folt37 folt37
140
BLOG

Pół wieku zawiedzionych nadziei

folt37 folt37 Badania i rozwój Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

image

20 lipca 1969 r. o godz. 20:17 czasu uniwersalnego Orzeł wylądował na powierzchni Księżycu.

Tak to przypominają obecne komunikaty medialne:

Mija 50 lat od załogowego lądowania na Księżycu i momentu, gdy człowiek po raz pierwszy postawił stopę na innym obiekcie niebieskim niż Ziemia. Era kosmiczna rozpoczęła się w 1957 roku, gdy Związek Radziecki wystrzelił Sputnika – pierwszego sztucznego satelitę Ziemi. Następną kluczową datą był rok 1961 – pierwszy lot człowieka w kosmos. I tu palmę pierwszeństwa zdobył Związek Radziecki, zaś pierwszym kosmonautą został Jurij Gagarin. Stany Zjednoczone wyraźnie przegrywały początkową fazę wyścigu kosmicznego. Aby zmienić sytuację, musiały postawić na jakiś istotny cel - na tyle odległy, aby udało się nadrobić dystans do rywala, a może nawet go wyprzedzić. Dlatego w 1961 r. amerykański prezydent John F. Kennedy ogłosił, że przed końcem dekady przedstawiciele USA wylądują na Księżycu. Tak zaczął się projekt Apollo.

https://www.tvn24.pl/raporty/misja-apollo-11-50-rocznica-ladowania-na-ksiezycu,1384

Kwestie techniczne lotu i lądowania, choć znane, nadal zajmują sporo miejsca w publikacjach poświęconych tej rocznicy.

Mnie natomiast zaintrygował felieton ks. Adama Bonieckiego w Tygodniku Powszechnym /Nr 29 z 21. lipca/ pod intrygującym tytułem „Niedostrzeżone z Księżyca”, w którym autor przypomina fascynacje tym wydarzeniem Jerzego Turowicza /ówczesnego redaktora naczelnego TP/ tak wyrażone:

„„A więc udała się ta rzecz fantastyczna, nieprawdopodobna, niewiarygodna, niemal niemożliwa. (…) Armstrong, Aldrin i Collins polecieli na księżyc jako ambasadorzy gatunku Homo sapiens. Towarzyszyło im w tej podróży poczucie solidarności i braterstwa ze strony wszystkich ludzi. (…) Bo jak oczyma trzech astronautów patrzyliśmy z bliska na Księżyc, tak trzeba także, byśmy spojrzeli z ich perspektywy na Ziemię, ojczyznę ludzi rozbitą konfliktami. (…) Najważniejszą stroną wyprawy na Księżyc są skutki moralne, pogłębienie się świadomości, że ludzkość jest jednością. Że w obliczu kosmosu maleńka Ziemia jest może jedyną planetą zamieszkaną przez istoty zdolne myśleć, kochać, powołane do tego, by wspólnym, solidarnym wysiłkiem budować dzieło cywilizacji poddawać sobie tę Ziemię Że wszystko, co ową jedność i solidarność ludzi rozdziera, jest szaleństwem i absurdem. Że ludzie są braćmi związanymi na zawsze jednym losem…”

Zaś ks. Boniecki dodaje od siebie:

„…zadaję sobie pytanie: co jeżeli nie widok naszej planety w przestrzeniach kosmosu mogłoby zjednoczyć jej mieszkańców, zainspirować planetarna solidarność w imię wspólnego losu”?

I dalej na tle przewidywanych katastrof klimatycznych:

„…czy obudziłoby to w mieszkańcach Ziemi solidarność? Czy raczej każdy dysponując jakimiś środkami ratowałby własną skórę? Czy ocaleni jeśliby tacy byli, stworzyliby solidarne społeczeństwo, czy znów jak zwykle, biliby się między sobą, zabijali, ogarnięci strachem wobec innego”?

Ze smutkiem trzeba skonstatować, że my, Polacy, jesteśmy wierną kliszą owego egoizmu ludzi skonfliktowanych między pięknymi deklaracjami humanizmu, solidaryzmu, demokracji a praktyką postępowania owym deklaracjom przeciwnych.

Inny felietonista Tygodnika Powszechnego p. Stanisław Mancewicz dokonał trafnych ocen takich postaw sarkastycznym stwierdzeniem:

„Pan Schetyna przeprosił umiłowane masy za podniesienie wieku emerytalnego przez rząd jego partii, a zaraz potem dodał, że jego Platforma – jeśli oczywiście będzie miała kiedykolwiek cokolwiek do gadania – nie będzie prowadzić polityki transakcyjnej. Pan Schetyna solidnie umościł się na podium. Skoro już jesteśmy przy opozycji, to rzec trzeba, że człowiek czeka, aż ktoś tam, ktokolwiek, powie wreszcie coś z sensem. Jest to oczekiwanie beznadziejne”.

„Synonimem szkodliwości jest dziś dyskusja. Według wielu nie można dziś rozmawiać na żaden temat prócz oczywiście jednego: kogo, kiedy i na jak długo wsadzić do więzienia po zdobyciu władzy. Ten rodzaj podejścia do dyskusji jest w polskich warunkach bardzo normalny, ma prastarą tradycję i obowiązuje bez względu na poglądy, wiarę czy jakąkolwiek różnicę”.

„Snucie wizji siedzącego w celi bliźniego, najlepiej w łachmanach o suchym pysku, z czerstwą skórką chleba uczynionego trocin w dłoni, daje uczucie relaksu. Kto nie ma forsy na wczasy siada i wyobraża sobie znajomych i nieznajomych w celi. Trzeba docenić przenikliwość i przystawanie do masowych gustów wielu pokoleń dyrektorów naszej telewizji, która z zaangażowaniem i talentem w transmisjach realizujących te fantazje. Magazyn taśm z nagraniami pokazującymi ludzi wleczonych do aresztu wymaga bezustannej rozbudowy. Od lat”.

Dodam od siebie, że można by to polityczne widowisko rozszerzyć o spektakle z sejmowych komisji śledczych.

Skonfliktowany między owymi pięknymi deklaracjami humanizmu, solidaryzmu, miłości bliźniego, a praktyką postępowania przeciwnego jest także Kościół Katolicki. Wystarczy uważnie śledzić pielgrzymkowe homilie jasnogórskie i audycje Radia Maryja.

I kolejny cytat publicysty TP Pawła Bravo, który w artykule „Iluzje Rządzenia” bezlitośnie demaskuje nienawistne zło polskiej polityki pozbawione normalnej demokratycznej rywalizacji na argumenty zastępowane wyzwiskami, kłamliwym pomawianiem przeciwników politycznych i matactwem tak opisanych przez autora:

„Polacy sądzili, że po 1989 r. polityka ulegnie zasadniczej zmianie, że nigdy już nie zobaczą ataku wściekłości Gomułki. Zobaczyli dużo więcej. Osobiste wendety, dokonywane ostentacyjnie na oczach społeczeństwa. Zaciekłe wojny prywatne. Wściekłe niszczenie instytucji państwa. Rekordy bił Jarosław Kaczyński \, ale nie był jedyny. Okrucieństwo Tuska czy brutalność Wałęsy szybowały na poziomie dzikości Kaczyńskiego. Opinia publiczna buntowała się przeciwko tym praktykom. I do dziś się buntuje widząc w nich aberracje. Ale to nie były aberracje, to nie były naruszenia praktyki zaskakujące swoją nienormalnością. Tak właśnie wygląda norma, tak wygląda norma polskiej polityki”.

Zbliżająca się zguba ludzkości jest więc samorealizacją szkodliwego postępowania wynikającego z naszej natury ludzkiej. Jeżeli ludzkość nie zrozumie argumentów tej zbliżającej się zguby tak doniośle komunikowanych przez swoich mądrych bliźnich - dalekich od polityki, to zasłużenie zginie, tak jak ginie ćma lecąca w płomień świecy mylony przez nią z żywotnym ciepłem.

Ludzkość w swoim rozwoju pędzi dwoma szlakami niesionymi tą samą energią: jeden gna nas w kosmos - może instynktownie - który może być ratunkiem ludzkości przed spodziewaną kosmiczną kolizją ziemi z innym obiektem i drugi wykorzystujący ową energię do budowania broni zagłady przeciwko własnemu /bliźniaczemu/, ludzkiemu gatunkowi inicjowanego bezrozumną nienawiścią.

Pięćdziesiąt lat od lądowania ludzi na księżycu, lądowania rodzącego nadzieję zrozumienia wyjątkowości naszego, ziemskiego istnienia które powinno skłaniać do ludzkiej solidarności i solidarnego współdziałania nie spełniły nadziei Jerzego Turowicza, że „najważniejszą stroną wyprawy na Księżyc są skutki moralne, pogłębienie się świadomości, że ludzkość jest jednością’.

Jak widać nie jest, o czym zapewne przypomnimy sobie w okolicznościach gdy będzie za późno!

A może jest jeszcze iskierka nadziei, że możni władcy tego świata dostrzegą swoje złe, egoistyczne postępowanie i je odwrócą ku prawdzie i uczciwości postaw, rezygnacją z oszukańczej demagogii kierowanej ku „maluczkim” dla poklasku swoich i tylko swoich politycznych celów i korzyści /władzy/. Wszak nadzieja umiera ostatnia!

folt37
O mnie folt37

Jestem absolwentem Politechniki Poznańskiej (inżynier elektryk - budowa maszyn elektrycznych). Staż pracy: 20 lat w przemyśle i 20 lat w administracji państwowej szczebla wojewódzkiego - transformacja gospodarki z socjalistycznej na rynkową.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie