Gargangruel Gargangruel
2330
BLOG

Dokończmy tamte wybory

Gargangruel Gargangruel Polityka Obserwuj notkę 26

Mógłbym się założyć o duże pieniądze, że przytłaczająca większość Polaków, nawet wśród tych, którzy uczestniczyli w czerwcowych wyborach w 1989 roku, nie ma pojęcia, jak bardzo różniły się one od wszystkich innych wyborów w Polsce, jak olbrzymie miały znaczenie i jak wiele – przygnębiających niestety – informacji o społeczeństwie, czy też narodzie polskim, przyniosły. Informacji, z których mało kto, a może wręcz nikt, nie chciał wyciągnąć wniosków, choć, z drugiej strony, jestem dziwnie pewny, że System te informacje wykorzystał i nadal wykorzystuje.

Aby dobrze zrozumieć odmienność tych wyborów, trzeba wiedzieć cokolwiek o wyborach w demokracji ludowej, bo tak się wtedy System nazywał.

W czasach stalinowskich zasadą było, że ilość kandydatów na liście wyborczej jest równa ilości mandatów z tej listy. Władza najlepiej wiedziała kto ma zostać posłem i nie marnowała papieru na drukowanie nazwisk osób, które nie miały zostać przedstawicielami ludu.

Po gomułkowskiej odwilży nastąpiły ważne zmiany, które utrwaliły sposób wybierania Sejmu na ponad 30 lat, czyli na czas dłuższy niż pokolenie. Praktycznie wszystkie osoby, które głosowały w PRL po roku 1957, zetknęły się z tym sposobem. Wszedł im w krew, można powiedzieć.

Z jednej strony, wprowadzono zasadę, że liczba kandydatów na listach jest większa niż liczba miejsc w Sejmie, ale jednocześnie przed pierwszymi „nowymi” wyborami w 1957 roku Gomułka wezwał do głosowania „bez skreśleń”, czyli popierania list wyborczych w takim kształcie, jak zostały ułożone przez władzę. Chodziło o wykazanie zaufania do „nowych” rządów. Zbiegło się to z apelem prymasa Wyszyńskiego o udział katolików w wyborach. Było oczywiste, że Kościół usiłował w ten sposób wzmocnić pozycję Gomułki wobec Kremla. Jednak te dwa apele, z czasem, zlały się w jedno. Rezultatem było masowe wrzucanie podczas wyborów list „bez skreśleń” do urn. Na listach kandydaci nie byli wpisywani alfabetycznie, ale istniały „miejsca mandatowe” i reszta. Wybory były zatem rozstrzygane w momencie ułożenia list przez System, a samo wrzucenie kartek do urn stało się rodzajem rytuału. Kolejne wchodzące w dorosłe życie roczniki stawały się uczestnikami tego rytuału i jednocześnie uczyły się, że nic od nich nie zależy w kwestii wyboru ich „reprezentantów” do Parlamentu.

Oczywiście, z czasem, wiele osób przestawało chodzić na wybory, bo po co. Nie jest prawdą, że groziły za to jakieś srogie sankcje. Być może osoby, które żyły z Systemu albo były z nim związane w inny sposób, musiały w rytuale uczestniczyć, bo to potwierdzało ich wierność i zaangażowanie. Szara reszta mogła sobie wybory spokojnie „olać”, choć były całe rzesze osób, które uczestniczyły, bo „ONI wiedzą” albo się po prostu przyzwyczaiły.

O tym, że można było spokojnie nie uczestniczyć w wyborach mogę zaświadczyć na własnym przykładzie, bo wybory w 1989 roku były pierwszymi, w których w PRL uczestniczyłem, choć mogłem iść już na wybory w 1969 roku.

 

Nie powinno – zatem – nikogo dziwić, że zasady wyborów w 1989 roku były kopernikańską rewolucją o wręcz niewyobrażalnej skali.

Przede wszystkim wybór miał polegać NA SKREŚLANIU. Głos „bez skreśleń” stawał się głosem nieważnym, a głos z wszystkimi kandydatami skreślonymi – ważnym.

Kandydaci byli wpisani na listach ALFABETYCZNIE. Nie było miejsc mandatowych, z wyjątkiem listy krajowej, na której ilość kandydatów była równa ilości mandatów.

Technicznie było to głosowanie w systemie JOW, z tym, że każdy wyborca głosował w kilku takich JOW-ach. Minimalnie w dwóch, a maksymalnie w pięciu. O tym, że były to wybory w systemie JOW dobitnie świadczy fakt, że na każdy mandat byli inni kandydaci.

I były to wybory w dwóch turach. Aby zostać posłem w pierwszej turze, trzeba było zdobyć ponad 50% oddanych głosów.

 

Rozdzielenie mandatów na zarezerwowane dla władzy i dla opozycji spowodowało unikalną okazję do rozliczenia się z Systemem, gdyż, odmiennie od innych wyborów, każdy wyborca dysponował więcej niż jednym głosem. I każdy wyborca miał w swoim okręgu mandaty zarówno dla władzy jak i dla Solidarności. Dzięki ważności głosu całkowicie skreślonego można było nie tylko głosować ZA, ale można było również głosować PRZECIW.

Czy ludzie młodzi, urodzeni kilka lat przed tymi wyborami i wszyscy urodzeni później, potrafią sobie wyobrazić jaką MOC miał wtedy każdy wyborca, który z plikiem kart wyborczych chował się za kotarą, co też było ewenementem w czasach PRL. Głosowanie „bez skreśleń” nie potrzebowało wszak kotar. Taki wyborca mógł powiedzieć Systemowi PRECZ. Mógł, po ponad czterdziestu latach ubezwłasnowolnienia, podjąć swoją decyzję. Mógł się, choćby symbolicznie, ale przecież skutecznie, ODEGRAĆ.

Jakie były wyniki tych wyborów?

Po pierwsze, 10,2 mln obywateli polskich czyli 37,3% uprawnionych do głosowania, a mówiąc inaczej, mających pierwszą od bardzo dawna albo w ogóle pierwszą okazję do przedstawienia własnej opinii na temat Polski, nie poszło na wybory. Mieli to w dupie.

Być może byli to w większości ci, którzy dotąd chodzili z przyzwyczajenia, bo kazali. Kiedy przestali kazać, przestali chodzić. Może też byli to ci, którzy uwierzyli, że nic od nich nie zależy. Nie zależało przedtem, to i potem nie będzie zależało, bo „ONI nie pozwolą”.

Była wśród nich także hołota, która tylko batem przymuszona wylezie z meliny. Była też, pewnie, część naiwnych patriotów, którzy chcieli w ten sposób oprotestować układy z Systemem. Samo towarzystwo, w którym się znaleźli, powinno być dla nich wystarczającą nauczką.

Trochę ponad 8 mln głosowało za dotychczasowym Systemem. Było to prawie 30% uprawnionych do głosowania. Byli to ci wszyscy, którym System nie przeszkadzał, a wielu z nich całkiem dobrze się w nim czuło i urządziło. Nie myślę tu o funkcjonariuszach Systemu, myślę o „poputczikach” i szeroko rozumianych artystach. Z tych 8 milionów prawie 1 mln głosował również przeciw Solidarności. To „twarde jądro” Systemu, jak można przypuszczać.

Było też 6,7 mln Wolnych Polek i Polaków, którzy zagłosowali przeciw Systemowi. Zapamiętajmy, że było ich prawie 25%. Czyli co czwarty Polak, mając taką możliwość i okazję, powiedział Komunie – dość. Mam ten zaszczyt, że byłem w tym gronie. Oznacza to także, że każdych 3 na 4 obywateli polskich nie chciało rozstania z wprowadzonym na rosyjskich bagnetach Systemem. Przyznam, że nie spotkałem się z takim wnioskiem z tamtych wyborów, a jest on ważny, jak sądzę.

I wreszcie było prawie 11 mln osób, które głosowały za Solidarnością. Jest to o 4,3 mln więcej niż Wolnych Polaków. Czyli jest tu grupa, która głosowała i na System i na Solidarność. Jej liczebność trudno dokładnie oszacować, bo przecież nie wszyscy Wolni Polacy głosowali na Solidarność. Byli także inni bezpartyjni kandydaci reprezentujący patriotyczne wartości. Ta liczebność nie jest jednak tak istotna, jak sam fakt istnienia tej grupy. Można się zastanawiać, czy byli to przeważnie „lewicowi” zwolennicy Solidarności głosujący na „dobrych” komunistów, czy „liberalni” zwolennicy Systemu głosujący na „dobrych” kandydatów Solidarności. Być może określenie „dobry” da się zastąpić określeniem „nasz”.

Byli (są) to ludzie, którzy zostali przez System (komunę) oswojeni. Kiedy pojawiła się dziura w płocie oni nie uciekli na wolność, tylko warowali przy dziurze i szczekali na uciekających, a nawet ich gryźli. Niektórzy mieli (mają) za to pełną michę i nie muszą kombinować jak przeżyć, ale reszta robiła (robi) to za pogłaskanie.

Nie ulega żadnej wątpliwości, że w tej grupie był i Michnik i Komorowski. Robili wszystko, aby System przetransformował się i przetrwał.

 

Przez wszystkie lata, które od tamtej pory minęły, Wolni Polacy, przy okazji każdych kolejnych wyborów, usiłują pozbyć się Systemu. Jednak powyjeżdżaliśmy, wymieramy, porosły nam brzuchy i mamy coraz bardziej siwe czy łyse głowy. Tylko nasze Dziewczyny są wciąż tak piękne jak kiedyś.

I coraz bardziej siwymi głowami trykaliśmy co i raz w szklany sufit tych 25%. I przez te wszystkie lata czekaliśmy na posiłki. Wierzyliśmy, że to już teraz, już w tym roku, przyjdą młodzi Polacy i nas wesprą. Pamiętaliśmy przecież, że po odzyskaniu Niepodległości po 123 latach zaborów, Polska Szkoła potrafiła w 20 lat wychować wspaniałą, patriotyczną młodzież, całe pokolenie gotowe za Wolną Polskę dać nawet życie.

Jak się okazało, nie tylko my o tym pamiętaliśmy. „Ktoś” postarał się, aby szkoła przestała wychowywać taką młodzież.

Ufam jednak, że teraz się doczekaliśmy. Przyszli młodzi Polacy, może jeszcze nie do końca rozumiejący wagę tego w czym uczestniczą, ale z dnia na dzień coraz mądrzejsi.

I pomogą nam, a może my im, aby ostatecznie pozbyć się Systemu i dokończyć tamte wybory. Pierwszy krok możemy zrobić już w niedzielę.

Gargangruel
O mnie Gargangruel

Jestem z Pragi. To widać, słychać i czuć.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka