Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1191
BLOG

Kółko

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 6

         O kondycji państw mogą zaświadczać różne fakty. Na ogół są to statystyki ekonomiczne, poziom zamożności społeczeństwa, obecność na rynkach światowych, znaczenie i respekt zdobyte na forum międzynarodowym, a wreszcie wydarzenia historyczne, bo bez tego, co było wczoraj, trudno zrozumieć to, co ma miejsce dziś. Ale mogą to być również wydarzenia społeczne, jak te w Stanach Zjednoczonych czy społeczno-polityczne, pogrążające dziś Białoruś w chaosie walk o demokrację, czyli o…

        No tak, na ogół, gdy za dobrze nie wiadomo, o co chodzi, albo nawet wiadomo, jednak pewnym siłom niewygodnie jest mówić prawdę, wtedy zostaje odgórnie ustalone, że gra toczy się… O pieniądze? No o nie przede wszystkim, tyle że pod stołem, ale wizerunkowo o demokrację właśnie. Albo o rozprawę z faszyzmem, ewentualnie z rasizmem, jako że dziś nie wiadomo dlaczego, niemniej rasizm też jest tematem na topie, zwłaszcza w państwach, w których de facto od lat nie istnieje. Natomiast słuszni uczestnicy wydarzeń – bo niesłuszni to totalsi, rasiści i faszyści, względnie homofobi - urastają do miana bojowników o wolność, równość i braterstwo, a czasem nawet o mniej już istotne priorytety, zwłaszcza z punktu widzenia kapitału. Mówiąc zaś wprost, o to, żeby kiełbasa i wódka były tańsze. Znaczy tańsze niż są. Oczywiście ideał realizacji żądań społecznych osiągnięto by wtedy, gdyby wspomniane produkty przydzielano darmo - rzecz jasna w porcjach równych, a niekiedy nawet równiejszych. No i Boże uchowaj, aby cokolwiek z tego, nawet okruchy, należały się katolikom lub osobom przejawiającym niesłuszne fobie, co byłoby ukoronowaniem liberalnej demokracji, a nie demokracji w dawnym rozumieniu tego słowa, jako idei sprawiedliwości społecznej. A tej nigdy za wiele, choć należy ją ponownie wywalczyć, więc krew znów może spłynąć rynsztokami, jako że te między innymi do tego zostały zaprojektowane. To znaczy do odprowadzania niesłusznych nadwyżek społecznego niezadowolenia. Szkoda tylko, że w takich przypadkach gra idzie o ceny kiełbasy, a nie o wpływ na warunki i sposoby ich kształtowania.

        W każdym razie niewykluczone, iż za jakiś czas usłyszymy mrożącą krew w żyłach historię, jak to bohater walk z rasizmem chuliganił na ulicach, kradł telewizory z masowo rabowanych sklepów lub zwalał z cokołów pomniki osób zasłużonych dla historii ludzkości, nie wiedząc nawet, kto zacz w kamieniu lub spiżu został upamiętniony. Albo dowiemy się od zagadniętego Białorusina, że ten walczył o demokrację, to znaczy przeciwko fałszowaniu wyników wyborów przez Łukaszenkę i za uznaniem zwycięstwa Cichanouskiej, choć to ona, rejestrując swoją kandydaturę na podstawie podpisów poparcia zebranych dla jej męża, była de facto główną aferzystką niedawnych wydarzeń w Mińsku. A teraz, zabrawszy tyłek w troki, to znaczy konkretnie nie do Trok zawiozła swój tyłek, ale do Wilna, czyli również na Litwę, chłodnym i szczęśliwie niepodbitym okiem ocenia następstwa swojego przekrętu, odciśnięte pałą, pięścią i butem na ciałach jej nieświadomych stanu spraw rodaków.

        Przy okazji warto wspomnieć, że Białoruś weszła w etap państwa okresu przejściowego, co – choć sam termin jest marksistowsko-leninowski - wcale nie oznacza dyktatury proletariatu. Nie, chodzi o rywalizację dyktatury wszechwładnego kapitału z dyktaturą kremlowskich zamordystów z imperialnymi ciągotami, o których ucywilizowaniu ma zaświadczać picie szkockiej na lodzie i full szpan od Armaniego. Konkretnie więc nie wiemy jeszcze, czy po stanie przejściowym – choć muszą upłynąć lata - czołgi natowskie, początkowo w ramach systemu rotacyjnego, przejadą nad wschodnią granicę tego kraju, czy odwrotnie – przejście oznaczać będzie natychmiastowe przerzucenie rosyjskich czołgów nad granicę wschodnią. I choć niby w jednym i drugim przypadku chodzi niemal o to samo, to znaczy o podążające przez Białoruś eszelony obcej broni pancernej, jednak niuans dotyczący tego, czyjej i gdzie, zdecydować może o kondycji cywilizacji. Tej mimo towarzyszących jej wad jedynej, wywodzącej się z kultury grecko-rzymskiej, która swoje strażnice ma na zachodnim brzegu Bugu i Boże uchowaj - nie posługuje się cyrylicą.

        Oczywiście dziś za wcześnie oceniać następstwa polityczne i społeczne obecnych wydarzeń na Białorusi. W tamtejszą demokrację nie wierzę, bo miejscowe ,,elity”, jak nie wybatożą i nie okradną, to nie wiedzą, że rządzą. I odwrotnie – jeśli tamtejsi kmiecie nie są batożeni i okradani, a punkt przesilenia stosowanej przemocy nie został osiągnięty, wtedy nie czują nad sobą zbawiennego autorytetu władzy. No ale załóżmy, że stanie się cud i demokratyczne podwaliny da się jakoś zainstalować – to co wtedy? No więc wtedy trzeba będzie ustalić kilka spraw, a mianowicie, czy przywódca i narodowy bohater nowego państwa skakał przez płot, czy na Białorusi jest Magdalenka, czy z misją przybył tam jakiś Jeffrey Sachs, czy dochowano się swoich speców od przekształceń, typu Lewandowskiego i Balcerowicza oraz czy wyhodowano własnego ministra Syryjczyka, który przekona ziomków, że aby pobudować nowe, stare należy sprzedać lub zburzyć – najlepiej do gołej ziemi. Jeśli na wspomniane pytania da się odpowiedzieć twierdząco, to znaczy, że demokracja się tam zadomowiła i ma się dobrze, zatem można już dokonać dzieła przebudowy społeczeństwa. Jakiej? No oczywiście takiej, która dewiacje uzna za cnoty, a dotychczasowe cnoty – za dewiacje.

        Natomiast gdyby stało się tak, że premierem jest ichniejszy Jaceniuk, prezydentem Poroszenko lub Zełeński, figury na szachownicy władzy ustawia ktoś taki, jak oligarcha Kołomojski, natomiast w odwodzie, czyli w opozycji trzymają miejscową Tymoszenko – z warkoczem lub bez, choć z warkoczem byłaby bardziej przekonująca dla motłochu - to oznaczałoby… Hm, no właśnie, oznaczałoby ni mniej, nie więcej, tylko tyle, że Białoruś znajduje się w fazie przeddemokratyczno-bandyckich porządków, po których ichniejszy Syryjczyk okazałby się zbędny, bowiem nie miałby już co zburzyć lub sprzedać, zaś pieniądze wcześniej wylądowałyby na jedynie słusznych kontach.

        No tak, rozgadałem się, a zgodnie z zapowiedzią miało być o kółku. Dobrze, to już wracam do tematu.

        Otóż przedstawione wyżej sytuacje prezentują obraz państwa i stan umysłów jego obywateli w pewnej makroskali – jako wachlarza różnych bieżących zjawisk, głównie politycznych i społecznych, ale i co ważniejsze inicjujących dyskusje w kwestii dokonywania się ewentualnych przemian systemowych. Bywa jednak i tak, że bez medialnej czy książkowej znajomości realiów określonego kraju sami możemy dojść do prawidłowych wniosków i to na podstawie wyłącznie pojedynczych obrazków. Bo gdy jeszcze za komuny spacerowałem po kijowskim Chreszczatyku, a tam, w sklepie mięsnym, wokół dużego okrągłego stoiska zobaczyłem poczwórnie okalającą je kolejkę, szczelnie wypełniającą lokal i wychodzącą dwadzieścia, może nawet trzydzieści metrów na ulicę, czego za środkowego Gierka w Polsce jeszcze nie spotkałem, to trochę się zdziwiłem. A gdy dowiedziałem się, że żadnej chabaniny tam nie ma, zaś ludziska tłoczą się w celu zdobycia puszki czegoś, co nazwałbym tuszonką – jednej, bo więcej niż jedną na grażdańskie ryło nie sprzedawano - to od razu wiedziałem, w jakim państwie się znalazłem. I wystrzeliwane w kosmos rakiety nie mogły mnie przekonać do zmiany zdania. Albo gdy dziesięć lat później spacerowałem sobotnią, wieczorowo-listopadową porą po nowojorskiej Piątej Alei, gdzie na szerokim okiennym gzymsie bezdomny starzec układał do snu swoją towarzyszkę, z czułością opatulając ją gazetami, podczas gdy obok nich śmigały napęczniałe arogancją, forsą i wpływami limuzyny, to też wiedziałem, gdzie się znalazłem. I ponownie żadne satelity ani hamburgery, nawet te sprzedawane podwójnie w cenie jednego, nie zmieniły mojej wizji. Jednak choć w sowieckiej Rosji wszystkich sprowadzono do poziomu biedy i mentalnej akceptacji zamordyzmu, natomiast ubóstwo w USA nie ma charakteru zjawiska powszechnego, zaś przemoc państwa praktycznie nie istnieje, to sam fakt beznadziei i poniżenia, w jakich łatwo i bez własnej winy można się znaleźć, co potwierdził kryzys 2008 roku, zawstydza i oskarża głosicieli mitu o najbogatszym i pierwszym mocarstwie świata.

        No tak, ale spróbujmy teraz naprawdę przejść do detali, które w jakieś mierze potrafią, jeśli nawet nie ukształtować wiedzę, to choćby zasygnalizować pewne zjawiska i atmosferę panujące w danym kraju. Tak było na Jamajce, w Montego Bay, gdzie na trzydziestometrowym kawałku szerokiego, czystego chodnika, poprzedzającego wejście do kilku luksusowych jak na tamte warunki sklepów, przechadzał się miejscowy policjant. Ów trotuar został wyznaczony wyłącznie dla gości dowożonych tu w razie potrzeby z nieodległego resortu Sandals i żaden miejscowy kmiot nie miał prawa postawić na nim swojej czarnej, brudnej stopy, oprócz wspomnianego stróża prawa. A ten, strzegąc porządku, przechadzał się tam i z powrotem, z nudów kręcąc niekiedy młynka drewnianą pałką wielkości bejsbolowego kija. I ta pałka właśnie spowodowała, że zaraz z sentymentem, a nawet z łezką w oku wspomniałem ognisty, ale niegruchoczący kości dotyk gumowej loli peerelowskiego policjanta. Oczywiście natychmiast odnalazłem się w nieznanym kraju, postrzegając się tam od tej pory jako osobę wybitnie uprzywilejowaną i prawnie ustawioną ponad tubylacami.

       A już na koniec będzie o tym tytułowym kółku. Otóż kilka dni temu na portalu wPolityce obejrzałem program z cyklu Gorące Pytania. Rzecz dotyczyła sprawy otrucia Nawalnego i została okraszona, jak to w modzie, w większości przypadkowymi obrazkami z Moskwy. Właśnie na jednym z nich ujęta została taka oto sytuacja. Do Mauzoleum Lenina zbliża się z kwiatami młody człowiek. Pilnujący wejścia do grobu wodza rewolucji policjant otwiera mu stalową furtkę w niskim ogrodzeniu. To znaczy nie otwiera tak sobie, jak można by się było spodziewać po czymś umocowanym na zawiasach i dodatkowo wspartym na kółku, tylko najpierw ręką i butem, a później kolanem napiera na zbuntowaną część, by mogła się choć trochę uchylić. I dopiero wtedy, wąskim przejściem, człowiek z bukietem prześlizguje się na teren mauzoleum, strzeżonym nie tylko przez draba w mundurze, ale i przez kompletnie dysfunkcjonalną furtkę. A powodem tej dysfunkcji jest wspomniane kółko podtrzymujące ciężką bramkę, na którym ta powinna się lekko toczyć. Niestety, albo zostało tak mądrze zaprojektowane albo uległo zacięciu - fakt, że nie poruszało się zgodnie z kierunkiem ruchu furtki, tylko ustawiło się w poprzek pokonywanej drogi, utrudniając otwarcie ogrodzenia. Na filmiku można się również dopatrzyć wytartej przez zepsutą część w betonie podłoża szerokiej rysy, co zaświadcza, że stan ten trwa już od wielu dni i nikomu nie przyszło do głowy, by to naprawić.

        No tak, niby mała rzecz, a jakże znamienna. Oto zbuntowane kółko broni dostępu do grobowca narodowego rosyjskiego bohatera. Bohatera, a de facto ludobójcy, o którym naród jakby trochę zapomniał, jednak w oficjalnym przekazie nadal jest mitologizowany i czczony. A to oznacza, że w tym dziwnym kraju wyłącznie przedmiot martwy stanął na wysokości zadania, utrudniając na swój jedyny możliwy sposób durniom i fascynatom krwawego zamordyzmu pośmiertne adorowanie zbrodniarza.

        Wnioski? No cóż, dwa. Pierwszy, że w biednym imperium na kurzej nóżce, którego albo nie stać, albo nie przywiązuje się wagi do drobiazgów kompromitujących wciąż jedno z reprezentacyjnych i prestiżowych miejsc stolicy, jednocześnie nie żałuje się pieniędzy na nowe czołgi, samoloty, atomowe okręty podwodne, pociski balistyczne i hipersoniczne cacka. Pytaniem jest: czego ten cały, szalenie drogi, odbierający zwykłym ludziom chleb od gęby arsenał ma bronić? Cywilizacyjnego zacofania, wielowiekowego ubóstwa, historycznie ugruntowanego zamordyzmu, no i tego zepsutego, symbolicznego kółka? Bo czego ma bronić podobny arsenał Stanów Zjednoczonych, mocarstwa nawet z przydziałowymi systemowo bezdomnymi, to jednak wiem. I co miałaby do zaoferowania ludzkości, w przypadku swojego zwycięstwa, cyryliczna cywilizacja turańska, reprezentująca wrzód na zdrowym ciele słowiańszczyzny? Waciak, walonki, wszy jak jeże, zamarzły zimą na brudnej, nieogolonej gębie gil do pasa, kolejki po tuszonkę, nędzę, cele rozsianych po świecie łubianek? Brrr, to jeszcze nic, ale to kółko…

        Hm, może warto by było ustawić je na cokole, gdzieś pomiędzy największym działem świata, czyli Car-puszką, które podobno tylko raz wystrzeliło, choć i to nieprawda oraz również największym dzwonem na świecie, zwanym Car-kołokołem, który nigdy nie zabrzmiał. Ot, głuche, śmieszne i kompletnie niefunkcjonalne symbole rosyjskiej potęgi.

        Natomiast drugim wnioskiem jaki przychodzi na myśl jest ten, że do nadżartego za życia przez syfilis truchła wodza bolszewickiej rewolucji kilometrowych kolejek już nie ma – póki co, rzecz jasna. Jednak nawet tym nielicznym, chętnym emocjonalnych uniesień zrodzonych z głupoty i atmosfery akceptującego przemoc cywilizacyjnego barbarzyństwa, symbolicznie stanęło w poprzek zepsute kółko. I oby tak już pozostało. Niewiele, ale jednak zawsze coś.

   

----------------------

Scenkę z kółkiem można zobaczyć w 4. minucie i 15. sekundzie materiału tu:

http://wpolsce.pl/magazyn/12160-jak-daleko-posunie-sie-putin


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości