Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
382
BLOG

Pogaduszki z PB

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 22

        Daj, dobry Boże, odetchnąć od informacyjnego marazmu i spraw, by jakieś ważne wydarzenie, inne niż codzienne raporty o chińskiej pladze przemieszane z medialnymi falami żenady, jaką podrzucają nam w codziennej ofercie polskie elity – politycy, uczeni, artyści i nawet Twoi pasterze, Panie - pozwoliło oderwać się ludzkim umysłom od nudnej publicystycznej codzienności. Uczyń, proszę, a przecież wiem, że to potrafisz najlepiej i lubisz nawet, by gdzieś wybuchła jakaś ciekawa wojna, rewolucja albo zamach stanu. Tylko nie pomyl się, bo zarazę już mamy, więc drugiej nam przez nieuwagę nie dodawaj. A jeśli wojna, to niekoniecznie duża, co to, to nie. Wręcz odwrotnie, mała taka i ma się rozumieć koniecznie bardzo daleko. Jak wtedy, w kwietniu 1982 roku. Pamiętasz, w Polsce stan wojenny, ponuro, wciąż chłodno, niemal głodno, a tam, hen za oceanem, na Falklandach, nagle mordobicie – nie za duże właśnie, tylko takie w sam raz? Ludzie giną, choć niewielu albo przy większym szczęściu – a może mniejszym, trudno to ocenić - zostają honorowymi kombatantami, takimi bez nóg, rąk, oczu, by dzieci w szkołach miały się o kim uczyć. Jako o bohaterach oczywiście. No i żeby zgodnie z wzorcem, im samym było łatwiej kiedyś życie albo kulasa stracić za… Właśnie, za co? Ale to już dopowie historia, bo od tego właśnie jest – od dopowiedzeń i łgarstw w zależności od potrzeb. W każdym razie tamci, ci na odległych wyspach, mieli gorzej niż my wtedy w Polsce za Jaruzelskiego. Dlatego niektórzy doszli do pocieszającego wniosku, że u nas nie jest jeszcze tak źle, naprawdę. Że można jakoś żyć, aby tylko zakombinować się dało, prawda? Tak czasem wojna właśnie działa, jeśli tylko nie bezpośrednio. To znaczy pozytywnie wbrew pozorom, byle z oddali.

        Teraz, w czasach zarazy, jest nawet gorzej. Stanu wojennego co prawda nie ma, ale za to w domu każą siedzieć. W tamtym ponurym okresie tylko od dwudziestej drugiej do szóstej rano, a teraz cały czas. Z przerwą na zakupy albo jak ktoś do roboty jeszcze chodzi. Ewentualnie na własny pogrzeb, bo już na cudzy do niedawna tylko pięć osób przysługiwało, natomiast teraz aż pięćdziesiąt, ale też można się nie załapać. Poza tym zomowiec gołym okiem był widoczny, co dawało czas na reakcję – głównie obronną, typu ,,cynk na kalosz i w długą”. A taki koronawirus za mały jest, żeby go w porę zobaczyć. No chyba, że milion albo i dwa do kupy ich się zbierze, inaczej mówiąc stłoczą się na boki i w pionie. Wtedy tak, widoczne są, choć wciąż nie indywidulanie, ale jako masa – mniej więcej trochę mniejsza od krasnoludka. Jak nie wierzycie, odliczcie ten milion na dłoni, byle w rękawiczce, dodajcie wspomniane ,,trochę” i wyjdzie wam krasnoludek właśnie. Zresztą takie liczenie na bezsenność jest też dobre – jeden koronawirus, drugi koronawirus, trzeci… To nawet lepsze od rachowania baranów i owiec: jedna Kidawa, druga Błońska, trzecia Kidawa… Albo tych, no, obcych we własnym domu: jeden Tusk, drugi Tusk, trzeci Budka… Stop, błąd - Budkę policzymy później, jeśli tylko przy wnuczku dziadka z Wehrmachtu nie zaśniemy. No więc zaczynamy od nowa: jeden Tusk…

        W każdym razie potrzebne jest coś medialnie uderzeniowego, co przykuje uwagę mas stłoczonych w ciasnych kubaturach blokowych klitek i pomoże im wyrwać się z informacyjnego dookoła Wojtka o pandemii i wyborach. Lud boży, początkowo boleśnie ukąszony strachem, a obecnie dotknięty wymuszonym próżniactwem i sztampą przeżywanych w czterech ścianach dni - by nie powiedzieć dób, bo to zabrzmi niezbyt elegancko - bliski jest już obłędu. Nic go nie cieszy – ani wspólne posiłki rodzinne, ani polski serial patriotyczny, ani Zenek Martyniuk, ba, nawet seks tak przerósł gorzką monotonnością frykcyjnego rozkołysania skrzypiącego łóżka z Ikei i komody, że na przekór naturze chciałoby się jakoś inaczej. Jak? A czy ja wiem, może na boki albo dla odmiany młynka zakręcić. Ewentualnie z koleżanką żony albo z kolegą… Kto to może wiedzieć, co Zły podpowie?

        A jeśli już nie wojna, Panie, to chociaż żeby piłkę nożną odblokowano i w ogóle sport, i żeby zawodnicy nie grali w białych kombinezonach, maskach, pleksiglasowych przyłbicach i gumowych rękawiczkach, bo wtedy się nie zarażą i trzeba będzie im zazdrościć już nie tylko pieniędzy, sławy, kondycji i żon, ale nawet zdrowia. Ewentualnie cokolwiek wymyśl, co przecież dla Ciebie nic trudnego, tylko żeby było jakoś inaczej. Ba, jeśli już musisz, to niech to będzie nawet i coś z życia polskich polityków, tylko tak na jaja – wiesz, żeby beka była. No na przykład spraw, żeby w peeselowskiej rodzinie cielę urodziło się z dwiema głowami – jedną Kosiniaka, a drugą Kamysza i mogło naraz dwie matki ssać, które je zrodziły. Pamiętasz, prawda, bo ludzie szybko zapomnieli: tę wcześniejszą matulę, z zeszłego roku, znaczy liberalno-lewacką rodzicielkę i tę obecną, narodowo-konserwatywną? Jaja były jak berety, a ja płakałem, bo po raz kolejny zdemoralizowani i odmóżdżeni psuje państwa demokratycznie przecież wprowadzili wyborczymi kartkami wiecznie mutującą zarazę do Sejmu. Albo spowoduj, Panie, żeby Robert Biedroń w związku z Krzysztofem Śmiszkiem zaszedł, poszedł i już więcej nie wrócił. I jak to mawiają czapka śliwek na drogę, choć te trudno uznać za owoc związku z gejowskiego łoża. Albo…

        Tylko po co wymyślać, skoro rzeczywistość przerasta najbardziej bujną wyobraźnię. Bo kto by przewidział, że autorytety prawne i politycy z najwyższej półki będą roztrząsać powstały niedawno z powodu ich własnych działań taki oto dylemat: czy wybory, które się nie odbyły, należy uznać za ważne czy za nieważne – no jak sądzicie, za jakie? To mniej więcej tak, jakby dwóch gości spierało się, czy Franka ma zgrabne nogi i to coś nieco wyżej z tyłu nad nimi, podczas gdy faktem jest, że pomieniona Franka w ogóle nie istnieje, o czym obaj dobrze wiedzą. Albo gdybym pokłócił się z żoną o to, czy dzisiejsza zupa była przesolona czy nie, choć faktem jest, iż obiad, który razem przygotowaliśmy i zjedliśmy, składał się wyłącznie pierogów.

        Oczywiście zawsze będzie istnieć możliwość interpretacji prawa - tym częstszej i dalej posuniętej, im bardziej niejasność ustanowionych przepisów i niedopowiedzeń w nich zawartych w określonych sytuacjach wymuszą ją. Albo ułatwią - w zależności od tego, kto w co gra i czy mu się to opłaca. Dopóki jednak interpretacja dotyczy treści prawa stosowanego dla oceny określonego faktu, wszystko jest OK. Gdy jednak fakt ów w ogóle nie zaistniał, czyli po prostu nie miał miejsca w rzeczywistości, nie może być mowy o jego interpretacji prawnej, a już zwłaszcza zaistnieniu sporów na tym tle – koniec, kropka. Z tych samych powodów, dla których przywołane wyżej zgrabność anatomii Franki czy słoność zupy byłyby zajęciem godnym idiotów lub sprytnych kuglarzy pseudofaktami.

        Spór jaki zaistniał na szczytach władzy, w który włączyły się służalcze jej autorytety prawa i te drugie, wrogie, źle wróży Polakom. Bo skoro dziś można publicznie się kłócić o interpretację przepisów odnośnie oceny ważności wyborów, których nie było, być może jutro elity pokłócą się o zakres ograniczeń swobód obywatelskich zastosowanej kwarantanny wobec będącej już jedynie faktem prasowym kolejnej plagi.

        Mówi się, że motłoch łyknie wszystko, co na zamówienie socjotechnika mu podpowie. A jak łyknie, to i przyzwoli. Albo nie, znaczy zabroni - w zależności od wymogów chwili, czyli potrzeb zamawiającego. I to, co obserwujemy dziś, jest właśnie przyzwoleniem apolitycznie otępiałego motłochu na drwiny z prawa, z logiki, i w końcu przecież z niego.

        Ale co to może Cię, Panie, obchodzić, powiedz? Masz przecież ważniejsze sprawy na głowie, jak na przykład nowe pomysły na życie. Na życie albo śmierć dla nas, Ziemian, pomysły, od których ze strachu włosy się jeżą – i to czasem nie tylko na głowie. A poza tym wysuniesz zaraz argument, iż skoro Rosjanie mogą twierdzić, że wyzwolili Polskę, Amerykanie, że pojechali do Iraku wprowadzać tam demokrację, Niemcom wolno oficjalnie obchodzić oswobodzenie od nazizmu, natomiast Chińczykom oskarżać Jankesów o zaatakowanie ich koronawirusem, to czemu polskie elity miałyby nie spierać się o ocenę niezaistniałych faktów?

        I ja to wszystko rozumiem, Panie – i te wojny, i te pandemie, i te kłamstwa, i wszelkie idiotyzmy. To znaczy rozumiem, że chcesz  zapewnić ludziom różnorodność doświadczeń, by wzbogacić ich duchowo. Tylko nie dziw się później, że trudno mi uwierzyć w Twoje dobre wobec człowieka intencje.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości