzieniec z wąsikiem, ubrany na sportowo - taki portret Jana Karskiego czasu wojny maluje Dariusz Filar dodając, że przy znakomitych do tego przymiotach ducha to on właśnie powinien być wzorem dla obecnej młodzieży, a z tej pozycji jest niestety spychany na korzyść żołnierzy wyklętych -   " o których w wielu wypadkach nie bardzo wiadomo, jaką wyznawali ideologię, kogo zabijali w walce i bez walki i w kim znajdowali sojuszników".   Tym, kto tych żołnierzy - według niego "postacie niejednoznaczne" -  zabijał i w sojuszu z kim to robił, Dariusz Filar głowy sobie nie zaprząta.

   O Janie Karskim w tekście jest nie tak znów wiele, a poza rzeczami ogólnie znanymi - w gruncie rzeczy nic.   Autora zajmują głównie sprawy polsko - żydowskie, jakoś tam z tytułową postacią związane, a szczególnie - jak się Polacy wobec Żydów zachowywali w czasach Zagłady.   A zachowywali się, według autora, źle;  jasne - on wie, czym groziło wyciągnięcie do Żyda pomocnej dłoni - ale czy udzielających pomocy było więcej, niż szkodzących?   "Chciałbym wierzyć... ale obawiam się..."  - typowa figura służąca zachowaniu pozorów bezstronności z jednoczesnym podsuwaniem sugestii, że było tak właśnie, jak się autor  "obawia" - pojawia się przy podawaniu informacji o tym, iż ilość szmalcowników w Warszawie oceniano na 3 - 4 tysiące;  sięganie po to, co powiedział Marek Edelman - że do Powstania przetrwało w Warszawie 12 tysięcy Żydów, a do tego było konieczne zaangażowanie jakichś 100 tysięcy Polaków -  najwyraźniej nie okazało się w przekonaniu autora celowe.  Co z tego wynika?  -  te kilka tysięcy szmalcowników, to oczywiście bolesny wrzód na ciele narodu  - ale skoro autor zabiera się za rozważanie, czy on nie przeważa nad zdrową tkanką - wypadałoby sięgnąć po dostępną wiedzę, zamiast popadać w duchowe rozterki:  - chciałbym... ale się obawiam.

    W gruncie rzeczy - nic mi do tego, co Dariusz Filar myśli o sprawach polsko - żydowskich,  podobnie, jak i o czymkolwiek innym;  warsztat naukowy, jaki zaprezentował uzasadniając swoje przemyślenia jest jednak na tyle zaskakujący, że warto się do niego odnieść.   Dariusz Filar - to profesor,  "uznany ekonomista" - jak go przedstawia w internecie macierzysta uczelnia.   Nie historyk - ale w czym miałoby to przeszkadzać, skoro widzieliśmy już profesora aktora wypowiadającego się na zjeździe prawników?   Szkic - tak autor swój tekst nazwał - to nie praca naukowa, ale nosi wszelkie jej cechy:   przytoczenie źródeł, cytowanie innych profesorów, własne obliczenia i wnioski.   Dla uzasadnienia swojej opinii o miałkim zaangażowaniu Polaków w pomaganie Żydom profesor wykonał obliczenia pozwalające mu ogłosić, że zaledwie  0,33 promila Polaków takiej pomocy udzielało.   "Taka jest najtwardsza miara zaangażowania Polaków w pomoc dla Żydów!"  - powiada i co tu gadać, nie wygląda to dobrze.   Taki odsetek, czego bądź by dotyczył, wygląda nad wyraz mizernie - a w tym przypadku wynika z niego, iż tylko jeden Polak na trzy tysiące pomógł swoim prześladowanym współobywatelom.   To piorunująco negatywne wrażenie zmienia się jednak po zajrzeniu do naukowej kuchni profesora:  - jak on do tego doszedł?!    Podstawa wszelkich wyliczeń - to solidne dane wyjściowe.   U profesora są nimi  ilość należących do Polaków drzewek w Yad Vashem  (niecałe 7 000)   oraz liczebność populacji Polski według Rocznika Statystycznego w 1939 roku;  z prostego przeliczenia pojawiło się owe 0,33 promila.   Jaka jest wartość poznawcza tego zabiegu intelektualnego - trudno orzec, bo   powiedzenie, że nijaka, oznaczałoby pewnie przypływ  nieuzasadnionej łagodności i miłosierdzia.  Poczynając od danych wyjściowych -  klapa kompletna.   Rzecz w tym, że żadna z przytoczonych wielkości nie może być uznana za rzetelny materiał wyjściowy.   Drzewka w Yad Vashem - to symbol, a nie dokumentacja rzeczywistości i jest z nimi tak, jak z wszelkimi odznaczeniami: wielu zasługuje, a dostają nieliczni.   A liczebność populacji wg RS szybko przestała być aktualna:  część Polaków znalazła się pod okupacją bolszewicką i pod władzę niemiecką trafiła w drugiej połowie 1941 w ilości znacznie zmniejszonej na skutek choćby wywózek.   Do tego jeszcze - należałoby odliczyć tych, którzy zginęli lub poszli do niewoli na obu frontach, znaleźli się na uchodźstwie, na przymusowych robotach i w obozach koncentracyjnych lub zostali straceni w leśnych czy ulicznych egzekucjach.   Poza tym - rzecz o znaczeniu zasadniczym:  odsetek obrazujący zaangażowanie można wyliczyć  zestawiając ilość pomagających  z liczebnością tych, którzy do takiej pomocy byli potencjalnie zdolni; inne podejście do sprawy przeczy elementarnej logice.   Kiedy Jahwe w Sodomie zażądał znalezienia stu sprawiedliwych, Lot nawet nie próbował wykpić się przedstawiając setkę dzieci - z natury bezgrzesznych;  jasne było, że idzie o podejmujących świadome decyzje dorosłych.   Czy zbyt wygórowane byłoby oczekiwanie, aby Dariusz Filar wyliczając swoją  "najtwardszą miarę zaangażowania"  użył nie drzewek, ale szacunkowej wprawdzie, lecz bliższej rzeczywistości liczby obrazującej ilość faktycznie pomagających?  Jego łaskawa zgoda, aby drzewka pomnożyć przez trzy  - nie załatwia sprawy;  wystarczy odnieść się do wspomnianego już Marka Edelmana.   A liczebność populacji jest tu także, jak mawiają nasi wschodni sąsiedzi - ni pri czom;  dzieci czy starcy nie mogli decydować o tym, czy przyjąć Żyda na przechowanie.   Gdyby profesor z populacji wyodrębnił  np. grupę wieku produkcyjnego - to zgoda, ale tak się jakoś nie stało.  Szkoda, bo z tak poprowadzonych obliczeń wyszłoby, że tę  "najtwardszą miarę"  należy liczyć nie w ułamkach promila, lecz w procentach;  błąd wstydliwie znaczny.

   Poza liczeniem Dariusz Filar wdaje się w rozważania natury subtelniejszej.   Polskie społeczeństwo tamtego czasu podzielił następująco:  garstka Sprawiedliwych  (to ci, co pomagali),  "spora ilość kanalii"  (to chyba więcej, niż garstka)  i cała reszta, która  (tu idzie śladem Miłosza i Błońskiego) po prostu patrzyła.   "Nawet patrzeć można w różny sposób"  - powiada i dodaje: "można patrzeć z nienawiścią",  a na poparcie tego wspomina:  - "w moim dzieciństwie, które przypadło na lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku... wielokrotnie słyszałem przerażające słowa o tym, że mordując Żydów Hitler odwalił za Polaków brudną robotę".   W końcu piątej dekady ubiegłego wieku mały Darek dobiegał lat dziewięciu  -  kto z kilkuletnim berbeciem roztrząsał i to wielokrotnie sprawy Holokaustu?   Naturalnym środowiskiem kilkulatka jest rodzina i rówieśnicy - w szkole czy na podwórku.  Nie, żebym podejrzewał profesora o konfabulację - ale ja w jego wieku z koleżkami takich spraw nie omawiałem, a w domu słyszałem tylko opowiadania o Żydach przychodzących po chleb i o tym, jak pewnego razu Niemcy z Litwinami przeszukiwali obejście babci, ale na szczęście nie znaleźli legowiska pod snopami w stodole.  Gdzie wielokrotnie mały Darek mógł to wyjątkowo durne zdanie słyszeć - i dlaczego miałoby ono w jakikolwiek sposób charakteryzować postawy Polaków w tamtym czasie - to zagadka.

    Z całego tekstu wybrałem to, co uznałem za nieakceptowalne, bo nieprzystające do rzeczywistości i tendencyjne.  Autor powiada, że do jego szkicu zakończenie dopisało życie;  idzie o to, że zaczął od pisania o Janie Karskim, ale ubiegłoroczna nowelizacja ustawy o IPN tak go wzburzyła, że rzecz poszła w innym kierunku - takim, jak powyżej.  Po mojemu - jak się coś napisało i podpisało nazwiskiem, to nie należy potem zrzucać odpowiedzialności na kogokolwiek czy cokolwiek,  szczególnie - na życie.   Niejaki Keu, seneszal króla Artura był zdania, iż  "nikt większych głupstw nie narobi, niźli mędrzec, kiedy się za jaką rzecz zabierze";  to przekonanie pasuje tutaj nieźle - jeśli przyjąć, że terminy  "mędrzec"  i  "profesor"  w każdym przypadku dają się stosować  wymiennie.

Eurybiades
O mnie Eurybiades

Konserwatysta

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka