Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
500
BLOG

A time to kill

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Społeczeństwo Obserwuj notkę 6

        Był taki film… Albo nie, zacznę inaczej, a film zostawię na deser, choć i na wstępie również odwołam się do kinematografii. Głównie dlatego, że to dziś modne.

        Otóż pokazywana przez światowe telewizje scena duszenia George’a Floyda, niestety, ale nie była ujęciem filmowym, choć szukający pomysłów twórcy z Hollywood, wypełniający większość kreowanych obrazów scenariuszową sieczką dla gawiedzi, po słynne już na cały świat zabójstwo wcześniej czy później na pewno sięgną. A zakładam nawet, że wcześniej niż później, póki sprawa jest ciepła na tyle, że zainteresuje żądnych każdej sensacji widzów – w tym zwłaszcza amatorów wspomnianej sieczki. Ba, może nawet ,,ciepło” wspomną własny udział w wydarzeniach, przynoszący drobne profity z dni wielkich sklepowych przecen.

        Czym jednak przypadek Floyda różni się od zastrzelenia przez policję w Baton Rouge powalonego już na ziemię i obezwładnionego czarnoskórego, 37-letniego Altona Sterlinga czy zabicia w Sacramento 22-letniego Stephona Clarka, do którego policjant wystrzelił dwadzieścia razy, sądząc, że trzymany przez Afroamerykanina telefon był wymierzoną w niego bronią? Oczywiście przypadki można by mnożyć, ale to zostawmy smutnym statystykom i ich opisom – przecież wszyscy wiemy o co chodzi, to znaczy wiemy, że w Ameryce szaleje rasizm, powodem czego ludzie ścierają się z policją na ulicach, płona miasta i z przyczyny panującego głodu rabowane są sklepy, zaś wiatr powiewa truchłami powieszonych przez KKK potomków byłych niewolników. Takie są przecież obrazki z rasistowskiego kraju, lęgnące się w głowach zaszczepionego antyamerykańską propagandą motłochu w państwach rządzonych przez lewacko-liberalne elity, prawda? No moźe nie do końca, choć w ironii zawsze jest garść racji.

        Zacznijmy więc od tego, co w przytoczonych trzech sprawach było cechą wspólną. Otóż za taką należy uznać to, że ofiarą był zawsze czarnoskóry, a zabójcą amerykański biały policjant. Natomiast tym, co dzieli sprawę z Minneapolis od pozostałych, a o różnicę nam właśnie chodzi, jest fakt, że w innych przypadkach śmierć byłą zadawana nagle i na ogół w skutek pomyłki lub strachu, natomiast Floyd przez ponad osiem minut tkwił na asfalcie, przyduszany kolanem funkcjonariusza opartym na jego szyi. Nie pomogły prośby cierpiącego ani uwagi gapiów, nie reagowali również pozostali trzej policjanci. Tak dokonała się śmierć, która wstrząsnęła Ameryką. Straszne, zaprzeczyć nie można i nawet nie wypada.

        Ale zaraz, co naprawdę jest tu szczególne i straszne? Z punktu widzenia magii liczb, zwłaszcza ilości mieszkańców USA, reprezentujących różne kolory skóry, wyznania, obyczaje oraz narodowości, z uwagi na stosunki społeczne, w tym nadal pielęgnowany w pewnych środowiskach rasizm skierowany przecież w obie strony, ze względu na skalę przestępczości wśród Afroamerykanów, a także liczbę rocznych ofiar wśród policji, takie wypadki będą nadal miały miejsce. Dlaczego więc miałbym normalność – chorą, ale jednak wciąż normalność biorącą się z naturalnego konfliktu – uznać raptem za jakąś szczególną i czuć się nią wstrząśnięty? No nie, albo raczej nie, choć rzekomo ,,śmierć każdego człowieka umniejsza ….”

        Bla, bla, bla! Emocjonalnie wypasione, filozoficzne bzdury brytyjskiego poety Johna Donne’a o bijących ludzkości dzwonach brały mnie z włosem, gdy miałem piętnaście lat, ale nie teraz. Dziś sprawa tragedii odejścia i jego następstw ograniczyła mi się okrutnie, bezdusznie i całkowicie nieempatycznie do mojej skromnej osoby, grona najbliższej rodziny i znajomych. Reszta obchodzi mnie tyle, co ja resztę i ten typ układów uznaję za logiczną, a także zrozumiałą prawidłowość, wywodząca się z wyższości relacji więzi naturalnej nad zrzeszeniową czy stanowioną. Podobnie jest z rzekomą bliskością w ramach gatunku. Przecież nie będę kłamał, że niedawne uśpienie naszej jamniczej suki, jakie dokonało się na moich kolanach, z którą spędziłem blisko szesnaście lat, przeżyłem bardziej… Nie, po prostu w ogóle przeżyłem i to ciężko, podczas gdy do mojej świadomości nawet nie dotarło, że tego samego dnia w Jueseju zmarło statystycznie ponad osiem tysięcy Amerykanów. Czyli co? Ano tyle, że w danym miejscu i czasie gatunkowo bliższy emocjonalnie był mi pies niż kilka tysięcy ludzi, włączając w to wszystkich Floydów, Clarków i Sterlingów. I kto ma inaczej, niech pójdzie się zbadać.

        No dobrze, czy zatem bez mrugnięcia okiem zamieniłbym życie swojego psa na śmierć rzeszy moich nowych rodaków? A to już jest zupełnie inna historia. Otóż absolutnie nie, bo takie postawienie sprawy uświadomiłoby mi ich istnienie i hekatombę cierpienia, za którym jednoznacznie stałoby moje zdehumanizowane widzimisię.

        Czemu więc sprawa Floyda tak bardzo poruszyła ludzi, że w parze z nią szły narodowe gorzkie żale, pod ramię z wściekłością Afroamerykanów i często żałosną w formie ekspiacją białych, a tuż obok dreptały wandalizm, złodziejstwo i zwykłe warcholstwo, zawsze chętne do protestów i bójek?

        Powodów jest kilka, choć to wcale nie znaczy, że stanowią one uzasadnienie dla fali ulicznej rebelii, której byliśmy świadkami. Pierwszym z nich jest kolejna śmierć czarnoskórej osoby zadana rękami policji reprezentującej białą większość. To bardzo ważne, bo gdyby czarnoskóry policjant udusił aresztowanego pobratymca, prawdopodobnie rzecz ograniczyłaby się do lokalnego protestu i informacji w miejscowych mediach. Podobnie faktyczny brak reakcji towarzyszyłby odwrotnemu przypadkowi – czarnoskórego policjanta zabijającego zatrzymanego białego. Tak więc fakt różnicy ras w schemacie: biały stróż prawa zabijający czarnego obywatela oraz zbyt często powtarzający się scenariusz tego typu przypadków, a także brutalny, niemal sadystyczny sposób odebrania życia były bezpośrednim powodem ulicznych protestów, w których po stronie czarnej mniejszości wzięli udział również biali.

        Z własnych obserwacji wiem, że amerykańska policja przejawia nie tylko nerwowość, ale i pewną manierę, jaką Jankesi określają mianem trigger happy, co oznacza nadgorliwość w gotowości użycia broni, a zgodnie z amerykańskim miejskim slangiem, powiedzonko wskazuje osobę niemogącą się doczekać zastrzelenia każdego sku*****na w okolicy, (a person, who just can’t wait to shoot every motherfucker in the area). I to bez względu na jego kolor.

        Sam się o tym przekonałem, gdy stanąwszy na świetle, odpiąłem pas, który przez podkoszulek uciskał na świeżą jeszcze, wielką pooperacyjną bliznę. I wtedy właśnie zatrzymał mnie młody policjant. Szczaw niemal - ot, taki zaraz po szkole. Gdy zapytał, dlaczego odpiąłem pas, bo widział to z zaparkowanego z boku ulicy samochodu, odpowiedziałem, że boleśnie ocierał pooperacyjną ranę, na dowód czego uniosłem podkoszulek. I wtedy zobaczyłem kątem oka – bo jakżeby inaczej – jak szczeniak robi nagły krok w tył i z odległości pół metra błyskawicznie wycelowuje w moją głowę wyciągniętego z kabury Glocka. A w sekundę później usłyszałem drżący ze zdenerwowania głos: ,,Nie ruszaj się”.

        Czy gdybym nie usłuchał lub nie dosłyszał, dupek by strzelił? Może tak, może nie – tego nie wiem. Wiem jednak, iż stał tuż przy szybie i widział, że jestem w szortach i podkoszulce, pod którymi nie mógłbym schować broni. Czym więc miałbym go postrzelić, no czym? Fantazja i pozostała po dziś złość podpowiadają mi różne rozwiązania, nawet te sprośne, które za sprawą szczątkowej inteligencji drzemiącej w twarzy stróża prawa i jego ogólnego wystraszenia, nie przyszły mu wtedy do głowy. Ale gdyby jednak, mogły być przez niego uznane za wystarczająco groźne dla konieczności oddania strzału.

        No dobrze, a może i ja jestem czarnoskóry, skoro biały policjant tak zareagował? Raczej nie, co wiem z codziennego podglądu w lustrze, ale przecież można się uprzeć i uznać, że drobny, ciemnobrązowy pieprzyk na prawym ramieniu określa kolor mojej skóry, zaś cała biała reszta to tylko znamię, z którym przyszedłem na świat. Wiem jednak na pewno, że on tak nie myślał i naprawdę miał gdzieś moje ubarwienie, natomiast w tyle jego głowy tkwiła smutna statystyka, prowokująca go do określonego działania. No to teraz kilka garści tej suchej statystyki.

        Według niej, w roku 2019 w Stanach Zjednoczonych 89 funkcjonariuszy zginęło na służbie, z czego 41 w wyniku wypadków, zaś 48 stało się ofiarami przestępstw. Z tych 48 aż 44 zabito z broni palnej, w tym 34 z broni krótkiej, 7 z karabinów, 1 ze śrutówki, natomiast w przypadku 2 ofiar rodzajów broni nie dało się ustalić. Ale to nie koniec, bo przecież oprócz przypadków śmiertelnych są i ranni. Nie ma jeszcze danych za rok ubiegły, jednak według ustaleń FBI dotyczących roku 2018, odnotowano różne formy ataku na 58,866 funkcjonariuszy, z czego 18,005 odniosło rany i obrażenia. Ciekawe, że aż w 2,116 przypadkach środkiem ataku była broń palna, zaś w 1,163 – nóż lub inne ostre narzędzie.

        A teraz następne dane, pokazujące ilość osób zabitych przez policje, z podziałem na rasy. Liczby odnoszą się do roku 2019: biali – 370, czarni – 235, Latynosi – 158. A zatem nie tylko Afroamerykanie padają ofiarami strzałów policji, ale również biali. Nie słyszałem jednak, by z powodu zastrzelenia jakiegoś białasa buntowano się, palono miasta czy urządzano stuprocentowe przeceny w demolowanych sklepach.

        I kolejna statystyka. W roku 2019 w zakładach karnych 39% więźniów reprezentowało białą populację, stanowiącą 64% ogólnej liczby ludności USA, natomiast aż 40% skazanych to Afroamerykanie, którzy stanowią zaledwie 13 procent społeczeństwa.

        Aha, jeszcze ostatnia garść faktów. W Stanach, w posiadaniu ludności cywilnej jest 200 milionów sztuk broni, z czego 67 milionów to broń krótka.

        Nie sądzę, by nawet przeciętnie inteligentna osoba nie odczytała tych danych w sposób oczywisty, to znaczy taki, że przeciętny amerykański stójkowy żyje w stanie permanentnego zagrożenia swojego życia i zdrowia, co każe mu być szybszym od potencjalnego przeciwnika. Czasem, niestety, nawet wtedy, gdy tamten zamiast pistoletu trzyma w ręce tylko komórkowy telefon. Albo dajmy na to fiuta. No cóż, psychoza strachu robi swoje.

        Oczywiście przy okazji śmierci Floyda odezwały się liczne głosy, że w stosunku do trzynastoprocentowego udziału czarnej społeczności w w amerykańskiej populacji, ilość zastrzelonych przez policję lub skazanych i uwięzionych Afroamerykanów jest nieproporcjonalna do ich liczby, stanowiąc jawny przejaw rasizmu, w związku z czym stan ten musi ulec zmianie… Hm, no tak, to trochę przypomina zeszłoroczne dywagacje, jakoby niska ilość Oscarów przyznawanych czarnoskórym twórcom była rasistowskim skandalem, bo nie oddaje procentowego, rasowego podziału społeczeństwa. Czyli co, dodać Oscarów i wypuścić czarnoskórych przestępców z więzień do poziomu odpowiadającego procentowemu udziałowi Afroamerykanów w ogólnej liczbie ludności USA? Jeśli więc takie argumenty trafiają do przestrzeni publicznej mediów, to powiem, że czas umierać, bo po prostu brak mi argumentów.

        W moim odczuciu uduszenie George’a Floyda przez policjanta nie było intencjonalne, podobnie jak niekoniecznie musiało mieć charakter rasistowski, co nie znaczy, że nie miało. Po prosty na tym etapie sprawy tego nie wiemy. Natomiast o przypadkach brutalności policji chętnie opowiedziałoby wielu przedstawicieli Polonii, którzy tyle mają wspólnego z Afroamerykanami, że niektórzy z nich początki swojego pobytu w Stanach zaczynali od pracy ,,na czarno”, co koloru skóry przecież im nie zmieniło. Śmiem przypuszczać, że przypadek z Minneapolis to efekt głównie złej rekrutacji kadr, przez której oka wskakują wprost w policyjne mundury ludzie z odchyleniami sadystycznymi, chętni do użycia broni i innymi problemami. Ba, nawet takimi, jak rasistowskie skrzywienie. Powód drugi to braki w szkoleniu. Wreszcie powodem trzecim jest stwarzająca w głowie policjanta psychozę zagrożenia i skłaniająca go do brutalności wspomniana statystyka. Zresztą pomyślmy, czy jakiś funkcjonariusz rzeczywiście dokonywałby na oczach gapiów, z których każdy ma dziś telefon z kamerą, sadystycznego mordu na podłożu rasistowskim? Raczej nie, prawda? Nawet wystraszony sytuacją przygłup lub rasista z sadystycznym odchyleniem by się powstrzymał. Chyba że byłby to ktoś całkowicie pozbawiony instynktu samozachowawczego – wtedy czemu nie?

        I teraz pomyślmy, czy Ameryka zasłużyła sobie na tak kosztowny odwet w postaci płonących miast, kolejnych rannych i śmiertelnych ofiar oraz niszczonej i rabowanej prywatnej własności? Czy być może niezamierzone spowodowanie śmierci George’a Floyda warte było tych strat? Czy amerykańska demokracja musi być doświadczana cyniczną grą elit - gubernatorów opóźniających wezwanie prezydenta do zastosowania Gwardii przeciwko uczestnikom rabunków, podpaleń i aktów wandalizmu? I po co? Po to tylko, by osłabić polityczną pozycję Donalda Trumpa przed zbilżającymi się wyborami, stwarzając klimat dopuszczalnego oporu władzy nielubianego przywódcy? To są pytania, które powinny nurtować amerykańskich obywateli, bo stanowią o stanie ich państwa, a tym samym o ich własnym losie, a nie brednie o wciąż rasistowskim charakterze Ameryki.

        Rasizm, podobnie jak wszelka nietolerancja, drzemie w ludziach, w kulturowych zaszłościach, w uprzedzeniach i na nowo rozbudzanych konfliktach zrodzonych z inności. Ale prawo amerykańskie i polityka politycznej poprawności wprowadziły w życie wszelkie możliwe narzędzia do hamowania i likwidowania rasowych uprzedzeń. I więcej, poza upływem czasu łagodzącego obyczaje, zrobić się nie da.

        A na koniec wspomniany już film. Otóż chodzi mi o – przynajmniej moim skromnym zdaniem – wybitny obraz Joela Schumachera z 1996 roku ,,A Time to Kill”, czyli ,,Czas zabijania”, oparty na książce Johna Grishama. Ujmując rzecz w skrócie, jest to historia młodego, zdolnego prawnika, który podjął się obrony Afroamerykanina, oskarżonego o zabójstwo sprawców zgwałcenia i bestialskiego zamordowania jego dziesięcioletniej córki. Kiedy dochodzi do finałowej sceny, gdy adwokat ma wygłosić mowę obrończą, ława przysięgłych złożona z przedstawicieli białych, wciąż waha się w ocenie wypadków, przychylając się ku winie ojca. Aby ich przekonać, prawnik (nota bene scena ta zapowiedziała wielką, choć ze szkodą dla kinematografii, opóźnioną karierę Matthew McConaugheya) posługuje się pewnym psychologicznym trickiem. Na początku swojej przemowy każe przysięgłym zamknąć oczy, a następnie z wszelkimi drastycznymi szczegółami opowiada im przebieg gwałtu i mordu, dokonanych przez białych sprawców na czarnej dziewczynce. Na koniec zaś, odczekując sekundy, prosi ich, by teraz wyobrazili sobie, że ofiara była białym dzieckiem. I tym wygrywa, wykorzystując przecież nic innego, jak ich dotychczasowe rasistowskie nastawienie, każące oceniać świat według koloru skóry, w którym biel jest ważniejsza od czerni. Ów schemat myślenia, wraz z sugestywnym narzuceniem zmiany koloru skóry zamordowanej, zdecydował o werdykcie. W ocenie faktów czarne zlało się z bielą w jeden i tylko jeden wyznacznik prawdy.

        Niech więc i mnie będzie wolno zastosować podobny trick i poprosić Czytelników, by wyobrazili sobie, że czarnoskóry George Floyd, zabity przez białego policjanta, naprawdę był również biały. Biały jak Wy. I co, czy wtedy Ameryka ujęłaby się za nim? Czy żądałaby reform, ukarania winnych, ba, może nawet wskrzeszenia Floyda, bo już się pogubiłem, po co naprawdę masy wyległy na ulicę? Czy żeby ,,obkupić” się darmochą, dać upust żądzy wandalizmu, zaistnieć w mediach czy może rozciągnąć gnaty w starciach z policją po okresie przymusowego zasiedzenia się w domach w czasie pandemii? Nie, gdyby Floyd była biały, przysłowiowy pies z kulawą nogą by się sprawą nie zainteresował, poza rodziną i znajomymi oraz chciwie poszukującymi zysków adwokatami. A przecież śmierć to śmierć, bez względu na kolor, wyznanie czy narodowość, choć wiem, że pani profesor Barbara Engelking gorąco by temu zaprzeczyła.

        Cóż, warto czasem zamknąć oczy, niekoniecznie szeroko, ale za to ze szparką, żeby w międzyczasie nikt nas nie wykiwał i nie okradł, i zamienić sobie czarne na białe. Albo odwrotnie, byle tylko uzyskać efekt poprawnego, ostrego widzenia rzeczywistości i jej rozsądnej oceny.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo