Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
551
BLOG

Na pozór nic

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 30

        Czy człowiek może umrzeć od ugryzienia pchły? Ba, wręcz powinien, jeśli tylko chciałby żyć, a w związku z tym również i dokonać żywota w zgodzie z naturą. Pod warunkiem jednak, co wymaga podkreślenia, że insekt podzieli się z nim zarazkami dżumy. Dżuma bowiem, w przeciwieństwie do tabunu, sarinu czy choćby napalmu, a kto wie, może i koronawirusa, to wymysł matki natury - tu nie ma wątpliwości. A w związku z tym i śmierć nią spowodowaną należy uznać za naturalną, co jest bardziej niż tylko OK, jako że naturalność w każdej odsłonie i w każdym wymiarze jest dziś na topie. A zatem taka zadżumiona pchła, choć niby rzecz mała, to cieszy, zwłaszcza kiedy użarłaby bogatego sąsiada. Albo Jarosława Kaczyńskiego, o czym marzy opozycja wraz ze stadem jej narodowo i moralnie mocno przeterminowanych i nieświeżych akolitów. Sęk w tym jednak, że marzenia im się sprawdzają – prezes został mocno dziabnięty, choć nie tyle przez pchłę, co inną małą istotę… Nie, nie przez kota bynajmniej, mimo że to dość wredne zwierzę – został dotkliwie ugryziony przez samego siebie.

         Oczywiście pewne sytuacje bywają niebezpieczne wyłącznie w półświatku polityków, uzależnionych od kapryśnych nastrojów społecznych. Gdybym to ja na przykład nie wiedział, o ile zdrożały ziemniaki, chleb albo gaz, to nikogo by to nie obchodziło, skoro i nikt by nie skojarzył, kim jestem? Powiem więcej, pies z kulawą nogą by się tym nie zainteresował. Podobnie, gdybym w miejscu publicznym rozpłakał się jak bóbr. Jednak kiedy brakiem wiedzy o cenach podstawowych produktów wykazuje się premier państwa, to znaczy, że przejawia on całkowite oderwanie od życia przeciętnych obywateli, których losem przecież zarządza – a to jest już grzechem kardynalnym polityka. Również inny wymiar posiadają łzy, zwłaszcza kobiety, tym bardziej jeśli uznanej wcześniej za pokrzywdzoną. A że w oczach zdemoralizowanego, wychowanego w duchu kombinowania i stałego ,,załatwiania” narodu każdy przyłapany przez prawo złodziej to niemal swojak i bratnia dusza, należy więc pokazać czerwoną kartkę winnym zatrzymania, a nie odwrotnie. I tym oto sposobem PiS w roku 2007 przegrał z kretesem wybory parlamentarne, co zawdzięczał z pozoru drobiazgom - arogancji szefa i wyjątkowej wydajności gruczołów łzowych posłanki PO Beaty Sawickiej.

         Również jadanie ośmiorniczek bywa zabójcze, oczywiście jeśli się jest politykiem podsłuchiwanym w restauracji ,,Sowa i Przyjaciele”. Zwykły śmiertelnik… No nie, błąd – zwykłego śmiertelnika nie byłoby stać na małe głowonogi albo wino Pomerol, rocznik 2008, w cenie 900 zł. za butelkę. To znaczy mógłby raz na jakiś czas zaszaleć, ale nie żeby się tam na co dzień stołować. I wtedy sensacji by nie było, no może taka mała, rodzinna, gdyby żona się dowiedziała, że ślubny był tam z kochanką i karmił ja ośmiorniczkami, uzupełniając wspólnie stracone kalorie. Ale czego tu zazdrościć przeciętnemu śmiertelnikowi, oczywiście poza kochanką, jeśli ta warta jest grzechu? Wykosztował się, bo jadł za swoje, więc znajomym zagrożenia nie stwarza, chyba to, że do następnej wypłaty będzie pożyczał od kolegów na papierosy. Inaczej z politykami, albowiem ci mieli zwyczaj płacenia kartami kredytowymi, które z podatków spłacają im obywatele. I jakże to tak, żeby ów obywatel, ośmiorniczek sam nigdy nie konsumując i często nie wiedząc nawet jak te wyglądają, płacił za obżeranie się nimi jakiemuś politykowi? Skandal, k***, żeby gorzej nie powiedzieć! I tak właśnie, powodowani de facto bzdurami namnażającymi uczucie zawiści, a wraz nią obywatelskiego oburzenia, zazdrośni obcych smaków polscy wyborcy odstawili Platformę do lamusa, skąd ta ma coraz mniejszą szansę się wydostać. I wypada tylko powiedzieć jej ,,smacznego”, choć de facto nie za wybór menu rządzący politycy powinni wtedy wyborczo pokutować.

         Również Bronisław Komorowski przegrał prezydenturę z wydawałoby się mało znaczących powodów – zdjęcia i finansowego doradztwa. Sprawa pierwsza dotyczyła wyborczego autobusu, zwanego ,,Bronkbusem”. O ile bowiem jeżdżący po całej Polsce ,,Dudabus” dowoził do niemal każdej prowincjonalnej dziury kandydata z krwi i kości, gotowego spotykać się i rozmawiać na ulicy nawet z dwudziestoma przygodnymi gapiami, to dla odmiany ,,Bronkobus” oferował jedynie wielkie zdjęcie urzędującego prezydenta, zdobiące dumnie bok pojazdu. A jako bonus dodawano nielicznie zgromadzonym pogaduchę z jakimś sztabowym ciurą, podczas gdy sam kandydat z tęsknotą w oku i westchnieniami żalu oddawał się w Pałacu przeglądaniu myśliwskich albumów i czyszczeniu sztucera. A gdy już go stamtąd wyciągnęli i na ulicy próbował sił w finansowym doradztwie Polakom, to byłoby dla niego lepiej, gdyby został w Japonii w charakterze wciąż żywej dyplomatycznej gafy.

         Oczywiście drobiazgi lub jedynie pozorne drobiazgi nie tylko potrafiły zwichnąć dyplomatyczne kariery, ale i je napędzać. No na przykład rajza papamobilem, która w dużym stopniu przyczyniła się do tego, że Aleksander Kwaśniewski rozjechał już w pierwszej turze wyborów prezydenckich swojego konkurenta. Mówi się teraz, że papież Jan Paweł II nie wiedział nawet o obecności prezydenckiej pary w jego samochodzie, co z uwagi na ówczesny stan jego świadomości można by przyjąć za fakt. Niemniej, skoro teza taka padła w książce Brygidy Grysiak, dziennikarki TVN24, a więc stacji, która głosi całą prawdę całą dobę, to ja śmiem twierdzić, że wątpię, a mówiąc wprost nie przyjmuję tej tezy do wiadomości. Natomiast sam fakt drobnej przejażdżki i jej skutków w postaci uwiarygodnienia byłego komucha w politycznych okopach wiary, a nawet zabobonu, jest już niepodważalny.

        Przykłady reperkusji z pozoru niewinnych wydarzeń w świecie polityki można by mnożyć, ale nie w tym rzecz, tylko w uświadomieniu sobie, jak czasem niewiele trzeba, by polec z kretesem lub odnieść spektakularne zwycięstwo. I Jarosław Kaczyński powinien o tym wiedzieć, ba – wiedzieć lepiej od innych, bo jest przecież w tym zakresie tak zwaną osobą po przejściach. Ale czy w jego przypadku zadziałała nadciągająca powoli skleroza, czy wrodzona pycha, czy skaleczenie władzą, której wolno więcej, czy wreszcie wszystkie te czynniki naraz – tego nie wiemy. Faktem jest, że otwarcie specjalnie dla niego bramy powązkowskiej nekropolii w dniu 10 kwietnia, mimo że archidiecezja warszawska zamknęła cmentarz na polecenie rządu, po prostu przeczy głoszonym przez Kaczyńskiego zasadom równości wobec prawa, podczas gdy on dla siebie rezerwuje go trochę więcej. To jawny dowód arogancji władyki, bardziej godnej genseka niż przywódcy rządzącej partii o nazwie ,,Prawo i Sprawiedliwość”, hasłowo budującej ponoć zręby prawdziwej demokracji.

        I nie ma znaczenia, co dziś podkreślają niektórzy kapciowi pismacy prezesa z okolic ,,Gazety Polskiej” i tygodnika ,,Sieci”, jakoby pan Jarosław tak bardzo kochał matkę, że po prostu nie mógł inaczej. A że była to również matka jego brata, dodają, który zginął w katastrofie smoleńskiej, to tym samym złożył hołd ofiarom katastrofy. Bzdura! Chwała Bogu, nie dorzucili. że kto wie, czy nie popadłby w depresję, przestał jeść, a może nawet i karmić kota, ewentualnie z rozpaczy zaczął głaskać go pod włos, gdyby zrezygnował z odwiedzin na cmentarzu. I oto ten wewnętrzny imperatyw okazał się tak silny, że nie zadziałały żadne hamulce – zwykłej przyzwoitości, odpowiedzialności za partię i za sondażowe słupki własnego kandydata na prezydencki urząd w okresie właśnie toczącej się kampanii. A że zgodnie z często powtarzaną przez ,,naczelnika” narracją los Polski zależy od nadchodzących wyborów, czemu jestem gotów przytaknąć, to uznać należy, iż prezesowi nie zadziałały te najważniejsze hamulce - hamulce odpowiedzialności za państwo, co rujnuje jego mit jako męża stanu.

        I gdyby zaraz po tym wydarzeniu Kaczyński uderzył się w pierś, przyznając, iż popełnił błąd, za który przeprasza, może sprawa by jakoś przyschła, choć na przykład w mojej świadomości już nie, bo zachowanie prezesa było symptomatyczne na tyle, że podważało jego wiarygodność. Gdy jednak mimo wszystko wydawało się, że pomruki krytyki cichną, odezwał się Kazik. Nie ma przy tym znaczenia, że gościa nie trawię, że na teledysku aparycją i zachowaniem do złudzenia przypomina wierzgającego wieprza, wyrywającego się z postronka w trakcie załadunku na samochód, w drodze do rzeźni. Nie, bo Kazik wypunktował Kaczyńskiego najlepiej jak tylko można, celując nisko, w najbardziej elementarne emocje tłumu, zasadzające się w stałym badawczym podglądzie praw własnych i władzy. Podglądzie i porównywaniu ich, co z czasem może przerosnąć w narodziny zabójczego dla elit podziału na NAS i ICH.

        Co jeszcze bardziej szkodliwe, gdy jedni kapciowi z wdziękiem kabotyna usprawiedliwiali wcześniejszą eskapadę prezesa, inni, znacznie gorsi dla władzy, dokonali ocenzurowania piosenki Kazika, gasząc pożar benzyną.

        Kto na tej awanturze straci? Na pewno PiS, Kaczyński i sondaże Andrzeja Dudy. Kto zyska? Kazik darmową reklamą piosenki, jaką spowodowała radiowa draka, totalna opozycja i jej kandydat Rafał Ściek-Trzaskowski, ksywka Kierunek Berlin, który o ile wziąć poprawkę na zawsze mylne prognozy polityczne redaktora Ziemkiewicza, teraz już przepowiadającego klęskę prezydenta Warszawy, ma dużą szansę te wybory wygrać. A szansa jest, bo wkroczył na ring w tym stadium politycznej walki, w jakim dotychczasowi kandydaci wystrzelali się z propagandowej amunicji, podczas gdy on ma wciąż pełne ładownice i jest tym, który przejął swoją agresywną postawą inicjatywę działania. Jeśli więc kupi trochę durniów na prowincji, to żegnaj Dobra Zmiano.

        Z tej historii nasuwa się na myśl kilka morałów, które warto zadedykować Jarosławowi Kaczyńskiemu. Po pierwsze, matkę i brata należy kochać za życia, natomiast po ich odejściu ograniczać się do pamięci, która podtrzymuje obecność zmarłych w naszym świecie i nie zawsze musi być materializowana wieńcem i świeczką na grobach. Po drugie, przyjąć zasadę, że jeśli ta pamięć bliska jest nam, to już niekoniecznie innym, w związku z czym nie należy jej nikomu narzucać. Po trzecie, to dopiero historia oceni, czy wyrasta się ponad innych, a jeśli kapciowi przekonują już dziś, że tak jest, to nie ulegać pokusom, tylko wyrzucić kapciowych. I po czwarte, od czasu do czasu, ku przestrodze, nucić sobie ze zrozumieniem: ,,Miałeś chamie złoty róg…”. Naprawdę nie zaszkodzi.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka