Franek Migaszewski Franek Migaszewski
3811
BLOG

O co chodzi z tą Armią Nowego Wzoru?

Franek Migaszewski Franek Migaszewski Wojsko Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Projekt ANW śledzę od samego początku i nie ukrywam, że jestem fanem. Mam niestety wrażenie, że główne założenia projektu zaczynają się w dyskusji publicznej rozmywać. Prawdopodobnie jest to związane z obszernością materiału zaprezentowanego przez S&F. Z tego względu zdecydowałem się napisać krótkie resume najważniejszych założeń ANW.

Starałem się być możliwie najbardziej zwięzły - każdy z poniższych punktów można by rozwinąć do znacznie dłuższego tekstu. Mimo to tekst wyszedł znacznie dłuższy, niż planowałem. Co tylko pokazuje rozległość wizji S&F. Od razu też ostrzegam - w tekście niemal nic nie ma o technice wojskowej, fetyszu rodzimych ekspertów od wojskowości. Wizja S&F dotyczy zmiany kultury organizacyjnej wojska, a nie odpowiedzi na pytanie, który czołg jest lepszy.


WOJSKO SAMODZIELNE, A NIE SOJUSZNICZE

To chyba najważniejsze, wręcz fundamntalne założenie Armii Nowego Wzoru. S&F od lat powtarza konsekwentnie - w razie kryzysu na granicy z Rosją, nie możemy być pewni, czy i kiedy nadejdzie pomoc sojusznicza i w jakiej formie. Przyczyny, dla których pomoc nie przyjdzie lub przyjdzie późno, mogą być różnorakie - 1) inna ocena sytuacji przez sojuszników, 2) rozbieżność interesów (np. sytuacja, w której nasi sojusznicy potrzebują wsparcia Rosji na innym froncie, np. chińskim), 3) przeszkody natury technicznej (np. blokowanie transportów wojska przez rosyjski ostrzał rakietowy, blokowanie transportu wojska przez Niemcy itp.), 4) natychmiastowe zwycięstwo Rosji, zawieszenie broni i propozycja (jakże wyczekiwana przez sojuszników!) "rozmów pokojowych".

W związku z tym musimy mieć armię gotową do samodzielnego stawiania oporu Rosji najdłużej, jak się da. A najlepiej zdolnej po prostu do wygrania wojny na każdym poziomie poniżej zmasowanego ataku nuklearnego.

Wszystkim, którzy w tym miejscu już pomyśleli "o, następny wariat!" przypominam zasadę, starą jak sama wojna - łatwiej jest się bronić, niż atakować. Szczególnie na własnym terenie. Gdybyśmy wyobrazili sobie jakieś starcie armii Polski i Rosji gdzieś w neutralnym miejscu, np. obie armie transportują się w całości na równiny Patagonii - to samą siłą masy ludzkiej i sprzętu Rosja by na pokonała. Ale jeśli dojdzie do wojny, to będzie to z naszej perspektywy wojna obronna toczona na naszym terytorium.

Wg różnych szacunków - tak rosyjskich, jak zachodnich - siły nacierające, aby pokonać dobrze przygotowaną obronę, muszą mieć przewagę od trzech do sześciu razy w sile ognia i liczebności oddziałów. To bardzo ważne - atakując Polskę, Rosja musi przygotować siły trzy do sześciu razy większe, niż siły polskie, jeśli będziemy dobrze przygotowani.

Stanowisko S&F w tej sprawie jest jasne. Po pierwsze jesteśmy w stanie takie siły wystawić. Po drugie nie mamy wyboru - musimy takie siły wystawić, bo musimy zakładać scenariusz najgorszy, w którym walczymy sami.

W związku z tym armia RP musi być budowana jako armia zdolna do działania zarówno w pełni samodzielnego, jak i do walki z sojusznikami u boku. Musi mieć zdolności bojowe do walki samodzielnej i sojuszniczej. Musi ćwiczyć walkę samodzielną i walkę sojuszniczą.

Na marginesie warto tu zauważyć, że wielu analityków i dziennikarzy zarzuca S&F, że samo mówienie o tym, że Polsce może przyjść prowadzić przynajmniej przez jakiś czas i do jakiegoś poziomu wojnę przeciwko Rosji samodzielnie, rzekomo "osłabia NATO". "Osłabianiem sojuszu" miałoby też być szykowanie wojska do samodzielnego stawiania oporu czy samodzielne ćwiczenia wojskowe.

Wszystkim podzielającym ten sposób myślenia polecam krótkie ćwiczenie intelektualne. Wyobraźcie sobie, że jesteście mocarstwem i budujecie globalną sieć sojuszników. Wolelibyście mieć sojuszników słabych i chwiejnych, takich co to przy byle zamieszaniu z uchodźcami na granicy wołają "ratunku! ratunku! nie dajemy rady, pomóżcie!" czy sojuszników silnych i samodzielnych, którzy wymagają pomocy jedynie w przypadku zagrożenia na dużą skalę? Naprawdę zadajcie sobie proszę to pytanie - po co komu słabi, bezbronni sojusznicy?


WOJSKO JAKO REALNE NARZĘDZIE UPRAWIANIA POLITYKI

W ocenie S&F w większości państw europejskich (bynajmniej zarzut ten nie dotyczy tylko Polski), lata pokoju doprowadziły do zmiany sposobu myślenia o armii. W świadomości polityków europejskich armia dawno temu przestała być narzędziem realizacji celów politycznych. W to miejsce zaczęła pełnić dwie inne funkcje.

Po pierwsze jest polisą ubezpieczeniową wykupowaną przez europejskie państwa na wszelki wypadek, gdyby jednak coś się stało i trzeba było wezwać Wuja Sama na pomoc. I jak to często przy ubezpieczeniach bywa, większość klientów pyta głównie o cenę. Stąd państwa europejskie starają się wykupić możliwie jak najtańszą polisę. W gruncie rzeczy politycy europejscy myślą tak "Amerykanie ciągle gadają o tych 2% pkb, to wydamy 1,2%, ale z tej puli kupimy kilka F-35, które w sumie nie wiadomo na co nam i po co, ale przynajmniej Amerykanie się na jakiś czas od nas odczepią".

Po drugie armia stała się organizacją społeczną. Daje stabilne zatrudnienie i godne emerytury dziesiątkom tysięcy ludzi, którzy już od dawna nie myślą o sobie jak o wojownikach, których powołaniem jest w chwili próby ryzykowac życie dla ojczyzny. Z kolei politycy, podejmując decyzje dotyczące wojska, myślą o armii bardziej jak o elektoracie wyborczym, niż o narzędziu uprawiania polityki.

S&F zdaje się jasno stawiać sprawę - na taki sposób myślenia może sobie pozwolić Belgia, Austria czy Hiszpania, ale nie państwo frontowe, jakim jest Polska. My musimy z tym błogim, postzimnowojennym sposobem myślenia skończyć. Czas paździerza się skończył, musi nadejść czas żelaznej pięści.


ŻOŁNIERZE WOJOWNICY

Tu dochodzimy do największej kontrowersji związanej z ANW, czyli pojęcia tzw. "małej armii".

Zanim wytłumaczę, o co z tą małą armią chodzi, zacznę od tego, że wprowadzenie tego pojęcia okazało się błędem komunikacyjnym ze strony S&F. Jacek Bartosiak jest mistrzem autopromocji (to komplement), ale z "małą armią" popełnił marketingowy błąd. Tym bardziej bolesny, że to, co S&F proponuje, to... armia realnie znacznie większa, niż obecna.

Nie będę się odnosił do sporu, czy S&F licząc siły lądowe w BGT (Batalionowe Grupy Taktyczne) robi dobrze, czy źle. Ta metoda jest przez niektórych krytykowana. Mnie argumenty S&F przekonują, ale to w gruncie rzeczy sprawa marginalna.

Chodzi o to, że jeśli jakaś armia informuje, że ma 100 tys. żołnierzy, to w gruncie rzeczy nie do końca wiadomo, co ta liczba oznacza. Żołnierz żołnierzowi nierówny. Wytrenowany, gotowy do boju specjals czy operator czołgu to jedno, a intendent czy księgowy w randze kapitana to co innego. Ci pierwsi codziennie ćwiczą z myślą, że w każdej chwili muszą być gotowi walczyć z wrogiem i ryzykować życie dla Ojczyzny. Ci drudzy wykonują zadania, które równie dobrze mógłby wykonać pracownik cywilny. Na papierze sztuka jest sztuka, ale na polu walki to zupełnie co innego.

Z obliczeń prezentowanych przez S&F, którego eksperci korzystają z analiz zarówno własnych, jak i z analiz zagranicznych (np. szwedzkich i amerykańskich) ośrodków wynika, że realnie wojsko polskie jest w stanie wystawić do boju niewiele ponad dziesięć batalionowych grup bojowych. A jedna grupa to 800-900 żołnierzy. Tymczasem oficjalnie siły lądowe WP to ponad 58 tys. żołnierzy. Plus lotnictwo, marynarka wojenna, sily specjalne i WOT.

S&F postuluje zwiększenie realnych zdolności bojowych WP do około 40 BGT, przy jednoczesnej poprawie jakości wyposażenia i intensywności ćwiczeń.

Czy więc faktycznie S&F postuluje "mniejszą armię"? Zakładam, że hasło "mniejszej armii" miało pełnić funkcję "teasera" marketingowego, ale w praktyce obróciło się przeciwko jego autorom, którzy muszą teraz wysłuchiwać ataków "co? mniejsza armia? rozbroić Polskę chcą?! agentura Putina!".

W istocie w idei "zmniejszenia" armii chodziło coś zupełnie innego. O wydzielenie z wojska tych wszystkich funkcji, które nie mają charakteru stricte bojowego - księgowości, magazynów, IT itd. Sektor cywilny te funkcje może realizować sprawniej i taniej, korzystając z najlepszych praktyk ze dynamicznego świata biznesu. W armii powinni zostać tylko żołnierze. Prawdziwi wojownicy, gotowi iść na wojnę i zabijać za Ojczyznę (umierać tylko w ostateczności - w myśl słynnych słów gen. Pattona umierać powinni ci drudzy).

W ocenie S&F czterdzieści BGT plus WOT plus kompleks rozpoznawczo-uderzeniowy (ze szczególnym naciskiem na obronę przeciwlotniczą) plus wojska specjalistyczne (inżynieryjne, specjalne, saperzy itp.) mógłby być etatowo wcale nie większy, niż obecne zasoby WP, natomiast zdolność bojowa takiej armii byłaby nieporównanie większa.


WŁASNY KOMPLEKS ROZPOZNAWCZO-UDERZENIOWY

Świadomość tego, gdzie jest przeciwnik, co robi i gdzie zmierza, zawsze odgrywała ważną rolę w wojnie. Ale w ocenie S&F nigdy nie była jeszcze tak ważna jak teraz. Oddziały wojskowe nigdy nie były tak ruchliwe, nigdy nie miały takiej siły ognia i nie były w stanie tak skutecznie działać z zaskoczenia. Współczesne zgrupowania to nie są dzisięciotysięczne dywizje z II wojny światowej, których nie dało się ukryć.

Współczesne pole walki wymaga pełnej świadomości sytuacyjnej. Szczególnie na własnym terenie musimy wiedzieć, gdzie jest dosłownie każda kilkuosobowa drużyna wroga. Do tego potrzebujemy satelitów, dronów, radarów, kamer, czujników ruchu, czujników indywidualnych u pojedynczych żołnierzy i całej sieci informatycznej, która je spina - redundantnej, odpornej na zakłócenia i zniszczenie części jej komponentów. Od tego w ogóle budowa wojska powinna się rozpocząć.

A najważniejsze jest, żeby ta sieć świadomości sytuacyjnej była w pełni autonomiczna i niezależna od sojuszników. Zainteresowanych odsyłam do licznych rozmów z Jackiem Bartosiakiem, w których przedstawia on wiele potencjalnych scenariuszy, w których sojusznikom może być na rękę wyłączyć nam część systemu świadomości sytuacyjnej. Naprawdę to nie jest scenariusz niemożliwy do wyobrażenia, kiedy np. USA prowadzi rozmowy “pokojowe” z Rosją, i na wszelki wypadek na jakiś czas wyłącza nam dostęp do satelitów, żeby rozmowy mogły się toczyć w spokojniejszej atmosferze i żeby ci Polacy nie robili niepotrzebnego zamieszania.

Wbrew pozorom wszystkie poziomy tej sieci są w technicznym zasięgu Polski, włącznie ze zwiadem satelitarnym. Satelity są coraz mniejsze, a przez to coraz tańsza jest i budowa i wynoszenie na orbitę. W Polsce są firmy, które potrafią zbudować konstelacje satelitów obserwacyjnych zdolnych pokryć cały obszar pomostu bałtycko-czarnomorskiego. Zapewne w naszym zasięgu jest także zbudowanie własnego systemu wynoszenia małych satelitów na orbitę. Jeśli ktoś uważa, że to science-fiction, niech pomyśli, że pierwsze rakiety, które wyleciały poza ziemską atmosferę, Niemcy zbudowali w roku 1944. Naprawdę nie potrafilibyśmy zrobić czegoś, co Niemcy potrafili zrobić 80 lat temu?

W ocenie S&F najtrudniejszym do zastąpienia systemem byłby całkowicie autonomiczny odpowiednik systemu GPS. Stworzenie własnego systemu satelitarnej geolokacji na pewno obecnie przekracza polskie możliwości i trzeba w tym obszarze szukać innych rozwiązań.


DYSLOKACJA W REJONIE WALK

Obecnie większość polskich wojsk jest bazowana na zachód od linii Wisły. Tymczasem wojna z Rosją toczyłaby się przede wszystkim na wschód od Wisły. Długo w polskiej doktrynie pokutowała taka koncepcja, że w przypadku ataku Rosji od razu oddajemy cały teren na wschód od Wisły i dopiero na tej rzece ustawiamy linię obrony. Nota bene, jako mieszkaniec prawobrzeżnej Warszawy, zawsze byłem wobec tego pomysłu odrobinę sceptyczny.

S&F odrzuca ten sposób myślenia z kilku powodów i wskazuje na konieczność relokacji większości wojsk do Polski wschodniej, z zachowaniem odwodu między Łodzią i Warszawą (a nie np. na Śląsku). Wymieńmy główne powody:

Po pierwsze przerzut wojsk np. z Żagania (pod niemiecką granicą) na pewno byłby przez wojska rosyjskie sabotowany atakami z powietrza. Ciężki sprzęt wojskowy na dalsze dystanse można wozić wyłącznie koleją. Linie kolejowe, węzły kolejowe, mosty i same transporty byłyby bardzo łatwym celem dla ataku lotniczego i rakietowego.

Po drugie jeśli wojsko polskie ma wykorzystać przewagę terenu, to musi ten teren znać. Mnożnik przewagi broniącego się, o którym pisałem wcześniej, działa tylko pod warunkiem, że ten broniący się zna teren i ma go dobrze przygotowanego do obrony. Trudno, żeby brygada stacjonująca na co dzień w Małopolsce naprawdę dobrze znała teren pod Białymstokiem - znała każdą rzeczkę, widziała za którą górką można się schować, przez który zagajnik jakim sprzętem da się przejechać itd. Takich rzeczy nie wyczyta się z mapy.

Po trzecie wojna może się rozstrzygnąć bardzo szybko. Możemy po prostu nie mieć czasu tych pancernych brygad z Dolnego Śląską ściągnąć. Zanim dojadą nad Bug i Narew, może być po wojnie.

Nasze wojska muszą stacjonować, żyć i ćwiczyć tam, gdzie przyjdzie im walczyć. Znać ludzi, znać teren, mieć przygotowane kryjówki, składy amunicji, być gotowym do wyjścia w bój w kilka godzin.

W tym miejscu warto się pochylić nad jednym z zarzutów formułowanych wobec ANW, jakoby prezentowana przez S&F koncepca walki w rozproszeniu była pomysłem na “wojnę partyzancką”. Przypomnijmy, czym była polska wojna partyzancka prowadzona przez AK w czasie wojny z niemieckim i po wojnie z sowieckim okupantem. Słabe, przypadkowo sformowane oddziały, kryjące się po lasach, bez broni, bez amunicji, bez zapasów. Jeden sten na dwóch chłopców. Po kilka nabojów w kieszeni. Przy odrobinie szczęścia jakiś granat. Wiecznie głodni i zmarznięci. Nigdy nie ćwiczyli razem, to raczej przypadkowa zbieranina tych, którzy przeżyli. Słabo skoordynowani z innymi oddziałami. Pozbawieni broni innej, niż ręczna, mogli atakować jedynie w zwarciu bezpośrednim, w którym ich jedynym atutem było zaskoczenie. Wszystkie pozostałe atuty były po stronie przeciwnika - uzbrojonego, odżywionego, skomunikowanego. Tak wyglądała polska partyzantka. Jej celem nie było wygranie wojny.

W koncepcji ANW jedyne podobieństwo do partyzantki, to działanie w rozproszeniu w małych grupach bojowych. Tyle że te grupy są doskonale uzbrojone i wytrenowane. Z zasady mogą unikać starć bezpośrednich, bo dzięki przewadze ogniowej (drony, amunicja krążąca, broń ppancerna, systemy naprowadzania artylerii), przewadze świadomości sytuacyjnej i mobilności, mogą zadawać nieproporcjonalnie duże straty przeciwnikowi, który nawet nie wie, z której strony do niego strzelają. Nigdy nie są głodni, zmarznięci ani przemęczeni. W terenie, w którym operuja, mają przygotowne dziesiątki skrytek z amunicją, żywności, paliwem, łącznością, o przygotowanych miejscach do biwakowania nie wspominając. Ich celem nie jest zahowanie honoru. Ich celem jest - jak to obrazowo ujmuje Jacek Bartosiak - młócenie przeciwnika przez 24 godziny na dobę, bez ustanku, bez chwili spokoju. Odcinanie jego linii zaopatrzeniowych, niszczenie kosztownego sprzętu i centrów dowodzenia, utrzymywanie w niepewności i strachu. Ich celem jest wygranie wojny.

Przy tym wszystkim, którzy nadal twierdzą, że “S&F chce rozbroić polską armię! lekką piechotę chce wysyłać na czołgi!” przypominam, że jednocześnie S&F postuluje więcej Himarsów, więcej artylerii lufowej dalekiego zasięgu, więcej śmigłowców szturmowych, więcej broni rakietowej dla jednostek obrony wybrzeża.


OPTYMALIZACJA RELACJI KOSZT-EFEKT

Nowoczesne wojsko kosztuje dużo, a nowoczesne społeczeństwa, przyzwyczajone do dekad pokoju i dobrobytu, nie są gotowe do ponoszenia znaczących wydatków na wojsko. Tym bardziej więc musimy ważyć nakłady do efektów.

S&F z perspektywy analizy zasadności wydatków zdaje się formułować dwa postulaty. Po pierwsze rezygnacja z bardzo kosztownych zakupów, które w niewielkim stopniu przekładają się na wzrost zdolności bojowych, a mogą być wręcz obciążeniem. Po drugie rezygnacja z “przydasiów” - takich systemów, które w idealnym świecie pewno przydałoby się mieć, ale w świecie realnym stosunek efektów do kosztów jest dla nich niekorzystny.

Trzy sztandarowe projekty wymieniane w tym kontekście to F-35, system Patriot i rozbudowa Marynarki Wojennej. Nie czuję się na siłach, aby dokonać samodzielnej oceny zasadności zakupu każdego z tych systemów. Wszystko, co mogę zrobić, to przytoczyć argumenty S&F. Skupię się na ostatnim przypadku, czyli Marynarce Wojennej, bo on chyba budzi największe emocje.

W skrócie argumentacja S&F brzmi nastepująco. Po pierwsze, budowa i utrzymanie dużych okrętów bojowych (np. fregat) jest bardzo kosztowna. Marynarka wojenna to najdroższy rodzaj sił zbrojnnych - okręty są drogie, szkolenie jest drogie, utrzymanie załóg jest drogie. Tymczasem Polska, jeśli zostanie zaatakowana, to lądem. Dlaczego Rosjanie mieliby ryzykować jedną z najtrudniejszych operacji wojskowych, jaką jest desant morski, przeciwko państwu, z którym graniczą lądem (mam tu na myśli głównie granicę z Białorusią, która w coraz większym tempie wchłaniana jest przez Rosję)? Taki desant najlepiej jest zniszczyć jeszcze na morzu. Za ułamek kwoty przeznaczonej do rozbudowy sił morskich, należałoby na tyle rozbudować przybrzeżne wojska rakietowe, żeby zminimalizować rosyjskie szanse przebicia się przez zmasowany atak rakietowy do zera.

Pozostałe potencjalne zadania MW, jak eskortowanie statków handlowych czy ochrona gazociągów, są albo hipotetyczne (w razie wojny żadne statki handlowe nie będą wpływały na Bałtyk), albo taniej można je realizować z brzegu ze wsparciem małych jednostek.

Zaoszczędzone kilkanaście miliardów złotych mogą być znacznie lepiej spożytkowane na nasycenie wojsk lądowych bronią do tego stopnia, żeby polscy żołnierze byli w stanie dosłownie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę z każdej strony atakować rosyjskie oddziały prące na Warszawę.


BYĆ PRZYGOTOWANYM NA PRZYJĘCIE CIOSU

Największym problemem w potencjalnej wojnie z Rosją jest oczywiście broń jądrowa. Rosja ją ma, a my nie.

Co więcej, Rosja od lat konsekwentnie i celowo prowadzi politykę budowania niejasności strategicznej co do swoich planów użycia taktycznej broni jądrowej. Celem Rosji jest stworzenie wrażenia, że może być ona gotowa do użycia broni jądrowej jako pierwsza, również w konflikcie konwencjonalnym. Tym bardziej, że Rosja - łamiąc traktaty - od lat rozwija broń taktyczną o ograniczonej sile. To paradoks broni jądrowej - znacznie łatwiej zbudować bombę, która zniszczy całą Warszawę, niż taką, która zniszczy małą wieś i nic dookoła. Albo kompanię wojska.

Rosja opanowała tę sztukę i dziś potrafi budować małe bomby atomowe. To znakomicie zwiększa jej zdolności użycia broni jądrowej bez prowokowania globalnej wojny światowej na wyniszczenie. Wyobraźmy sobie, że przegrywająca starcie konwencjonalne Rosja używa taktycznego ładunku jądrowego do likwidacji kompanii wojska polskiego gdzieś między Łomżą i Białymstokiem. Efekt dla Polski byłby mrożący - strzelają do nas atomówkami. Ale czy nasi sojusznicy poszliby na wojnę jądrową z Rosją z powodu śmierci stu polskich żołnierzy? Tym bardziej, że Amerykanie zaniedbali rozwój broni taktycznej i po prostu nie byliby w stanie odpowiedzieć, nie eskalując od razu do poziomu eksplozji zdolnej zniszczyć spore miasto.

Bardzo trudno znaleźć odpowiedź na taką taktykę. Zachęcam do obejrzenia prezentacji Alberta Świedzińskiego z S&F na ten temat. Klucz do polskiej odpowiedzi tkwi jednak w tytułowym “być przygotowanym na przyjęcie ciosu”. Jeśli wybuchnie wojna, musimy być gotowi także na przyjmowanie bolesnych ciosów. Być jak Rocky, który przyjął setki ciosów, ale na koniec wygrał wojnę. Bo wojny nie da się wygrać, jeśli po pierwszym bolesnym ciosie powiesz pas.

Naprawdę zachęcam do obejrzenia tej części prezentacji. To zupełnie nowatorskie spojrzenie na temat, który w Polsce jest niemal nieobecny w dyskusji publicznej.


ZMIANA POLITYKI ZAKUPOWEJ

Jacek Bartosiak mówiąc o wojsku polskim, coraz częściej zadaje pytanie “gdzie są moje pieniądze?!”. Polska wydaje na wojsko coraz więcej. Jesteśmy w pierwszej dwudziestce państwa świata pod względem wysokości nakładów na wojsko. A jednocześnie nikt z nas nie ma wrażenia, że mamy silną armię.

Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest polityka zakupowa wojska polskiego. A właściwie nie tyle wojska, co ministerstwa obrony. Polskie wydatki zbrojeniowe zdają sie służyć dwóm celom.

Po pierwsze kupowaniu sympatii głównego sojusznika, czyli USA. Po drugie budowaniu osobistej pozycji politycznej, głównie ministra oborny. Ewentualnie osiąganiu jakichś innych celów politycznych, czego dobrym przykładem była umowa na zakup śmigłowców Caracal w zamian za poparcie Francji dla kandydatury Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego RE. A jeśli przy okazji potencjał bojowy wojska polskiego ulegnie zwiększeniu, tym lepiej. Niekoniecznie jednak jest to główny priorytet.

Tym niemniej na plan pierwszy wysuwają się dwa główne wymienione wyżej powody.

S&F od dawna krytykuje strategię kupowania przychylności sojuszniczej USA poprzez zakupy uzbrojenia. Jacek Bartosiak nazywa tę strategię naiwną i dziecinną. W jego ocenie taki sposób myślenia budzi jedynie politowanie i pogardę u Amerykanów, którzy jako budowniczowie imperium naprawdę znają się na polityce bezpieczeństwa i na wojnie. Sojusz buduje się poprzez wspólnotę interesów i budowanie własnej siły, a nie przez zakupy, które zresztą w skali przychodów amerykańskiego sektora zbrojeniowego, mają dosyć symboliczne znaczenie. Na marginesie warto zauważyć, że nie tylko my prowadzimy taką naiwną i prowincjonalną politykę. Podobnie postępuje np. Tajwan.

Równie szkodliwy jest sposób myślenia polityków, z naciskiem na kolejnych ministrów obrony, zgodnie z którym zakupy uzbrojenia mają służyć budowaniu ich pozycji. W przypadku ministra Błaszczaka doprowadziło to wręcz do nadzwyczaj mnie osobiście irytującej maniery mówienia “ja kupiłem”. Ilekroć wojsko polskie zamówi nowe uzbrojenie, słyszymy od ministra Błaszczaka “ja kupiłem to, ja zamówiem tamto”, niemal jakby to pan Błaszczak wyjmował pieniądze z kieszeni i kupował Polakom kolejne czołgi czy samoloty jak dobry rodzić zabawkę dla dziecka.

Problem nie jest jednak humorystyczny, tylko realny. Dobrym przykładem programu, który służy wyłącznie celom politycznym, jest modernizacja czołgów T-72. Czołgi te na współczesnym polu walki mają przydatność raczej teoretyczną, tzw. modernizacja jest i tak bardzo ograniczona (szczególnie w porównaniu z rosyjską modernizacją T-72), ale środki publiczne płyną, zatrudnienie w zakładach jest utrzymane, cele politycze są osiągane.

S&F postuluje wyprowadzenie zakupów uzbrojenia z MON i przekazanie ich bezpośrednio pod nadzór Rady Ministrów. Plan zakupów musi wynikać wprost i bezpośrednio z planów rozwoju zdolności bojowych sił zbrojnych. Ta kolejności jest kluczowa - najpierw określamy, jak chcemy walczyć, a następnie kupujemy uzbrojenie, które to umożliwia. Tylko w ten sposób możemy skokowo podnieść efektywność wydatkowania środków na wojsko.


ROZWIJAĆ TECHNOLOGIE PRZYSZŁOŚCI, KUPOWAĆ TECHNOLOGIE DOJRZAŁE

To jeden z najciekawszych aspektów filozofii ANW, bo wykraczający poza same zagadnienia wojskowe. S&F zwraca uwagę, że technologie wojskowe przechodzą pewien stały cykl rozwojowy. W fazie wzrostu technologie wykorzystywane przez wojsko mają liczne zastosowania cywilne. Świat zastosowań militarnych i cywilnych bardzo intensywnie interferuje i inspiruje się nawzajem. Pomysły i rozwiązania z jednego świata przenikają do drugiego. W efekcie oba sektory rosną i wzmacniają się wzajemnie.

W fazie dojrzałej następuje rozejście się tych dwóch światów. Technologie wojskowe stają się coraz bardziej hermetyczne, coraz bardziej wyspecjalizowane. Co więcej, krańcowy przyrost wartości (tak to nazywają ekonomiści) staje się coraz droższy. Przekładając to na język potoczny na przykładzie - współczesne czołgi czy myśliwce bojowe są już tak dobre, tak zaawansowane i tak hiperskomplikowane, że każde kolejne niewielkie udoskonalenie wymaga coraz większych nakładów. I ma coraz mniej potencjalnych zastosowań cywilnych. Nie ma zastosowań cywilnych dla technologii, które pozwalają uczynić pancerz czołgu jeszcze bardziej wytrzymałym, albo kadłub samolotu F-35 jeszcze słabiej odbijającym wiązkę radarową.

Dziś jesteśmy świadkami przełomu technologicznego na polu walki. Czołgi i samoloty myśliwskie nadal stanowią potężną siłę, ale obok nich do walki wchodzą drony, roboty, urządzenia autonomiczne, sztuczna inteligencja, narzędzia cyber. Jednocześnie obserwujemy eksplozję cywilnych zastosowań w każdym z tych obszarów.

S&F mówi w tej sytuacji - skupmy się na nowych technologiach. Inwestujmy w rozwój broni tylko w tych obszarach. Środki zainwestowane w bojowe drony, roboty czy systemy AI po dziesięciokroć zwrócą się, kiedy inżynierowie z tych sektorów zaczną budować firmy cywilne, żeby tam wykorzystać swoją wiedzę, doświadczenie i pomysły. I odwornie - specjaliści z sektorów cywilnych mogą zdobywać zamówienia wojskowe.

Zadajmy sobie pytanie - ile dziś musiałaby zainwestować Polska, żeby samodzielnie zbudować czołg równie dobry, co Leopard czy Abrams albo samolot choć zbliżony już nawet nie do F-35, ale powiedzmy do Gripena? I jakie technologie z tej produkcji mogłby przeniknąć do świata cywilnego i uruchomić nowe, atrakcyjne projekty? Odpowiedź jest oczywista. Trzeba by dziesiątek miliardów, a zwrot cywilny byłby zerowy. Czołgi i samoloty lepiej po prostu kupić od tych, którzy już te dziesiątki miliardów zainwestowali. My inwestujmy w drony, roboty, AI, cyber i podobnej klasy technologie. A później sprzedajmy ich produkty dostawcom czołgów.


UNIKAĆ BIAŁYCH SŁONI

W “terminologii” S&F “białe słonie” to kosztowne systemu uzbrojenia, których utrata w początkowej fazie wojny stworzy wrażenie (u nas i u sojuszników), że Polska przegrywa wojnę. Wyobraźmy sobie, że w pierwszych minutach wojny Polska traci eskadrę F-35, zanim te w ogóle zdążą wzbić się w powietrze. Albo traci dwie fregaty, każda za kilka miliardów złotych. Taki scenariusz jest wysoce realistyczny wobec założenia, że gdyby Rosja naprawdę chciała pełnoskalowej wojny z Polską, w jej interesie będzie w pierwszej kolejości zmasowany atak rakietowy z zaskoczenia, na wybrane kluczowe cele.

Niezależnie od oceny znaczenia tych strat dla zdolności bojowych Wojska Polskiego, nie można ignorować znaczenia tych strat dla morale i wizerunku Polski. Wrażenie, że “Polska przegrywa” może mieć od początku duże znaczenie dla przebiegu rozmów dyplomatycznych, które natychmiast zaczęłyby się w tle wojny toczyć.

I znów - nie podejmuję się rozstrzygnąć ani przydatności systemów takich jak Patriot czy F-35, ani realności ryzyka ich tak szybkiej utraty. Relacjonuję jedynie punkt widzenia S&F w tej sprawie, z zastrzeżeniem, że z mojej perspektywy te argumenty brzmią sensownie.


ANW ŹRÓDŁEM SIŁY POLSKI W REGIONIE

Są dwa podstawowe źródła siły państwa w grze międzynarodowej - wojsko i pieniądze. Przykład Rosji, która nie jest przecież państwem bogatym, a mimo to jest mocarstwem, wskazuje jednak, że wojsko jest nawet ważniejsze, niż pieniądze.

Odzwyczailiśmy się od takiego myślenia. Dekady pokoju i dobrobytu pod amerykańskim parasolem obronnym sprawiły, że ludzie zachodu zapomnieli o tym, że bezpieczeństwo nie jest prawem natury. Że tak naprawdę zapewnia je tylko siła. A dostawca bezpieczeństwa ma potężne narzędzia wpływu.

Polska jest za mała, żeby być graczem globalnym. W dzisiejszym świecie czterdziestomilionowe państwo nie powtórzy drogi Wielkiej Brytanii, która z podobnym potencjałem demograficznym zdominowała świat, choćby rządzili nim na spółkę Napoleon z Bismarckiem. Ale Polska ma ambicje stać sie liderem regionalnym.

Jeśli zastanowimy sie, co może zaoferować jedno państwo innym państwom, żeby te uznały je za lidera i w mnieszym lub większym stopniu kształtowały swoją politykę w zgodzie z jego interesami, przychodzi do głowy kilka wartości - kapitał inwestycyjny, technologie, energia, dostęp do rynku i wreszcie bezpieczeństwo. Polska jeszcze nie jest tak bogata ani technicznie zaawansowana, żeby w tych obszarach konkurować np. z Niemcami. Nie ma też surowców energetycznych. Ale może być regionalnym dostawcą bezpieczeństwa. To - cóż za paradoks - najłatwiejsza droga do uzyskania realnego regionalnego przywództwa. Tym bardziej, że w hierarchii celów każdego państwa, bezpieczeństwo jest zawsze na pierwszym miejscu. Także przed dobrobytem.


PODSUMOWANIE

Jeśli dobrnęliście do tego miejsca, wiecie już, że w tym tekście o wojsku składającym się z ponad cztery tysiące słów, zaledwie marginalnie pojawiają się techniczne nazwy uzbrojenia. A jeśli już, to raczej w kontekście “czy my tych F-35 naprawdę potrzebujemy?”.

Armia Nowego Wzoru to koncepcja zmiany kultury strategicznej państwa i kultury organizacyjnej wojska. Zmiany mentalności klasy politycznej i mentalności żołnierzy. Jeszcze raz zachęcam do obejrzenia prezentacji i zapoznania się z raportem dostępnym na stronach S&F. Ku chwale Ojczyzny!


Fascynuje mnie polityka. To gra, w której naprawdę o coś chodzi. Żadna inna nie skupia w sobie wszystkich dobrych i złych stron ludzkiej duszy. A poza tym to Hala Madrid!!! Moj mail: fmigaszewski (at) gmail . com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo