Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
830
BLOG

Antyaborcyjna kulka prezesa

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Trybunał Konstytucyjny Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

        Ciekaw jestem, nawet bardzo, jak zachowaliby się prawaccy trolle i nieczuli na myślenie oraz pozbawieni empatii katoliccy talibowie, dziś manifestujący swój triumf w internetowych występach, gdyby pech chciał, że to oni zostaliby obdarzeni przez pana Boga dobrodzieja niepełnosprawnym dzieckiem? Czy nadal wspieraliby decyzję Trybunału Konstytucyjnego, który w swojej mądrości, to znaczy dyspozycyjnej mądrości prezes Julii Przyłębskiej i części sędziów, uznał za niekonstytucyjny przepis zezwalający dopuszczalność aborcji w przypadku ciężkiego upośledzenia płodu? I co ciekawe, jakoś tak nagle niekonstytucyjny, w dwadzieścia trzy lata po uchwaleniu ustawy zasadniczej, gdy większość zajęta jest walką z groźnym wirusem, zaś reszta, znaczy idioci – walką z maseczkami. Że niby jak, nikt tej niezgodności wcześniej nie zauważył, nikomu nie przeszkadzała? - Ale jaja, ale jaja – że pozwolę sobie przywołać elegancki wykwit emocji pewnej wybitnej Polki.

        Hm, no a gdybym wspomnianym sędziom opowiedział o pewnej pięknej dziewczynie, Polce, mieszkającej niegdyś w moim nieodległym sąsiedztwie, dziewczynie bardzo młodej jak na małżeństwo i dziecko, tym bardziej że urodziło się niepełnosprawne i zdeformowane – no więc czy wtedy nadal pialiby peany dedykowane zwycięstwu?… Zaraz, zwycięstwu kogo lub czego nad czym? Życia nad śmiercią albo człowieka nad człowiekiem, tyle że zdaniem ortodoksów mszalnych - tym znacznie gorszym, proaborcyjnym? Czy może sławiące rekonkwistę katolickiego fundamentalizmu odbierającego zdobycze rozumowi i prawu natury, które to prawo, wolne od ludzkiej ingerencji, samo zwalcza pojawiające się gatunkowe anomalie? Czy naprawdę skazywanie na śmierć, jak nazywa się aborcję eugeniczną, w pewnych przypadkach nie jest gorsze od skazywania na życie? Bo ile w nim radości egzystencji, gdy mózg nie spełnia swojej roli, podobnie jak ciało? Niczym w przywołanym przeze mnie przykładzie dziecka, które nie komunikując się z otoczeniem, przez osiem lat zażywało szczególnej rozkoszy życia, nie ruszając się, załatwiając się w pieluchę, będąc karmione, przewijane i niekontaktujące niczego wokół. Czy gdyby przydarzyło się to apologetom, a przecież i od dziś poniekąd sprawcom cudzych nieszczęść i wyrzeczeń, zmieniliby zdanie? Czy gdyby tak jak w przypadku tej pięknej dziewiętnastoletniej dziewczyny, która porzuciła rozpoczęte niedawno studia, odszedł od niej mąż, ojciec rozpił się, a matka przeszła na wcześniejszą emeryturę, by wspierać córkę, nadal nie widzieliby sensu w eugenicznej aborcji?

        Największym dobrem człowieka jest wolność, a ta przejawia się w możliwości podejmowania życiowych decyzji na zasadzie nieskrępowanego wyboru kształtowania własnego ja. To matka ma decydować, czy w opisanych sytuacjach chce pozbyć się płodu, czy poświęcić życie na wychowywanie niepełnosprawnego dziecka, ryzykując często rozwodem oraz utratą radości, uśmiechu, planów na jutro oraz kręgu znajomych i rodziny. Bo świadomość czyjegoś nieszczęścia wywołuje dyskomfort, przypominając i o zagrożeniach, i o obowiązkach, często takich zwykłych, ludzkich, tych z obszaru człowieczeństwa, którym nie każdy może podołać. I to dlatego właśnie bliscy – choć tylko z nazwy - pozostawiają nieszczęśliwca samemu sobie i jego opiekunom.

        Ale wspomniane orzeczenie Trybunału ma i kolejne dno. Otóż zdrowie i normalność noworodka są nie tylko naczelnym życzeniem rodziców, ale stanowią również główny powód lęków przyszłych matek – lęków, dodajmy, uzasadnionych. Gdy więc istnieje możliwość usunięcia upośledzonego płodu, zmniejszają się również lęki związane z konsekwencjami wychowywania niepełnosprawnego dziecka. Czy zatem zmiana prawa zachęci Polki do posiadania dzieci, Polki, którym dziś bardziej ,,seks” w głowie – w głowie i nie tylko - niż rodzenie? Wątpię. Ba, nawet pięć stów ich nie zachęci.

        Jest tajemnicą poliszynela, że w dzisiejszej Polsce o treści orzeczenia dotyczącego zakazu przerywania ciąży, ba, o wszystkich nowych ustaleniach prawnych decyduje jeden człowiek. A żeby było dowcipniej, jest nim ten, którego doświadczenie w podglądaniu macierzyństwa i w ogóle w obcowaniu z dzieckiem skończyło się, jak mniemam, wraz z przekartkowaniem albumu prac Wyspiańskiego, w którym jedna mogła zwrócić jego uwagę. Zwrócić i podrażnić zespół niemożności oraz narosłych wokół nich kompleksów. I tyle. Czy zatem może on wiedzieć, czy choćby domyślać się, co i jak boli, i co się traci, gdy zamiast wychowywać zdrowe, podtrzymuje się przy życiu zdeformowane, często skazane na wczesną śmierć dziecko? Gówno wie i tyle!

        Oczywiście osobiste doświadczenie nie może stać się podstawą do decydowania o życiu innych ludzi poprzez uchwalanie norm prawa, bo jest tylko częścią niezbędnej do tego wiedzy, nawet w niektórych dziedzinach nie zawsze potrzebną. Niemniej w poruszanej kwestii jak raz konieczną, choćby do wzbudzenia empatii wobec matki oraz osób jej najbliższych, dla których ciąża i narodziny dziecka - zamiast być spełnieniem marzeń - stają się skazaniem na udrękę.

        Dziś za prawdopodobną wersję wydarzeń uznaje się tę, jaka głosi, że wydane na rozkaz prezesa orzeczenie TK miało wyciszyć zarzuty, jakoby bardziej dbał o sierściuchy niż nienarodzone, likwidowane wraz z ciążą dzieci. I to dlatego podłubał paluchem w nosie, formując później w formie kulki bezduszny pomysł zmiany aborcyjnego prawa - pomysł nagradzający go kartką na zakup pół litra głoszonego z ambon poparcia. Trochę niewiele jak na cenę, którą niektóre kobiety zapłacą za konieczność wychowywania upośledzonego dziecka, poczuwając się do matczynego obowiązku.

        Tak przynajmniej mówią, choć do mnie bardziej przemawia teoria zarządzania kryzysem, którego nie tyle się unika, co celowo go stwarza, nakładając jeden na drugi. Po co? By kolejnym wyciszyć narastające konsekwencje, w tym lęki i złości spowodowane poprzednim, ewentualnie odwrotnie - by w zamieszaniu pierwszego łatwiej przepchnąć w założeniu mniej społecznie odczuwalne, choć niezwykle kontrowersyjne pomysły. Działa to mniej więcej tak, jakbyśmy przy koszmarnym bólu prawego kolana, które dotknęło jakiegoś delikwenta, walili go w młotkiem w lewe, by zapomniał na trochę o tym pierwszym. Albo inaczej - wykorzystujemy ból prawego, by na lewym przeciąć bez narkozy narosły ropień w czasie, gdy uwagę pacjenta zajmuje wyłącznie dominujący ból w drugiej nodze. Jak by nie patrzeć – tak czy siak – demiurgowi polskiej polityki oba zabiegi się nie udały Koronawirus koronawirusem, a chłopi blokują drogi, natomiast wściekłe kobiety manifestują na ulicach. I nie jest ważne, czy są to lewaczki, czy nie, ważne, że są to kobiety – osoby głównie zainteresowane.

        Jaki więc jest sposób na to, by prezes nie miewał już podobnie durnych, niesprawiedliwych, nietrafionych w czasie i pociągających często fatalne skutki projektów – jak ten z piątką dla zwierząt lub z eugeniczną aborcją? Czy należałoby zatkać mu nos, czy uciąć palec, ewentualnie dla pewności zrobić jedno i drugie? A może po prostu zrozumieć? Wykluczone, każda myśl zrozumiana i nie daj Boże zaakceptowana, stawiająca wyżej partyjność ponad solidarność społeczną, grozi dehumanizacją i jest surowo wzbroniona. Hm, no a gdyby tak Michała Moskala wysłać gdzieś daleko, choćby i – mimo braku pewnych... hm,  predyspozycji - na Madagaskar?

        Cóż, do niczego nie namawiam, niczego nie sugeruję…


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka