Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
931
BLOG

Skuter

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Społeczeństwo Obserwuj notkę 12

        Ludzie już tak mają, że w pewnym wieku, na ogół w okresie wczesnojesiennym, stojąc przed lustrem z lękiem upatrują pierwszych oznak starzenia się. Lekko opuszczając głowę przeczesują ją palcami i spozierając w górę wytrzeszczem, poszukują siwizny. Potem, uspokojeni lub nie, bacznie przyglądają się obu półprofilom, wreszcie otwierają szeroko usta i wywalają na wierzch ozór, a czasem, już na koniec oględzin, opuszczają skórę pod okiem, tak jakby w zakamarkach tego dziwnego miejsca mieli się gromadzić najbardziej aktywni szatani starości. Ewentualnie zmuszają się do uśmiechów, szukając śladów ,,kurzych łapek”, zaświadczających o słonej cenie, którą przychodzi płacić za wesołość połączoną z chichotem. Słonej głównie w rachunkach uiszczanych przedstawicielom nie do końca poważnego zawodu, jakim jest medycyna estetyczna.

        Ale bynajmniej to nie siwe włosy, a choćby i ten jeden, ten najważniejszy, dostrzeżony oczywiście na skroni – niekoniecznie twojej, bo i mojej, i nie zmarszczki czy skrzypienie w stawach, ale powolna rezygnacja z dotychczasowych przyjemności, które z pewnym zdziwieniem zaczynamy odczuwać jako męczące, stają się zwiastunem nadchodzącej jesieni. I nie żebyśmy od razu z tych przyjemności rezygnowali – nie, to nie tak, bo wtedy natychmiast udowodnilibyśmy sobie, że wajcha wieku została nieubłaganie przestawiona, skierowując nas na bocznicę, w związku z czym nic nie będzie już takie samo jak było. A przecież nie chcemy w to uwierzyć i dlatego bronimy się przed myślą, jaka może pogrążyć nas w depresji. Dlatego wynajdujemy tysiąc jeden powodów, które skłaniają nas do odłożenia czynności sprawiających nam dotychczas przyjemność na później. Później, znaczy kiedy? No choćby i niedługo, głównie aż pogoda ulegnie zmianie, czyli jak będzie nie za ciepło, ale i nie za zimno, tylko tak w sam raz, co ocenimy w dogodnym czasie, albo gdy poprawi się nam nastrój, ewentualnie jeśli tego dnia telewizja nie zapewni nam godziwej rozrywki. Bo szkoda przecież byłoby tracić dobry film lub mecz, przy czym poprzedni warunek – ten dotyczący pogody - również musi zostać zachowany.

        Łapię się na tych przejawach starzenia, gdy przed wyjazdem na ryby wpatruję się w pogodową mapę i z ulgą stwierdzam, że jest, Bogu dzięki, jest szansa na deszcz - nie za duża wprawdzie, ale zawsze. Przelotny tylko i drobny, jednak to już wystarcza, by zmoczył. A wraz z tym i usprawiedliwił mnie przed samym sobą z rezygnacji z wędkowania - po raz kolejny odłożonego na lepszą okazję.

        Podobnie jest z motocyklem. Gdy po bliższych kontaktach z tą już, niestety, poważną medycyną musiałem zrezygnować z superszybkiej, ale i za ciężkiej dla mnie czerocylindrowej  maszyny o mocy 175 koni, , kupiłem inny model, znacznie lżejszy i trochę, ale niedużo, wolniejszy, bo lubię szybkość. Znaczy lubiłem, gdyż od jakiegoś czasu zacząłem od niej stronić. Tak zresztą już bywa, że im jesteśmy starsi, tym więcej mamy wyobraźni i tym większe przywiązanie do życia, choć jak raz powinno być na odwrót. Poza tym stawy zaczynają dawać znać o sobie i czasem ciągłe wciskanie sprzęgła wraz z towarzyszącą tej czynności zmianą biegów wprawiają mnie w fizyczny dyskomfort. Dlatego po dłuższym namyśle zdecydowałem o… przystąpieniu do LGBT. A co ma LGBT wspólnego z motocyklami? Otóż tylko pozornie nic, a de facto dużo, to znaczy o ile przyjąć za słuszną tezę mojego znajomego, który twierdzi, iż skutery są dobre dla kobiet i ciot, a co ni mniej, ni więcej oznacza tyle, że są niemęskie. To on tak twierdzi, a ja tylko powtarzam, więc proszę nie mieć mi za złe politycznie niepopranego słownictwa.

        No więc tak właśnie sprawy się mają – wstępnie postanowiłem zamienić motocykl na skuter, choć nie wiem, czy stanie się to jeszcze w tym roku, bo chińska zaraza i tu płata figle, powodując opóźnienie dostaw wielu modeli na amerykański rynek. Co ciekawe, chciałem wypróbować większą z dwóch maszyn, które oferuje BMW, oznaczoną jako C650GT, bo choć jest cięższa, to ma dwa cylindry i można wycisnąć z niej więcej ,,sosu”, odkładanego w czasie jazdy wiatrem na twarzy. Dopóki jednak się nim nie przejadę, nie będę wiedział co to za zwierzę i nie podejmę decyzji. A że od maja nie mam możliwości wypróbowania skutera, bo miejscowy diler po sprzedaniu w kwietniu ostatniego egzemplarza już tym modelem nie dysponuje, więc póki co obejrzałem na YouTube wszystkie materiały i przeczytałem o nim wszelkie dostępne w internecie opinie. Ba, zdarzyło mi się nawet zerknąć na polskojęzyczne portale motoryzacyjne i… No właśnie, zaraz pożałowałem tego, co zrobiłem. Ale po kolei.

        W serwisie Premiummoto natknąłem się na artykuł, w miarę świeży, bo z maja bieżącego roku, poświęcony właśnie wspomnianemu modelowi, a napisany przez niejakiego Michała Sztorca, dziennikarza, co powinno wprawić w zakłopotanie bardziej myślących przedstawicieli tego nieszanowanego przeze mnie zawodu. Wracając do tekstu, już sam początek artykułu jest jakiś dziwny. Zresztą przeczytajmy to razem:

        ,,Sprawdzam najdroższy (ze spalinowych) skuter na polskim rynku, czyli flagową pozycję z oferty BMW Urban Mobility. Nazywa się BMW C650GT, ma 650 cm sześciennych pojemności i kosztuje ponad 50 tys. zł. Czy taka maszyna zasługuje na tytuł nowego króla miasta?”

        To ostatnie zdanie, postawione w formie pytania, wzmogło nagle moją czujność. Bo w czym rzecz, pomyślałem? W ocenie technicznej maszyny, opisie jej możliwości, wad, zalet i ostatecznym wydaniu werdyktu, czyli w pewnych podpowiedziach użytecznych przy kupnie? A może chodzi o zupełnie coś innego? O zawyrokowanie, czy kawałek mniej lub bardziej elegancko poskręcanego do kupy żelastwa, osadzonego na dwóch kołach i przybranego plastikową obudową nobilituje nabywcę do miana pana dróg lokalnego, cywilizacyjnie zapóźnionego polskiego grajdołka? I to bez względu na fakt, czy jest to stolica, Poznań, prawie już Danzig a nie Gdańsk lub wieś Pyzy w gminie Mońki, w województwie podlaskim. Niestety, z tekstu wynika, że bardziej istotny jest ten drugi aspekt, tym bardziej że autor dowody na to, abym tak właśnie myślał, wytłuścił w swoim tekście. Oto one:

        ,,Pytanie, czy postronni kierowcy, motocykliści i skuterzyści (jest takie słowo?) dostrzegą, że masz skuter za 50 tys. zł?”

        Faktycznie mamy problem. To znaczy autor ma i jemu podobnie skretyniali osobnicy. Bo jak to tak, wydać pięć dych na maszynę, której wartość jest nierozpoznawalna przez polską ulicę? To po co w ogóle wydawać taką kasę? Lepiej trzymać ją w skarbonce lub kupić za nią naprawdę markowe ciuchy – jakiegoś Armaniego czy Versace - których metki się spruje i doszyje na zewnątrz, tak żeby każdy widział, co jest co. No i żeby go kłuło aż do bólu.

        Widać, że nierozpoznawalność kosztu skutera jest dla autora sprawą niemal fundamentalną, sprowadzającą na dalszy plan techniczne szczegóły, bo wciąż o niej wspomina:

        ,,Przez tydzień jazdy C 650GT po Warszawie raczej nie czułem na sobie pełnych uznania spojrzeń motocyklistów, kierowców i właścicieli innych skuterów”.

        No po prostu tragedia. Taki sprzęt pod szanowną sempiterną autora Michała Sztorca – niemiecki i prosto spod igły, na dodatek, co widać po lakierze i kolorze siedzeń, w wersji limited, a na ulicach kompletny brak zainteresowania. Olali go gęstą strugą inni użytkownicy dróg, uznając zapewne pierwszeństwo głośnych harleyów, przyprawiających fanów dwukółkowej motoryzacji w Polsce o wielokrotny orgazm, czemu nie mogą zapewne sprostać ich połowice i to nawet wtedy, gdyby doczepić im podobnie głośny tłumik do rytmicznych postękiwań. A dlaczego tak się dzieje? Otóż dlatego:

        ,,W końcu dwa kółka, na które wydajesz 50 kółek zawsze będą jakimś wizerunkowym manifestem. Niestety manifest w postaci C 650GT mało kto poprawnie odczyta.”

        Aha, pomyślałem, tu cię, polski tłuku, boli! Ale dlaczego? Znaczy, dlaczego ów manifest nie jest poprawnie odczytywany, co automatycznie nie służy popularyzacji niemieckiego skutera nad Wisłą – głównie wśród miejscowych nuworyszy? Czyżby logo marki było zbyt mało wyeksponowane? Tak, zdecydowanie dwa kółka po bokach maszyny nie są na tyle widoczne, by budzić zachwyt gapiów. Więc należałoby je powiększyć – dwu, a może nawet trzykrotnie, dorzucić jedno wielkości talerza na tyle kurtki pana Michała i jedno, mniejsze, przyszpilować mu zszywaczem do czoła, zabraniając oczywiście używania kasku, by nie zasłaniał.

        Bredzę? Ależ skąd. Lata temu pomagałem pewnemu ,,wakacjuszowi” w kupnie bluzy firmy Adidas, którą ten chciał sprezentować swojej lubej, pozostawionej w kraju. A ponieważ nie miał samochodu, przypadła mi rola szofera, tłumacza i doradcy. Niestety nic nie trafiało mu do gustu. Może za brzydkie, może za tanie – przychodziło mi na myśl. No więc zabrałem go do markowego sklepu w miejscowej galerii. Podtykałem mu jeden ciuch, drugi, naprawdę gustowne, o ile w ogóle można tak powiedzieć o sportowych bluzach, a on nic, tylko się krzywił. Wreszcie, odczuwając już moje zniecierpliwienie, wypalił: ,,Widzisz, facet, to logo nie może być takie małe, tylko, kurwa, wielkie - takie na całe cycki – tu przeciągnął rozstawionym kciukiem i środkowym palcem od pachy do pachy. Albo z tyłu, w poprzek pleców, a najlepiej i tu, i tu, żeby jak dziewucha wyjdzie na miasto, to każdy widział, co na sobie nosi.”

        Podejrzewam, że pan Michał Sztorc ma podobny problem. Co z tego, że jak sam pisze jazda skuterem mu odpowiada i wysoko ocenił walory tej maszyny, skoro jest ona taka, taka… No, kurczę, incognito wśród innych jednośladów jest - tak powiem. Jaki więc byłby sens wydania owych pięćdziesięciu kółek na coś, co choć oferuje frajdę, zapewniając kierowcy również wysoki komfort i bezpieczeństwo jazdy, jest tylko skuterem mało rozpoznawalnego pochodzenia? Bez sensu. Oczywiście bez sensu nad Wisłą, gdzie zachowaniami społecznymi kieruje inny, wstydliwy dla rozumu system uznawanych wartości. Przecież autor doskonale zna tę polską przypadłość, albowiem sam w niej wyrósł i nasiąkł nią. Dlatego dobrze wie, na co cierpią rodacy oraz jakie motywacje kierują nimi przy zakupach. I przecież nie tylko motocykli, samochodów, ciuchów, czyli tego wszystkiego, co widać, ale i wydawałoby się, że rzeczy tak prozaicznych jak jedzenie. Tym również można błysnąc, podkreślając na przykład swoje zamiłowanie do włoskiej, francuskiej czy choćby azjatyckiej kuchni, A zwłaszcza do owoców morza, zapijanych oczywiście odpowiednim gatunkiem wina serwowanego z przyswojonym ad hoc internetowym znawstwem, choć przygodę z alkoholem zaczynało się od jakiegoś niewyszukanego sikacza, piwa i taniej czystej-ojczystej, nadal preferowanych na co dzień w ustroniu domowego zacisza.

        Znamienne jest, że podkreślając tę smutną przypadłość rodaków, autor kończy tekst utrzymanym w tymże duchu żenady zdaniem: ,,Za 50 tys. zł do lansu na mieście biorę cafe racera”. Choć jednego nie można mu odmówić: szczerości. Sęk tylko w tym, że prostak, snob i pozer w jednym opakowaniu wcześniej czy później i tak będzie sobą. Natury przed światem nie ukryjesz, a zresztą wątpię, by Michał Sztorc jak raz chciał się maskować. Bo i po co, skoro przebywa w społeczeństwie takich samych jak on Michałow Sztorców. Przecież dobrze ich ocenia, pisząc dla nich.

        Odszedłem od komputera, by wziąć coś do picia i będąc w przedpokoju, niczym magnesem przyciągnięty zostałem przez wiszące tam lustro. Stanąłem, przeczesałem palcami włosy, sprawdzając, czy siwizna zdominowała już blond, lekko skręciłem głowę w prawo, później w lewo, choć niechętnie, bo nie lubię swojego lewego półprofilu z uwagi na wciąż widoczną na nim bliznę po ugryzieniu przez psa. Następnie, jak nigdy przedtem, wyciągnąłem język, nie widząc w nim nic szczególnego, podobnie jak w odkrytej dolnej części oka po opuszczeniu pod nim skóry. Wreszcie głupio się uśmiechając, oceniłem wielkości i głębokość kurzych łapek rozchodzących się z kącików oczu po skroniach i górnych częściach policzków. A na koniec, precyzyjnie chwytając paznokciami, pozbyłem się siwego włosa z brwi.

        Taaa, wyraźnie się starzeję. A ów smutny proces oprócz zmian zewnętrznych sprzyja hermetyzacji w systemie wyznawanych od dawna poglądów i pielęgnowanych wartości. Albo może odwrotnie – to hermetyzowanie się powoduje, że duchowo czujemy się starzy. I choć przemieszczamy się – sami lub z pomocą - na margines społeczeństwa, to wyposażeni w wiedzę doświadczeń i pryncypia, pozostajemy w małych enklawach odchodzącego świata. Bo w nich to, co było dobrem kiedyś, pozostało nim nadal, a to co złem – pozostało złem. Nie przenicowaliśmy własnych moralnych norm, nawyków myslowych i zasad oceny ludzkich zachowań niczym swetra na lewą stronę. I dlatego to tu czujemy się bezpieczni, z niesmakiem, ale i lękiem o kondycję ludzkości podpatrując buszujący na zewnątrz w podrygach obyczajowej i moralnej degeneracji motłoch. A gdzieś na peryferiach powolnego upadku tych dużych spraw, rzekłbym nawet, iż w mniej groźnych dla ludzkiej kondycji strefach lekkich, uplasował się Michał Sztorc i jemu podobni, obnoszący przed światem swój snobizm. Snobizm po polsku, którego przedstawiciele w swojej większości nie są nawet w stanie - głównie z uwagi na skromność środków -  zamanifestować posiadaną materią.

        Być może to jednak świat Michałów Sztorców, który podbija Polskę, jest bardziej szczery i tym samym prawdziwy, bo utrwalony w społecznych nawykach? Może to on będzie wyznaczał kierunki myślenia i zachowania nowoczesnego społeczeństwa? I co z tego, że równającego w dół, jeśli to dół stanie się standardem, tyle że z podziałami na gorszy, ten głęboki, i lepszy, bo płytszy? Przecież ci od równania w górę niedługo odejdą, zabierając ze sobą system innych norm, a wraz z nimi również innych osądów rzeczywistości, pozbawiając tym samym nowe pokolenie wzorców porównawczych. Tak jak i przedtem odeszły przedwojenne elity, które zdążyły jeszcze wychować – choć na próżno - kwiat młodzieży, w większości wymordowanej przez Niemców i Rosjan. A reszta ostańców? No cóż, reszta jaka przeżyła zdziczała, nie zdoławszy oprzeć się porośnięciu wszędobylskim chwastem peerelowskiej inteligencji.

        Cóż zatem mogę zrobić, myślałem, odchodząc od lustra? Dzisiejszego świata nie zmienię, zresztą nie mam w sobie takiego posłannictwa. Jednak w ramach cokolwiek przewrotnego zaprzeczenia jego chorej filozofii, zgodnie z którą mieć - i to za wszelką cenę - jest ważniejsze od być, może powinienem jednak kupić ten niedowartościujący polskich snobów skuter? Oby tylko nie był na mój wiek i kondycję za ciężki.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo