Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
2176
BLOG

O listach, koronawirusie i odlocie prezesa z bocianami

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Humor Obserwuj temat Obserwuj notkę 36

        Dziś otrzymałem list od kolegi z Polski, jeszcze z czasów licealnych, z którym nadal utrzymuję znajomość, choć – tu przyznaję - głównie dzięki jego staraniom. Wynika to chyba z tego, że jemu brak kontaktów z ludźmi doskwiera, a mnie wprost przeciwnie – od pewnego czasu satysfakcjonuje.

         Tak, tak, wiem, że list wysłany pocztą w przeciwieństwie do korespondencji elektronicznej jest dziś nie lada przeżytkiem, podobnie jak brudząca palce papierowa prasa, udział w mszy, niemoralne jedzenie mięsa - z wyjątkiem koszernego, czy widok, a jeszcze gorzej samo uprawianie ohydnego seksu w wersji hetero. Czy jednak dziś moglibyśmy śledzić losy genialnego Fryderyka i też genialnej, tylko nieco mniej, George Sand, gdyby nie ich listy? Albo te napisane przez Bernarda Shawa i Ellen Terry? A co z epistolografią? Czy na jej miejsce pojawi się ta inna, lepsza, e-mailowa? Śmiem sądzić, że wątpię.

         Jak więc łatwo zauważyć obaj jesteśmy tradycjonalistami, co nie oznacza bynajmniej, że brak nam świadomości istnienia e-mailu jako formy międzyludzkiej komunikacji. Ależ oczywiście, że tak - przecież Boże uchowaj, daleko nam do środowisk ciemnogrodu. Najlepszy dowód, że gdy na początku roku kolega wspomniał o zamiarze przesłania mi właśnie zakupionych ,,Ksiąg Jakubowych”, najpierw wyraziłem niekłamane zażenowanie, że wydaje pieniądze na prezenty dla mnie, później przeraziłem się nie żarty, że przyjdzie mi to coś czytać, a następnie poradziłem mu, by dla ograniczenia kosztów koniecznie skorzystał z poczty elektronicznej. I przyrzekłem jednocześnie, że do czasu odbioru przesyłki, książki pozyskanej z innych źródeł nie tknę. A że paczka do tej pory nie nadeszła, cieszę się lekturą, którą chcę czytać, a nie muszę, bo została mi sprezentowana, więc było, nie było, wypadałoby.

         W porządku, skoro wspomniałem o pladze, to czas wreszcie przerwać dygresję i wrócić do samego listu. Otóż postanowiłem go Czytelnikom zaprezentować, bo stanowi emocjonalną, barwną paletę, serwującą smutek z radością, rozpacz z nadzieją, czerń… Wróć! Oczywiście miałem na myśli najciemniejszą z ciemnych odmian szarości przemieszaną z bielą, a nawet groch, rzecz jasna łuskany, z kapustą. No a teraz już obiecana treść:

 Drogi Grzegorzu,

sądzę, że może nie powinienem zajmować Twojej uwagi moimi troskami, ale wybacz, odczuwam jakąś dziwną, nieprzepartą wręcz potrzebę podzielenia się z kimś moim smutkiem.

Na początku ubiegłego tygodnia pożegnałem starych rodziców. Oboje zmarli w odstępie zaledwie dwóch dni z powodu zarażenia się koronawirusem. Na szczęście udało mi się pochować ich wspólnie, w czasie jednego pogrzebu, co zbiło koszty prawie o trzydzieści procent. Wyobraź sobie, że wbrew temu, w co wierzysz, to znaczy w co nie wierzysz, ktoś chyba jednak czuwa nad nami, bo gdyby matka odeszła trzy, cztery dni później, prawdopodobnie czekałby mnie dodatkowy, oddzielny pochówek i konieczność zaciągnięcia kredytu. Również starszy brat, utracjusz, który wszystko roztrwonił na niepewnych lokatach, tym razem zachował się jak trzeba. Resztkę ubogiej starości przeżył w domu opieki, a zmarł dwa tygodnie temu na to samo, co rodzice i został skremowany w ramach zasiłku pogrzebowego. Mówię Ci, Grzegorzu, że kamień młyński spadł mi z piersi, to znaczy głównie z piersi mojej żony, zwłaszcza że ta za szwagrem nigdy nie przepadała.

Oczywiście mam i dobre wieści, bo smutki i radości mają to do siebie, że chodzą przecież zawsze parami. Pierwsza jest taka, że moja cioteczna siostra – wiesz, ta, z którą się spotykałeś, Gośka - mimo początkowej hospitalizacji i konieczności podłączenia do respiratora, notabene niedziałającego od nowości, ostatecznie przeżyła. Jak, nie wiem – to chyba istny cud. A byłem już cały w trwodze, bo mąż od niej odszedł, dzieci nie mieli, więc w przypadku jej śmierci potyczki z biurokracją, a prawdopodobnie i część kosztów spadłaby na mnie. Chwała Bogu, całe zainteresowanie jej sprawami ograniczyłem do doraźnego uzupełnienia pustej lodówki, posortowania poczty, w tym rachunków i przywiezienia ze szpitala do domu.

Jak wspominałeś, oglądasz czasem Wiadomości TVP, więc wiesz, że zamiast tradycyjnego ,,dzień dobry”, prowadzący witają się z telewidzami hiobową wieścią podaną językiem pogodynkowej nowomowy: ,,Koronawirus nie odpuszcza” – rozumiesz, tak jakby wspominali o mrozie. Ale już zaraz po podaniu kolejnego rekordu zachorowań uspokajają ludzi informacjami z zagranicy, gdzie liczby zarażonych są jeszcze bardziej złowieszcze. I wiesz, zawsze czuję się wtedy pokrzepiony zaradnością polskich władz, dzięki którym na tle reszty Europy przedstawiamy się niczym całkiem zdrowe społeczeństwo. Ba, chciałbym nawet, by w sytuacji, gdy z powodu cukrzycy stracę nogę, Danka Holecka osobiście zwróciła się do mnie z telewizora; ,,Ej, weź nie żartuj, człowieku - tylko jedno kopyto, jak Kuba z Chłopów? Chyba nie chcesz tak jak on z tego powodu umierać? Pomyśl o Johnie Silverze, kup sobie papugę i kuśtykaj śmiało przez życie. Albo spójrz na swojego sąsiada, któremu tramwaj uciął dwie nogi, a jakoś nie jęczy. Czuj się szczęściarzem, smutasie”.

Zresztą sam wiem najlepiej, że ,,wirus nie odpuszcza”, bo wyobraź sobie, że również moja teściowa została zdiagnozowana na to wstrętne choróbsko, tyle że w odmianie bezobjawowej. A to dlatego, że objawy, jakie przy jej chorobie się pojawiły, i na które sama zwróciła uwagę, tak właśnie każą jej przypadek specjalistom zakwalifikować. No i gdy już byliśmy pewni, że z uwagi na wiek czeka nas kolejny pogrzeb, lekarz wczoraj zapewnił nas, że z tego wyjdzie. Znaczy teściowa, nie lekarz. A kiedy zacząłem już wątpić w sprawiedliwość, okazało się, że choć wyjdzie z covidu, to z raka, którego wykryto u niej zupełnie przy okazji, na pewno nie. Z tym, że dali jej od trzech do sześciu miesięcy życia, więc dobra strona jej przypadku jest taka, iż nawet moja żona zdąży się z tą myślą oswoić i uznać śmierć matki za coś naturalnego, a nawet odłoży trochę grosza na tę smutną okazję. Wspominam o tym, ponieważ mamusia przejawia pewne pogrzebowe ambicje, takie, że ho, ho, z jednoczesną, zawsze okazywaną niechęcią do współuczestnictwa w wydatkach.

Może zabrzmi to dziwnie, jednak musze Ci wyznać, że o ile w odejściu z powodu nowotworu jest jakaś normalność, ba, rzekłbym nawet, iż zdrowa kontynuacja pewnej tradycji ludzkich losów, w tym głównie czasu przemijania, to śmierć spowodowana plagą czyni ją bardziej tajemniczą, niejasną, a nawet do bólu przerażającą. Coś jak utonięcie na głębokości dwóch metrów w przeciwieństwie do dwóch kilometrów. Wiadomo, że każdy wybierze dwa metry, byle nie było tam wodorostów i drugie tyle mułu, który podobno dokuczliwie zatyka płuca.

Dziś wszystko kręci się wokół koronawirusa, ale przecież nie tylko on jest groźny. I choć Polska służba zdrowia weszła na zupełnie inny poziom rozwoju, głównie w zakresie zarobków lekarzy – tych oficjalnych i tych niekoniecznie, tak że nie mają się czego wstydzić otwierając garaż, to i nawet teraz stoi bezradna wobec niektórych przypadków. Ot, choćby osiemnastoletnia wnuczka mojej siostry nie dalej jak dziesięć dni temu złamała nogę. Niby nic, brak przemieszczeń, a jednak fraktura okazała się na tyle skomplikowana, że najwybitniejsi polscy ortopedzi bezradnie rozłożyli ręce. Czy dlatego, że nie wyczuli nimi kontaktu z kopertą? – tego nie wiem, ba, nawet Grodzki nie udzieliłby odpowiedzi, choć podobno jest wysoko notowanym specjalistą w tej dziedzinie. Bądź co bądź profesor, prawda? Zresztą sam się przekonałem, że najłatwiej rzucić w kogoś kamieniem o gatunkowym ciężarze kalumnii. Równie dobrze okazana przez nich zawodowa niemoc mogła wziąć się przecież ze zwykłego braku wiedzy i doświadczenia, co czyni ich w tym przypadku zupełnie niewinnymi. W każdym razie obecnie kończy się już internetowa zbiórka miliona złotych na przewiezienie małej do Stanów i dokonanie tam zabiegu fachowego złożenia kości, wraz z usztywnieniem nogi gipsem, ewentualnie unieruchomieniem jej w jakiś inny, w kraju jeszcze nieznany sposób. Siostra wspominała niemal z dumą o Mayo Clinic, w Rochester, w stanie Minnesota, gdzie tamtejsi światowej sławy specjaliści udzielą pomocy jej wnuczce, i dodała nawet, że wyjazd, zdobyte doświadczenia i pobyt w słynnej klinice warte były bólu i łez dziewczyny. Tym bardziej że wraz z towarzyszącymi jej rodzicami, którzy muszą się nią opiekować w podróży z uwagi na jej młody wiek, ma za kilka tygodni wrócić do Minnesoty na profesjonalne zdjęcie gipsu i finalne prześwietlenie. A to prawdopodobnie wymagać będzie kolejnej zbiórki, gdyby środki z pierwszej wyczerpały się w trakcie wcześniejszej wizyty. Tu mam drobną prośbę, a mianowicie czy mógłbyś dołączyć do ofiarodawców i przesłać na załączone do listu konto dowolną sumę. Wiem, iż z racji Twoich zapatrywań nie jest to dla Ciebie istotne, niemniej poczuwam się do obowiązku poinformowania Cię, że siostra opłaciła Mszę Świętą w intencji darczyńców, a że złe nie śpi, nigdy nie wiadomo, czy Ci nie pomoże. Mam na myśli mszę, nie zło, rzecz jasna.

I już na zakończenie słowo o polskiej scenie politycznej, bo zdaję sobie sprawę jak bardzo pasjonuje Cię ten temat. Niedawno miało miejsce zaprzysiężenie nowego rządu, w którym wicepremierem od wszystkiego został Jarosław Kaczyński. Otóż nie wiem, czy słyszałeś, a byłoby jeszcze lepiej, gdybyś sam mógł zobaczyć tę scenkę, w trakcie której, już po oficjalnej uroczystości, zebrani dygnitarze mieli ustawiać się do pamiątkowego zdjęcia, podczas gdy prezes nie wiadomo czemu… No powiedzmy, że dał na kalosz i poszedł w długą. Gdzie? Nie wiadomo, ale wyglądało to fatalnie, bo lekceważąco. W mediach zawrzało, a pytany o wyjaśnienie zachowania Kaczyńskiego Adam Bielan tłumaczył, że lekko przeziębiony prezes udał się na poszukiwanie cieplejszego miejsca.

Hm, no cóż, nie sadzisz, że właśnie niedawno stracił wielką okazję, żeby z bocianami odlecieć do ciepłych krajów? Miejmy tylko nadzieje, że gdyby w przyszłym roku jednak się zdecydował, słońce nie rozpuści mu wosku. Bo to nie jest tak, że życząc sobie dobrze, automatycznie komuś innemu życzę źle, a w każdym razie nie wypowiadam podobnej myśli na głos.

Pozdrawiam i do następnego, JG

P.S.

Właśnie wczoraj poczta zwróciła mi paczkę z książką, rzekomo z powodu nieodnalezienia adresata. Wiesz, nic nie rozumiem, bo przecież zaadresowałem ją na dwóch nalepkach, i to dokładnie tak, jak chciałeś: GGozdawa@yahoo.com.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości