Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1727
BLOG

Rzecz o kosztownych umizgach, czyli jak się robi nienachalną propagandę

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 52

        Niedawno zakończyłem kilkudniowe oglądanie dostępnego na internetowej platformie Amazon Prime miniserialu ,,Katarzyna Wielka” – współprodukcji amerykańsko-brytyjskiej, zrealizowanej siłami HBO i Sky Atlantic. A ponieważ reżyserem czteroodcinkowej opowieści był Philip Martin - ten sam, który kierował produkcją siedmiu części serialu ,,The Crown”, miałem prawo spodziewać się kinematografii z wyższej półki. I nie zraziły mnie nawet pierwsze recenzje jakie pojawiły się w amerykańskiej prasie, niezbyt dla filmu pochlebne. Choć mówiąc szczerze, może zaskoczony byłem powierzeniem tytułowej roli Helen Mirren, artystce znanej i utalentowanej, której jednak już pięć lat temu stuknął ósmy krzyżyk, zatem jest kobietą jak to się mawia leciwą. Jednak nie wiedząc jeszcze jakiego okresu życia imperatorowej dotyczyć ma serial – tego od kołyski czy może tuż przed zejściem, co aktorce zdecydowanie bardziej by pasowało – chwilowo nie przejawiałem większych obaw. Poza tym uspokajało mnie przeświadczenie, że Mirren jest doświadczoną w rolach monarchiń gwiazdą kina i telewizji, bo grała już obie Elżbiety – tę wciąż na urzędzie i tę pierwszą, zatem wie doskonale jak być władczą na planie.

        Tu warto zauważyć, że królewskim stażem nie ustępuje jej rodaczka Olivia Colman, która zdążyła zagrać królową Annę w ,,Faworycie”, a niedawno wystąpiła w roli obecnie panującej, w emitowanej właśnie w Netflixie kolejnej części serialu ,,The Crown”. Jednak z Colman jest ten kłopot, czego dziwnym trafem nie dostrzegają producenci, że jej aparycja na pierwszy rzut oka zasługuje na miano osoby niemłodej, wykształconej i z wielkiego ośrodka, a na dodatek z szafą pełną słoików, czyli predestynującą ją w sam raz do roli niezbyt rozgarniętej żony sołtysa. Tak więc Mirren i już.

        Kiedy jednak okazało się, że historia zaczyna się w latach sześćdziesiątych osiemnastego wieku, gdy Katarzyna była trzydziestokilkuletnią kobietą i zabiegi odmładzające aktorkę nieco zawiodły, zaczęło być trochę… No powiedzmy, że niezręcznie. Później, kiedy w jej życiu pojawia się Grigorij Aleksandrowicz Potiomkin – wtedy dwudziestokilkuletni mężczyzna, notabene grany przez dwa razy starszego od bohatera Jasona Clarka, też jest dziwnie, ale jakby trochę mniej. W ogóle to zapanowała jakaś moda, by filmowych bohaterów odtwarzali aktorzy dwukrotnie od nich starsi, czego dowodem choćby powierzenie w obrazie ,,At Eternity’s Gate” roli van Gogha Willemowi Dafoe. Oczywiście chirurgia plastyczna poczyniła ostatnio… Zaraz, zatrważające? Tak, to odpowiednie słowo. Zatem poczyniła zatrważające postępy, ale mimo wszystko jeszcze nie aż tak. Jasne, że każdy, kto sobie uciacha ucho i potrafi chlapnąć grubo farby na płótno, po czym rozmazać ją brudnym paluchem, może świrować Vincenta, co nie znaczy jednak, iż od razu będzie wiarygodny – zwłaszcza gdy słychać jak mu w stawach łupie. A wracając do ,,Katarzyny”, oczywiste jest, że gdy filmową historię ciągnie się przez połowę okresu bytowania danej osoby na ziemskim padole, istnieją trzy możliwości: albo w miarę upływu lat postarza się aktorów młodych, albo powoli wraca do naturalnego wyglądu starych, albo wreszcie zmienia się ich w zależności od wieku granej postaci. Jednak Mirren ta rola naprawdę nie pasowała, tym bardziej że nawet umierając imperatorowa nie była tak posunięta w latach jak jej odtwórczyni.

         A co poza tym? No więc poza tym film jest do… Kiepski jest, o! – to właśnie chciałem powiedzieć. W zasadzie zamiast zatytułować go ,,Katarzyna Wielka”, obraz, który skupia się na romansie a później przyjaźni carycy z Potiomkinem, powinien być nazwany nieco inaczej, na przykład ,,Historia awansu pałacowego dupcyngera” – wtedy wiadomo byłoby w czym rzecz. Poza tym wizja twórców odnosząca się do relacji pomiędzy kochankami jest jakby mocno przesłodzono-wygładzona. Miłości było tam bowiem niewiele, za to gigantycznej wręcz babskiej chcicy, z której słynęła Niemka, cały worek - jak sądzę znacznie większy nawet niż moszna księcia faworyta. Drugi, równie obszerny wór, tyle że zaszczytów i pieniędzy, wyssał z cesarzowej ambitny Grigorij Aleksandrowicz. bo w kwocie około czterdziestu milionów rubli, zawdzięczając tak gigantyczną kasę i przywileje podjętym wysiłkom podczas wymiany płynów ustrojowych oraz, jak pisał brytyjski historyk Sebag Montefiore - ,,rzekomo słoniowym sprzęcie seksualnym”. - Oh, those Russians – można skomentować za Boney M.

        Nieważne jednak czy łączyła ich wielka miłość, jak piszą niektórzy historycy, a za nimi powtarzają autorzy filmu, czy chuć i sprzedajny seks. I nie to również istotne jest w serialu na ile szczere, a nie tylko koniunkturalne ze strony Potiomkina było kontynuowanie dobrych, przyjaznych niemal relacji z cesarzową, przede wszystkim w celu utrzymania własnej, dworskiej pozycji. Nie, bo nie to jest główną treścią serialu. Tą bowiem - co nawet mało spostrzegawczy obserwator zauważy - jest cykl konfliktów rosyjsko-tureckich, zakończonych za życia Katarzyny pokojem w Jassach i ostatecznym opanowaniem przez Rosję Krymu, dającego rozpierającej się łokciami Moskwie silny akces do morza na wywalczonych południowych rubieżach oraz stworzenie floty czarnomorskiej. Co jeszcze bardziej ciekawe, serial kompletnie przemilcza, iż w tym samym czasie, gdy toczyły się wojny z Turcją, w trakcie których Potiomkin był rzec można centralną postacią, dość sympatycznie pokazana w filmie Katarzyna doprowadziła do trzech kolejnych rozbiorów, wycierając z mapy państwo polskie. A przecież w polityce Moskwy przesunięcie granic tak daleko na zachód było równie istotnym w następstwa faktem jak zdobycie Krymu.

        Podejrzenia, że twórcom filmu przyświecał prorosyjski aspekt propagandowy, bo o tym właśnie piszę, potwierdza iście ejzensztajnowska w stylu, ckliwie-podniosła, jeśli nawet nie bajkowa w przekazie scena prezentacji przez księcia matiuszce Katarzynie krymskich zdobyczy. Oto siedzący na pokładzie statku dawni kochankowie, okutani futrami i przytuleni do siebie, podziwiają jak z mgły wyłaniają się zarysy masztów i kadłubów czarnomorskiej floty oraz zabudowania założonego niedawno Sewastopola – symboli potęgi imperium. Piękne to tak, że aż wzruszenie przeciętnemu widzowi łzy z oczu wyciska, zaś jego równie przeciętny iloraz inteligencji wraz ze skłonnością do nadmiernej egzaltacji podpowiadają myśl: ,,No jakże to tak, żeby Ukraina bezczelnie żądała zwrotu Krymu, który jak psu micha historycznie należy się Rosji” I mam jakieś takie nieodparte, dziwne wrażenie, że o to twórcom serialu głównie chodziło.

         To tyle krytycznych uwag. A czy produkcja ma jakieś plusy? Tak, słownie dwa. Po pierwsze, mam na myśli historyczne kostiumy i wystrój wnętrz. A że sceny filmowano w pałacach w Rundale i w Carskim Siole, zatem i dziwić się nie należy. Natomiast drugi… No cóż, drugi plus jest taki, że serial składa się tylko z czterech odcinków i, chwała Bogu, wystarczy.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura