Miś Malinowy Miś Malinowy
777
BLOG

Przewagi kremlowskich czekistów

Miś Malinowy Miś Malinowy Rosja Obserwuj temat Obserwuj notkę 16

Zawsze strzelaliśmy do Niemców.

Z patyka. W naszych dziecięcych, podwórkowych wojnach.

Odkąd pamiętam zawsze wrogiem numer jeden byli Niemcy. W telewizji straszyły ich czarne krzyże, błyskawice i trupie główki noszone na czapkach. Przerażały kolczaste druty, strażnicze wieże i stukot bydlęcych wagonów wiozących tysiące do Oświęcimia i Majdanka. Przeciwko Niemcom kombinował Hans Kloss, do Niemców strzelał „Rudy 102”, przed Niemcem dzieci ratował Korczak, chłopcy z Powstania rzucali na niemieckie czołgi butelki z benzyną. W szkolnej czytance „Westerplatte” było jednym z bardziej poruszających tekstów.

Jednym słowem propaganda PRL wykonywała swą robotę na wszystkich możliwych frontach. Niechęć do Niemców utkwiła we mnie tak głęboko, że nawet jako dorosły człowiek nigdy nie zapragnąłem do Niemiec pojechać, nigdy nie chciałem uczyć się niemieckiego, a niemieckich autorów odkrywam dopiero teraz.

Inaczej, jakże inaczej było z Rosjanami.

Ten sztandar zatknięty na ruinach Reichstagu, te czerwone gwiazdy na skrzydłach klejonych szturmowików, te wieczorne seanse rosyjskiego kina o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, ten „Misza co w okopach padł”. Do dziś mam podręcznik do historii gdzie stoi jak byk, że Armia Czerwona wkroczyła na tereny wschodniej polski aby ochronić ludność przed faszystami.

Wiemy dobrze, że gdy Imperium zdechło wyroiło się nagle w TVP od nowych treści. Zaistniały nagle w świadomości takich jak ja dzieciaków nowe słowa, kompletnie nieznane wcześniej pojęcia.

Katyń. Pakt Ribentrop – Mołotow. Łagry. Czwarty rozbiór. Jałta. Proces Szesnastu.

Zastanawiam się czasem jak by wyglądała moja wiedza o Sowietach bez tego przełomu jaki się wtedy dokonał. Skąd i czy w ogóle usłyszałbym o Katyniu, siedemnastym września, albo operacji polskiej.

Nie wnikając w alternatywne rozważania, pamiętam ulgę i radość gdy wreszcie przyjęli nas do NATO. Bo chociaż na Kremlu przewracał się wtedy dobrodusznie uśmiechnięty Jelcyn to nadal przerażał ogrom i bliskość rosyjskiego kolosa.

Dziś, Anno Domini 2019, to Rosja w sercach i umysłach zajmuje miejsce arcyłotra czyhającego na

naszą niepodległość i suwerenność. Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że żarty się skończyły. Owszem, Imperium zapadło się w sobie, skurczyło, pogrążyło w zapaści i degrengoladzie, ale wraz z wejściem do gry Putina rozpoczęła się rekonkwista.

Czy ktoś pamięta jeszcze Dagestan?

Jasne, że dla nas i dla Zachodu była to beznadziejna wojna gdzieś na zadupiu świata. Ale potem była Czeczenia. A potem była Gruzja. I co? Czy gdzieś rozdzwoniły się alarmowe dzwonki? Zmieniła się doktryna obronna? Oczywiście, że nie. Trwaliśmy w błogiej konsumpcji i marazmie ciesząc się jak dzieci, że wreszcie możemy podróżować jedynie z dowodem osobistym. NATO zapewniało nam obronę, chwalili nas w Brukseli, przyznali nam Euro 2012...

Dopiero gdy padł Krym, dopiero gdy zaczęła się irredenta na wschodzie Ukrainy, dopiero wtedy lament, panika i nerwowe konferencje. No i wojna. Wojna w TV, wojna na Youtube, wojna w dyskusjach, wojna na okładkach tygodników.

Dopiero wtedy zaistniały w przestrzeni publicznej - „wschodnia flanka” i „przesmyk suwalski”. Dopiero wtedy analizy, pytania i porównania. Co my tam mamy właściwe w tej naszej armii? Jakie są REALNE plany operacyjne NATO? Jak obronić Rygę? Jak nie utracić Warszawy?

Za późno, za mało, za wolno.

Tak na moje zgredowskie, amatorskie oko.

Kremlowscy czekiści są już o parę długości przed nami, grają swoją wielką grę i dużo wody upłynie i dużo kasy musi zostać wydane żeby udało nam się nadgonić stracony dystans. Rosja mimo swego zacofania ma kilka kluczowych przewag.

Punkt pierwszy - Elity Imperium.

W jednej z książek o arkanach turniejowego pokera Dan Harrington pisze, że dobry pokerzysta to taki który potrafi zgarnąć pulę ze słabszymi kartami. Ponieważ słabe, śmieciowe wręcz karty będą trafiały się częściej niż te najlepsze ten kto posiądzie tę umiejętność w dłuższej perspektywie zwycięży.

Co by nie myśleć o kremlowskich czekistach swoimi blotkami rozgrywają całkiem nieźle. Ekonomicznie wiszą na surowcach, innowacje słabizna, demografia dramat, geografia masakra.

A mimo to rezerwy złota rosną, armia się modernizuje, Krym „wraca do macierzy”, przyczółek na Bliskim Wschodzie zdobyty, eksport „bezpieczeństwa” do Afryki na krzywej wznoszącej, Nord Stream 2 klepnięty. No i te rzesze biznesmenów w Europie spragnione biznesów, no i te gromady pożytecznych idiotów, te organizacje ekologów, ta cała agentura wpływu.

Punt drugi - Balast demokracji

Oczywiście balast dla Zachodu. Od lat słyszę, że Rosja się wali, że się rozleci, rozpadnie i zbankrutuje, że sankcje, że ekonomia, że nie ma zmiłuj, że musi paść.

Ale nie pada. Bo to Rosja.

Elity mogą kraść, ludność może żreć ziemniaki, a Imperium musi trwać.

Ten imperatyw, ten nadrzędny cel nieustannie przyświeca władcom Kremla. Siła. Wpływ. Potęga.

Nie marnują czasu na brednie lewicowych oszołomów. Nie tracą czasu na opinie środowiskowe, społeczne konsultacje i pomruki oświeconych elit Brukseli. Gdy ktoś naprawdę szumi kończy jak Politkowska.

Oto potęga samodzierżawia – car skinie ręką i czołgi zapuszczają silniki.

Wyobraźmy sobie teraz „proces decyzyjny” w NATO lub w Unii – kilkanaście delegacji, kilkadziesiąt karier, miliony biznesów, procentowe słupki poparcia, perspektywa wyborów i tak dalej i tak dalej. A tu czas leci i trzeba decydować – bić się czy nie bić?

Punkt trzeci - Nie tylko high tech.

Rozbawiło mnie kiedyś takie zdanie: Zachód od lat próbuje rzucić Rosję na kolana. A ona nic. Jak leżała tak leży.

Możemy naśmiewać się z rosyjskiej techniki, jasne że po utracie Ukrainy mają problemy w sektorze zbrojeniowym, że sektor kosmiczny schodzi na psy. Wszystko prawda.

Jasne, że naszpikowane elektroniką zabawki jakimi dysponuje Zachód robią wrażenie. Te wszystkie nowoczesne czołgi, samoloty, drony i okręty. Ale przypomnijmy sobie bombardowania Libii. Czy aby nie zabrakło wtedy europejskim mocarstwom amunicji? Czy siły zbrojne na Zachodzie aby nie zostały zmasakrowane polityką fiskalną? No i co z tego że Niemcy mają wypasione czołgi a Brytyjczycy nowiuteńkie lotniskowce. Kiedy ostatnio przeprowadzono prawdziwe ćwiczenia z przerzutem kilku brygad na drugi koniec kontynentu? I czy w ogóle ta kwestia jest istotna z punktu widzenia zachodnich polityków?

Tymczasem siły zbrojne Rosji nie tylko ćwiczą strategiczny przerzut, nie tylko straszą atomówką Warszawę. Oni już są o kilka długości przed armiami NATO jeśli chodzi o doświadczenie bojowe (patrz Syria), wyszkolenie, skompletowanie jednostek, nowoczesną doktrynę i przewagę ilościową.

Do tego w walce elektronicznej, propagandowej i oczywiście w obronie przeciwlotniczej kładą Zachód na łopatki.

Na to wszystko dochodzi jeszcze jakość rekruta. Podobno w Rosji jest kiepsko. Ale jak jest na Zachodzie? Kto ma walczyć? Ten kwiat młodzieży przyklejony do swych telefonów, którego celem życia jest zebrać tysiąc lajków na fejsie? Bez żartów.

Punkt czwarty - Kto chce umierać za Wilno?

Francuzi podobnie jak Niemcy odmrozili sobie dobrze tyłki w bezkresnych przestrzeniach Matuszki Rosji od czego chyba pomieszało im się w głowach. Mówisz im - łagry, czystki, zsyłki, Wielki Głód, miliony ofiar, a oni ciągle pieprzą o Dostojewskim, Tołstoju i niepojętej tajemnicy rosyjskiej duszy.

Dla nich Europa kończy się na Odrze, a kawiarniane lewactwo chyba nie może nam darować, że zatrzymaliśmy Lenina w 1920 gdy niósł im zdobycze rewolucji proletariatu.

Do tego mają inne priorytety. Francuzów i Niemców interesuje biznes i kręcenie lodów a nie awantury o jakieś małe, biedne kraje gdzieś, hen na wchodzie.

Ściślejsza Unia, relokacje, prawa LGBT, polityka klimatyczna – o, to są żywotne i prawdziwe problemy oświeconej Europy.

W razie „W” ja bym na nich nie liczył.

Rok temu pan Jacek Bartosiak wydał świetną książkę - „Rzeczpospolita między lądem a morzem”.

W ostatnim rozdziale daje nam sugestywny opis przyszłej wojny. W scenariuszu mamy rok 2027, Polska ma własne rozpoznanie, mamy „Narew” i „Homara”, cztery nowiuteńkie ciężkie brygady, mamy drony uderzeniowe i cztery nowoczesne okręty podwodne. Pomagają Amerykanie, pomagają Skandynawowie a i tak jest ciężko.

Rozglądam się dookoła. Za oknem rok 2019. Nowy rząd. A w MONie dalej dialogi i odwoływane przetargi. Utworzona nowa dywizja, ale jakimś cudem nie przybyło JEDNEGO nowego batalionu.

„Ślązak” wchodzi do służby - nieuzbrojony. „Narew” w planach, „Orka” w planach, „Borsuk” w fazie testów, „Homar” - zaledwie jeden dywizjon.

Myślę o tym wszystkim i pytam - gdzie my jesteśmy? Czy ktoś wreszcie się obudzi? Czy ktoś wreszcie to ogarnie zanim znów rozleci się w diabły?

Żeby znowu nie było, że sojusznik zdradził, że nowa Jałta, że danina krwi a w zamian protektorat, bida z nędzą i kolejne roczniki emigrujące za chlebem.

Tak mnie jakoś naszło pesymistycznie przy świętowaniu Niepodległej.

 

 Daleko od domu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka