Miś Malinowy Miś Malinowy
810
BLOG

Niknący blask Zachodu

Miś Malinowy Miś Malinowy Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 22

Dawno, dawno temu, w krainie zwanej PRL słowo Zachód miało swoją nieodpartą magiczną moc.

Owa magia objawiała się czasami eksplozją bajecznych kolorów pod postacią namacalnych i jak najbardziej realnych rzeczy. Przeważnie były to opakowania – była to na przykład puszka (co za pomysł) po piwie, butelka po alkoholu albo pudełko po papierosach przypięte na słomianej macie. Niekiedy był to zszargany katalog reklamowy przywieziony z NRD a czasami nawet winylowa płyta, którą dorośli podawali sobie z rąk do rąk jak świętą relikwię.

Wiem, ktoś powie, że zachwycaliśmy się śmieciami. I ma rację. Tak było. Oglądając to całe kolorowe barachło wyobrażaliśmy sobie niezwykłą, nieosiągalną zawartość tychże opakowań będąc święcie przekonani, że nawet dym papierosowy musi mieć smak ambrozji.

Albowiem, drogie dzieci, PRL to była taka dziwna kraina gdzie mieszkańcy miast potrafili godzinami stać w kolejkach aby zdobyć najbardziej podstawowe produkty. Nawet takie jak papier toaletowy. Był to kraj gdzie banalne dziś pomarańcze trafiały do sklepów jedynie na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Był to kraj gdzie szczytem heroizmu i szczodrości było obskoczyć rodzinę od święta i na trójkę dzieci zostawić DWA pomarańcze i JEDNEGO banana.

Dziś jeszcze widzę nas jak podchodzimy do tego cuda a mama zastanawia się jak też to pokroić każdemu po równo.

Polska Ludowa była też krajem, który obywatelom niektórych miast pozwalał popatrzeć na mityczny, zasobny i kolorowy Zachód. Były takie okna na ulicach miast z napisem „Pewex” przez które dzieciarnia, przyklejona do szyby, odczytywała dziwne, obce nazwy jak na przykład „LEGO”.

A potem był taki czas, że dorośli, rodzeństwo i kuzyni pełzali po dywanie w poszukiwaniu zaginionego klocuszka LEGO z mikroskopijnego kompletu, który jeden szczęśliwiec dostał na gwiazdkę. Tak było. Te same klocki, które teraz dziesiątkami rozdeptuję w dziecinnym pokoju lub wciągam nieopatrznie odkurzaczem, w krainie PRL były kawalątkiem ZACHODU kupionym za dewizy.

Wraz z upływem czasu przybywało Zachodu w szarym otoczeniu Polski Ludowej – Zachód wlewał się przez odbiorniki TV, rozbrzmiewał w radio, wujek przywoził go w postaci kaset wideo, aż pewnego dnia Zachód eksplodował w pobliskim mieście na wszystkich chodnikach, bazarach, skwerkach, kioskach i sklepach. I zaprawdę powiadam wam swą obfitością, kolorem i egzotyką przyprawiał o zawrót głowy. A z dniem gdy po raz pierwszy kupiłem napój w puszce tylko dla siebie zakończyła się pewna epoka i nastał nowy ład.

I oto zapełniły się lodówki i szafy, regały z książkami wzbogaciły się o nowe nabytki, w rodzinnych albumach zaczęły pojawiać się zdjęcia z zagranicznych wojaży. Ale Zachód czarował nadal. Oglądaliśmy na żywo jak zbrojny i potężny rozbił w pył imperialne mrzonki Saddama, a rok później na polu sportowym „Zachód made in USA” prowadzony prze legendarnego Miachela Jordana zdeklasował rywali w Barcelonie.

Wtedy może już nie miał tej siły jak reklamy pierwszych proszków „z amerykańską” formułą, może pomarańcze i banany straciły smak zakazanego owocu, ale Zachód to nadal było coś lepszego a jednak nieuchwytnego. To była jakaś tajna formuła, magiczny eliksir, który miał zamienić demoludy w Europejczyków i sprawić, że przestaniemy wreszcie czuć się jak dzikusy i ubodzy krewni wobec tłustych portfeli Niemców, Francuzów i Amerykanów.

Gadające głowy w odbiornikach TV i na szpaltach gazet powtarzały jak mantrę – prywatyzacja, kapitalizm, wolny rynek, transformacja. To były te zaklęcia, prawdy objawione przez proroka Balcerowicza, które miały zdobyć dla Polaków „zachodnie wartości” i „zachodnie standardy” co wszyscy rozmieli jako „zachodnie wypłaty” i „zachodni dobrobyt”.

I przyszedł czas, że zakłady padały jak muchy. I szalało bezrobocie. I nie było dnia bez doniesień o strzelaninie, bankructwie i oszustwie – cały peleton dramatów zwykłych ludzi, którym zawalił się świat. Panowało jednak powszechne przekonanie, że musimy nadrabiać, nadganiać, że komuna, że socjalizm, że długi Gierka, że nie ma innej drogi tylko trzeba zacisnąć zęby i pchać ten wózek, aby do przodu, aby dalej, aby na Zachód. Bo wtedy, jak już dopchamy, jak dojdziemy, wtedy prawdziwi Europejczycy z papierami, z wiedzą, doświadczeniem i ugruntowaną tradycją demokratyczną, z nowoczesnym zarządzaniem wydadzą nam specjalny certyfikat i będziemy bogaci jak Niemcy, Francuzi i Włosi.

Po piętnastu latach tego pchania weszliśmy do Unii. Ruszyła fala emigracji. I zaczęliśmy obserwować ten mityczny Zachód własnymi oczyma a nie przez filtr informacyjnej papki serwowanej regularnie w TV. I oglądaliśmy z żabiej perspektywy a nie z turystycznego autokaru. Zaglądaliśmy za kulisy jako kelnerzy, kucharze, pomywacze, sprzątaczki, kierowcy i doręczyciele.

I w postępie geometrycznym mit, blask i legenda ZACHODU blakły w naszych oczach.

Najpierw z niejakim zaskoczeniem odkryliśmy, że wcale nie odstajemy od tubylców. Więcej nawet - jeśli chodzi o higienę, kulturę jedzenia i wiedzę ogólną przewyższamy ich i to znacznie. Ale wtedy tłumaczyliśmy sobie, że przecież zaczynamy od prac najgorszych, najniższych więc nie ma sensu oczekiwać od otoczenia jakichś wyżyn intelektu i ogłady. Czas mijał, cała rzesza „Eastern Europeans” wybijała się w górę do lepszych stanowisk, lepszej płacy, do szkół i własnych biznesów. Założyliśmy rodziny, kupiliśmy domy, zrobiliśmy dyplomy, otworzyliśmy sobie nowe ścieżki kariery. W miarę jak zwiększał się nasz udział w brytyjskim PKB dostrzegliśmy zalety brytyjskiego systemu podatkowego, zaczęło nas też nagle interesować co też dzieje się z tymi pieniędzmi. Szybko dotarły wieści o roszczeniowej postawie niektórych grup, jeszcze szybciej dostrzegliśmy absurd szczodrych pomysłów socjalnych. Słyszeliśmy o Sky TV i telefonach komórkowych w więzieniach, nie umknął naszej uwadze pan Corbyn ze swoim programem „Rise taxes and benefits”. A potem, potem absurdy sypały się z nagłówków gazet, internetowych portali i ekranów telewizorów. I chociaż wydawało się to niemożliwe mam nieodparte wrażenie, że trend nabrał nowego przyspieszenia.

Były wcześniej wrzutki które rodziły niedowierzania - a to że w Stanach więzień oskarżył służby, że za późno go złapały przez co odmroził sobie stopy, a to znów o jakimś kalendarzu wydanym przez Brukselę gdzie zaznaczono wszelkie możliwe święta pomijając kompletnie te chrześcijańskie - człowiek normalny stukał się wtedy w czoło i wracał do swoich zajęć.

W 2014 roku Baba z Brodą wygrywa Eurowizję. Piszę o tym tylko dlatego, że to wydarzenie powiedziało więcej o kondycji Zachodniej Cywilizacji niż tony naukowych analiz. Jakby tego było mało Baba z Brodą występuje później na sesji Parlamentu Europejskiego – aplauz, zachwyt i oklaski.

Chwilę później rozstrzelanie Charlie Hebdo, zamach w Nicei i łodzie płynące z emigrantami a w kontraście do tego Juncker, wyższa szycha i twarz UE dotknięty po raz kolejny „chorobą Kwaśniewskiego” przewracający się na kolejnych politycznych spędach.

Niemcy i słynny już Sylwester w Kolonii. Stany Zjednoczone i pomniki generałów Konfederacji lecące z cokołów. Francja i zwyczajowe palenie samochodów wzbogacone ostatnio o pałowanie strażaków – było nie było funkcjonariuszy państwowych. Wreszcie św Gretha, która sponiewierała polityków za co otrzymała owację na stojąco. Hiszpania i Ministerstwo Równości gdzie siedzą same kobiety. Premier Kanady wygłaszający samokrytykę bo kiedyś tam przebrał się, o zgrozo, za Alladyna. Doprawdy staruszek Orwell przewraca się w grobie.

Nawet tutaj, na brytyjskim podwórku kolejne symptomy tej samej choroby, drobne wrzutki które chyba nawet nie przebijają się do głównego nurtu. Dla przykładu jakiś czas temu Uniwersytet w Edynburgu zorganizował debatę na temat rasizmu – biali uczestnicy otrzymali zakaz zadawania pytań. W Bristolu afera – ktoś ośmielił się rozkleić na ulicach ulotki o treści „It's ok to be white”, ulotki szybko usunięto, śledztwo trwa.

Edynburg,West End, słoneczny dzień – na chodniku stolik i para wyliniałych hippisów zachęcająca bym złożył podpis „w obronie zdobyczy kubańskiej rewolucji”.

Kolega z pracy, rodowity Szkot, młody chłopak ledwo po studiach wyrażający głośno nadzieję, że w tym roku Michelle Obama jednak wystartuje i pokona Donalda Trumpa.

Zeszły tydzień, radiowe wiadomości. Partia Zielonych protestuje przeciw przebudowie ronda na obwodnicy Edynburga, na której to obwodnicy codziennie kilometrowe korki. Partia Zielonych stoi na stanowisku, że te 120 milionów funtów lepiej przeznaczyć na ścieżki rowerowe.......Serio?

Co też się stało z Zachodem? Jak doszliśmy do tego stanu kompletnej degrengolady?

Kto i gdzie popełnił błąd? Gdzie magiczne formuły i święte słowa o wolności, własności, dobrobycie, sprawiedliwości i pięknie? Nie ma ich dziś czy nigdy nie było? Żyliśmy mirażem, dziecięcym marzeniem?

Czar prysł. I wiemy już, że kolorowe opakowanie nie kryje ambrozji. Niestety.

Współczesny Zachód ma bowiem oblicze hipstera w koszulce z Che Guevarą, tęczowy sztandar w ręku i głowę pełną pomysłów na zbawienie ludzkości. Strzeżmy się go jak ognia i morowej zarazy.

Albowiem Zachód wyśniony, Zachód mityczny, Zachód upragniony okazał się „Teatrem dla obłąkanych”.

„Wejście kosztuje rozum.”


 Daleko od domu

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo