FeanorAglarion FeanorAglarion
381
BLOG

Czy kobiety różnią się od mężczyzn?

FeanorAglarion FeanorAglarion Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Poniższy tekst obfituje w niedostatki stylistyczne i merytoryczne - powstał jako fundament dla zamieszczonego wyżej YouTubowego "słuchowiska". 


Czy kobiety różnią się od mężczyzn? Tak sformułowane pytanie może powodować zarzuty zarówno o mizogynię, jak i mizoandrię. Z jednej strony przecież mężczyźni stają się tutaj (pozornym) punktem odniesienia, z drugiej strony zaś kobiety są (również pozornie) głównym przedmiotem rozważań. Zupełnie zaś poważnie: odcinek mógłby równie dobrze nosić tytuł „Czy mężczyźni i kobiety różnią się” lub – jeśli kolejność płci w zdaniu nam nie odpowiada – „Czy kobiety i mężczyźni różnią się”, jednak byłoby to i mniej zgrabne stylistycznie i mniej przykuwające uwagę potencjalnego odbiorcy. W każdym razie – przejdźmy do rzeczy.

 Warto zacząć od banalnego spostrzeżenia: rzeczywistość składa się z różnic. Każda różnica jest znacząca. Gdyby nie znaczyła – nie byłoby jej. Ponieważ nie chcę przytłoczyć Was ciężką epi, to wiele kwestii radykalnie uproszczę lokując moje rozważania na w miarę już przygotowanym, oczyszczonym gruncie. Przyjmijmy zatem, że nie jest problematycznym rozróżnienie indywiduów

i pewnych cech tych indywiduów. Możemy również założyć, że indywiduum jest pewnym unikatowym zestawem cech. Przyjmijmy również, w pewnym uproszczeniu, że bycie człowiekiem to posiadanie pewnego zestawu cech i że intuicyjnie wiemy, czym jest człowiek – nie będziemy tutaj poruszali tematu aborcji ani niczego w tym duchu. Dobrze, osiągnęliśmy naturalną perspektywę. Można powiedzieć zatem, że w tej naturalnej perspektywie przyjmujemy, że istnieją kobiety i mężczyźni. Że istnieją i różnią się od siebie, czego stwierdzenie, w pewnej mierze, wynika z samego istnienia terminów kobieta i mężczyzna oraz tego, że posiadają one pewną historię. Innymi słowy: istnienie różnych terminów świadczy o istnieniu różnic. Jak już wcześniej powiedziałem – nie ma różnic nie znaczących. Gdyby różnica nic nie znaczyła, w żadnym układzie odniesienia, kontekście, to po prostu by jej nie było. Zatem: kobieta różni się od mężczyzny i vice versa. Biali różnią się od czarnych. Koty różnią się od psów. Ludzie różnią się od innych zwierząt. Te różnice możemy rozpatrywać w różnych układach odniesienia, systemach, skalach. W zależności od układu odniesienia pewne różnice będą bardziej, a pewne mniej istotne. Takimi systemami będą choćby różnego rodzaju kanony moralne czy szerzej – normy kulturowe, ale również to, co postrzegamy jako systemy naukowe.

 Skąd zatem tytułowe pytanie? Można przyjąć, że istnieją biologiczne różnie między kobietami a mężczyznami i że to te właśnie różnice – poczynając od budowy anatomicznej – są tym, co przede wszystkim pozwala nam sensownie używać terminów „mężczyzna” i kobieta”. Oczywiście: dysponujemy obecnie na tyle rozwiniętą technologią medyczną, że możemy

w znaczący sposób ingerować w płeć biologiczną, jednak kwestia ta nie stanowi istoty tego odcinka. Kluczową jest kwestia tzw. różnic kulturowych między kobietami i mężczyznami oraz tego, czy i w jakim stopniu różnice te są warunkowane biologicznie. To tutaj właściwie wyjawia się sens tytułowego pytania, mianowicie czy kobiety różnią się od mężczyzn, bowiem współcześnie coraz częściej sugeruje się, iż wspomniane różnice w płci biologicznej nie mają czy też mogą nie mieć wpływu na podejmowaną w społeczeństwie przez jednostki aktywność, że kreśląca role społeczne konwencja jest czymś nad wyraz płynnym, czymś, co można w łatwy sposób modelować ignorując w pewnym stopniu różnice płci biologicznej, nie uznając w tym aspekcie jej determinującego charakteru.

 Powiem może w tym miejscu, co ja o tym sądzę. Zatem śmiem twierdzić, że rozstrzygnięcie tej kwestii na zasadzie jest tak lub jest inaczej jest, jak każda biegunowa odpowiedź, niewłaściwe. Że podejmując się którejkolwiek odpowiedzi ignorujemy szereg istotnych zmiennych. Pierwsze, na co warto zwrócić uwagę to płynność granicy między kulturą a naturą. Ale nawet to pominę na potrzeby tej analizy. Ogólnie uważam, że fakt istnienia różnych płci biologicznych jest na tyle istotny, że w większości przypadków będzie miał znaczący wpływ na życie danej jednostki i,

w szerszej skali, będzie w istotnym stopniu determinował istnienie różnych ról kulturowych dla różnych płci biologicznych. Wyrazistość tych różnic będzie jednak zależna od szeroko rozumianego statusu egzystencjalnego danej jednostki. Może powiem to nieco prostszymi słowami: wybitniejsze jednostki będą daleko bardziej androgyniczne, szczególnie w sferze mentalnej. Jeszcze prościej: dla najwybitniejszych jednostek ich płeć biologiczna nie będzie w znaczącym stopniu wpływała na predyspozycje do pełnienia w społeczeństwie określonych funkcji. Im zaś dana jednostka, mówiąc eufemistycznie, ma mniejszy potencjał, tym wyraźniejszy będzie wpływ jej płci na pełnione przez nią w społeczeństwie zadania. I jest to w pewnym stopniu oczywiste: jeżeli przyjmujemy, że najwybitniejsze jednostki mają największy wpływ na ewolucję kultury, opanowanie sił przyrody, rozwój medycyny itp. to naturalnym tego następstwem będzie najmniejszy wpływ determinant biologicznych na ich działania. Mówiąc bardziej górnolotnie: ich duch wyraźniej dominuje nad ciałem, więc cielesne różnice będą odgrywać w ich przypadku mniej istotną rolę. Można również zakładać, że różnice ról społecznych w związku z płcią biologiczną, nawet wśród mas, będą mniej wyraźne w najbogatszych, najlepiej rozwiniętych technologicznie społeczeństwach egzystujących

w pokojowych warunkach, bez zagrożenia potencjalnym konfliktem militarnym. Mimo to różnice predyspozycji będą nadal wyraźne.

 Skąd te ostatnie twierdzenia? Można byłoby przecież wskazać na społeczności krajów skandynawskich, o których twierdzi się (nie będę rozpatrywał, czy jest tak rzeczywiście – po prostu przyjmę to jako pewnik), że różnice płci biologicznej nie wpływają w nich na pełnione role społeczne. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że w dużej mierze państwa te należą do wspomnianej przeze mnie grupy społeczeństw funkcjonujących w warunkach szeroko rozumianego, egzystencjalnego dobrobytu. Innymi słowy: Szwedzi mają co jeść i pić, są bogaci, mają dobrze rozwiniętą technologię oraz, jak się wydaje, nie grozi im wojna. Chyba, że wewnętrzna, ale tę kwestię w tym miejscu po prostu pomijam. Ponadto dochodzi pewien istotny czynnik, mianowicie próba realizowania czysto moralnego postulatu równości (nie zaś równouprawnienia) płci poprzez, między innymi, politykę parytetów. I szczególnie godny podkreślenia jest tutaj właśnie ten czysto moralny charakter, co, w dużej mierze, jest ewenementem w historii ludzkiej moralności, niemożliwym do realizacji w innych warunkach cywilizacyjnych, będącym z istoty intelektualną projekcją elit – taką, o jakiej wspominałem w moich poprzednich filmach dotyczących komunizmu.

 Co oznacza ten „czysto moralny charakter”? Można łatwo zauważyć, że większość przepisów moralnych funkcjonujących w różnego rodzaju kulturach zawsze niosła za sobą pewien wymiar praktyczny, coś istotnego dla funkcjonowania danej społeczności, coś, co pomagało jej utrzymywać się w istnieniu oraz rozwijać. Nie chodziło tutaj tylko o tak proste nakazy moralne jak „nie zabijaj” i temu podobne. Po głębszym przemyśleniu można zauważyć, że nawet

z funkcjonującego na gruncie etyki chrześcijańskiej zakazu przedmałżeńskiego współżycia da się dość łatwo wywieść praktyczne konsekwencje – co jeszcze będę miał okazję omówić w innym filmie. W każdym razie systemy etyczne funkcjonujące w różnych społecznościach miały na celu określenie warunków ich funkcjonowania jako organizmów, które mogły trwać i rozwijać się, często w kolizji do innych podobnych struktur – innych społeczności, państw, cywilizacji. Można rzec, że miarą efektywności systemów etycznych różnych cywilizacji był sam fakt ich przetrwania i postępującego na ich gruncie rozwoju, choćby technologicznego. Niekontrowersyjnym zaś będzie twierdzenie, że wśród wszystkich tych szeroko rozumianych kultur mieliśmy do czynienia ze zróżnicowaniem ról społecznych w harmonii do zróżnicowania płci biologicznych wśród mas społecznych.

 Można powiedzieć, że panujący w państwach nordyckich dobrostan zrodzony nie gdzie indziej, jak na zarysowanym przeze mnie wyżej gruncie umożliwia przeprowadzanie eksperymentów społecznych polegający na aplikacji czysto arbitralnych rozwiązań moralnych bazujących na elitarystycznych projekcjach. Bezpieczeństwo ekonomiczne oraz wysoki poziom rozwoju technologicznego połączone ze względnym poczuciem bezpieczeństwa w ogóle pozwala zarzucić konieczne dla rozwoju, a często i przetrwania społeczeństwa funkcjonujące wcześniej rozwiązania. Użycie takiego narzędzia jak parytet nie ma bowiem żadnego praktycznego celu; jest planowanym, rewolucyjnym przekształcenie funkcjonującego wcześniej w efektywny sposób porządku społecznego. I oczywiście może być narzędziem skutecznym – mogę nawet założyć na potrzeby tej wypowiedzi, że przynosi oczekiwane rezultaty. Pojawia się jednak jedno, proste pytanie: po co to wszystko?

 Moim zdaniem odpowiedzią jest zgniła ambicja i brak wizji elit intelektualnych połączone

z ich głębokim niezrozumieniem nie czego innego, jak potężnej różnicy, jaka dzieli je od mas społecznych. To, co jest koszmarem i niewolą dla przedstawiciela elity wcale nie musi być tym samym dla bliskiej nie wyżynom ducha, lecz biologicznym dolinom przedstawicielki mas. Następuje tutaj wspomniana przeze mnie w odcinku o psychologii komunizmu projekcja – elity chcą wierzyć w możliwość uczynienia mas na swój obraz i podobieństwo poprzez zniszczenie,

w tym przypadku, pewnych różnic, których wyrazistość z ich androgynicznej perspektywy wydaje się być kolejnym, wstrętnym i koniecznym do zerwania pętem. Innymi słowy dobrze rozumiem to, że inteligentną feministkę może razić narzucanie jej pewnej typowej dla kobiet roli społecznej, tak jak mnie mogłoby razić oczekiwanie, że winienem zachowywać się jak prawdziwy chłop, ściąć włosy, chlać wódę i nosić pustaki, ale projektowanie własnych, elitarnych lęków na wieśniarę

z jakiegoś zadupia spod Sztokholmu i chęć wyzwalania jej z tej niezbyt wzniosłej roli będzie dla niej prędzej nieszczęściem, niż zbawieniem. Skuteczne przeprowadzanie takiego równania

w społecznej makroskali prowadzi do obniżenia jego efektywności jako organizmu. Jednak o tym, że większość ludzi potrzebuje tak określonych ról, jak i jednej, dominującej narracji dla spokoju ducha i bardziej wydajnego funkcjonowania w ramach społecznego mechanizmu powiem więcej

w kolejnym odcinku „Dziennej dawki hejtu”. Tymczasem warto rozważyć jeszcze jedną kwestię.

 Oczywiście mogą pojawić się osoby, które będą wskazywać, że „zrównywanie”, czyli mające oparcie w rozwiązaniach prawnych i aktywnej polityce kulturowej rozmywanie zależności między rolami społecznymi a płcią biologiczną nie obniża potencjału ogólnospołecznego rozwoju, ale nawet abstrahując od wskaźników ekonomicznych (których analiza w tym momencie zupełnie mnie nie interesuje), to zarówno niemal laboratoryjny kontekst historyczny jak i konieczność prowadzenia aktywnej polityki na tym polu wskazuje, że musi się ono obywać kosztem obniżenia potencjału rozwoju kultury, w której jest aplikowane. Najbardziej potwierdza to zresztą wskazany wcześniej, czysto moralny charakter tego działania. Realny problem pojawia się jednak wtedy, gdy ktoś uzna iż to, co uznawaliśmy za wyznaczniki rozwoju danej kultury wcale nimi nie jest i wskaże na konieczność fundamentalnego przewartościowania, w wyniku którego, dla przykładu, mniej istotne od szwedzkiego wkładu w podbój kosmosu będzie wyrównywanie różnic społecznych, nie tylko w dostępie przedstawicieli obojga płci do ról kulturowych, ale również wszelkich innych. Innymi słowy: że te czysto moralne postulaty właśnie z racji swego braku praktycznego uwikłania są przejawem najwyższego poziomu kulturowego rozwoju. W kontrze można oczywiście wskazać, że taka czysta moralność jest tworem skrajnie arbitralnym i równie dobrze można by stwierdzić, że idealne społeczeństwo wymaga, aby wszyscy jego przedstawiciele ubierali się na modłę Wertera. Problem polega jednak na tym, że ten argument nie zadziała, gdyż wspomniane „równanie” społeczeństwa ma swój grunt w poruszanej przeze mnie w poprzednich odcinkach psychologii komunizmu i ideale wolności potencjalnej. Innymi słowy likwidacja zależności ról kulturowych od płci biologicznej jest, nawet jeśli nie zawsze uświadomionym, etapem redukcji ideologii, przystankiem na drodze wyzwalania jednostek z ich społecznych uwarunkowań. Oczywiście już kryzys migracyjny i osiedlający się na terenie państw skandynawskich przedstawiciele obcych, agresywnych kultur wskazują, że państwo aplikujące tego rodzaju rozwiązania jest bardziej podatne na różnego rodzaju zagrożenia. Pojawia się pytanie, co stałoby się np. ze Szwecją w przypadku pojawienia się również presji zewnętrznej. Można jednak uznać, że dla ideowych komunistów ten długoterminowy aspekt kulturowo-egzystencjalny będzie nieistotny wobec siły realizowanego postulatu moralnego, szczególnie, że nawet doprowadzenie do upadku danej kultury będzie dla nich nieistotne – post-młodoheglowskie idee mają przecież charakter ponadnarodowy, zatem oczywistym wytłumaczeniem tego upadku będzie wskazanie, że co prawda prowadzi on finalnie do destrukcji konkretnych państw, społeczeństw, jednak zaaplikowany na skale globalną nie rodziłby takich problemów. Chociaż, moim zdaniem, nie wyklułoby się z tego nigdy społeczeństwo artystów, lecz - sięgając korzeni - ogólnoświatowe państwo dla świń.


Książę Noldorów, epistemologiczny geniusz, twórca stylu soft-elvish-porn, superpozcyja narcyzmu i autoironii.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości