Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
318
BLOG

Korekty wiedzy niesłusznej

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 4

        Najgorsze jest wtedy, gdy nie ma co wypić. Tak przynajmniej twierdzą smakosze. Rzecz jasna nie wszyscy, ale ci, którzy nie żeby zaraz coś łyknąć i przepić, znaczy nachlać się, tylko zakąsić lubią. Ewentualnie jedynie powąchać, na przykład cebulę, co tyczy się narodów ciągle głodnych, gdzie nieurodzaj wieczny. To znaczy urodzaj nawet może być, ale tak czy siak - żarcia zawsze brakuje. Kłos tam w wielu rejonach, zwłaszcza na północy, lichy, że ledwo na samogon wystarczy, za to brzozy rosną tak wielgachne i pancerne jakieś, iż zdarza im się – na szczęście rzadko i w zasadzie tylko na rozkaz - szkody w lotnictwie poczynić… Ot, cała niemal moc ziemi poszła w bieriozkę, a w żyto i pszenicę - niewiele.

        Hm, moment, chyba gdzieś odjechałem, bo przecież nie o samolotach chciałem pisać. No i o chlaniu też nie, więc… Boże, starość za progiem stoi i kosturem demencji do moich drzwi puka. Zaraz, no tak, już pamiętam – miało być o zmianach dokonywanych w naszej wiedzy, jakie funduje nam niesforna nauka, z dnia na dzień potrafiąca zaprzeczyć swoim wcześniejszym, uznanym niekiedy za ostateczne, ustaleniom. A wtedy człowiek jakiś oszukany się czuje, oszukany i pusty, jak niezapisana tablica, z której gąbka propagandy i drepczącej za nią cenzury część informacji wytarła, by zapełnić to miejsce  na nowo, tym razem już słuszną wiedzą. Albo nawet - w wypadkach szczególnych – jedynie słuszną, więc nakazaną.

        Przykład? Proszę bardzo. Wychowałem się w domu, w którym ustaloną wersją zbrodni katyńskiej była ta nielegalna, a mianowicie że dokonali jej Rosjanie. Prawdę mówiąc, żadne inne teorie nie były wtedy nagłaśniane, bo w oficjalnym przekazie historycznym temat wymordowania polskich oficerów w kilku miejscach kaźni na dawnych terenach ZSRR jakoś się nie przebijał. Owszem, niekiedy można było natknąć się na źródła radzieckie, które zbrodnie – zgodnie z raportem komisji Burdenki - przypisywały Niemcom, niemniej poruszania tego niewdzięcznego dla przyjaźni naszych narodów tematu - narodów katów i ich ofiar - starano się unikać.

        Po raz pierwszy stan mojej wiedzy został poddany próbie, gdy w połowie lat 70-tych, przebywając na wakacjach w Stanach Zjednoczonych, zetknąłem się z dwiema wersjami tamtych wydarzeń: jedną, że winowajcami byli Niemcy, i drugą – że Rosjanie. Co ciekawe, autorzy magazynów historycznych, z których właśnie jeden poświęcony został tamtym tragicznym wydarzeniom, nie przychylali się do prawdziwości żadnego z dwóch różnych opisów ludobójstwa, wyraźnie umywając ręce od uznania któregoś z nich za wiarygodny, ewentualnie za choćby bardziej wiarygodny. Uderzenie w głowę, jakie wtedy odczułem, brało się stąd, że był to czas zimnej wojny, a ja przebywałem w USA, gdzie cenzorskie nożyce i naciski Kremla przecież nie sięgały. Ale być może sięgały pewne dwustronne ustalenia, których dość ściśle przestrzegano, głównie w celu utrzymania dobrych sowiecko-amerykańskich relacji, o co głównie zbiegał Waszyngton. Można zatem uznać, iż mimo upływu lat, w sprawie katyńskiej wciąż panowało churchillowskie przekonanie, że choć są rzeczy wiarygodne, to nie zawsze nadają się do tego, by publicznie o nich mówić.

        Faktem jest jednak, że już w okresie reaganowskim istniała tylko jedna wersja tamtego ludobójstwa, obciążająca wyłącznie Rosjan, ale nie mogło być inaczej, skoro w tamtym czasie zdecydowano się uznać Związek Radziecki za imperium zła. I to chyba dlatego, dopiero w 1991 roku, władze amerykańskie zezwoliły wreszcie po raz pierwszy na stworzenie Pomnika Katyńskigo w Jersey City. Zresztą już wtedy sami Rosjanie za sprawą i Gorbaczowa, i działającego w polityce po omacku, bo zawsze w pijanym widzie Jelcyna, przekazali stronie polskiej dokumenty potwierdzające odpowiedzialność Kremla za mord dokonany na polskich oficerach.

        Ponieważ jednak w nauce historii prawdy nigdy nie jest za wiele, podobnie jak kłamstw, rosyjscy komuniści, działający w odpowiedzi na historyczną politykę jelcynowską, natychmiast powrócili do dawnej wersji wydarzeń według komisji Burdenki, zgodnie z którą mordercami Polaków byli Niemcy. W działaniu propagandowym ostrze tej ,,prawdy” zostało jednak już mocno wytępione, skoro oficjalne rosyjskie czynniki same przypisały sprawstwo Kremlowi. Zdając sobie sprawę z konsekwencji ujawnienia prawdy, której wskutek rozpadu Związku Radzieckiego nie można było uniknąć, postanowiono zaradzić zupełnej kompromitacji inaczej. Zresztą kompromitacji nie tylko Rosji, bo i Zachodu, który latami prawdę skrywał. Dlatego zaradny człowiek z plamą na czole i honorze noblisty, który jako pierwszy przekazał Wojciechowi Jaruzelskiemu dokumenty potwierdzające odpowiedzialność NKWD, z drugiej strony kazał stworzyć propagandową bańkę relatywizującą zbrodnię katyńską, zwaną potocznie anty-Katyniem. Temu celowi służyło upublicznienie historycznej wizji hekatomby krwi, jaką za sprawą ludobójstwa Polaków ponieść mieli rzekomo bolszewiccy jeńcy wojenni z 1920 roku, przebywający w obozach na terenie naszego kraju. Liczby się zmieniały, ilość ofiar rosła, przekraczając kolejno, w miarę prowadzonych przez rosyjskich akademików badań, najpierw 40, później 60, by w fazie końcowej osiągnąć ilość 100 tysięcy cyrylicznych bojców. Można zatem uznać, że kłamano jak to się mawia ,,na chama”, ale jednak rozsądnie, starając się, by skala strat wśród uwięzionych nie przerosła sił wszystkich napastniczych wojsk Tuchaczewskiego. Jakże śmieszna jest więc liczba ofiar katyńskich w zestawieniu z kilkakrotnie większą miarą krwi upuszczonej przez Polaków bolszewickich niewolnym. Powiedzmy wręcz, że głupio i trochę nieprzyzwoicie o niej mówić, szczególnie w relacji do rosyjskiej tragedii. Ba, w ogóle wstyd nawet wspominać, o co właśnie w tej propagandowej grze w trupy chodziło.

        Oczywiście jest to kolejna historyczna gównoprawda, bo Kremla po prostu na inną nie stać, jednak jak się okazuje na użytek wewnętrzny skuteczna. Dlaczego? Bo taka jest już tam cywilizacyjna tradycja, zgodnie z którą kłamliwie edukowany i pozbawiony dostępu do historycznych źródeł obywatel nie jest w stanie korygować dochodzącej do niego, odpowiednio spreparowanej propagandy.

        Jednak w swoim antykatyńskim mataczeniu Rosjanie bardzo się poślizgnęli, choć ich jazdę po bandzie mało kto zauważył. Oto uwypuklając rzekome polskie zbrodnie dokonane na jeńcach sowieckich, część rosyjskich historyków i polityków, w tym nawet Władimir Putin, tłumaczyli decyzję Stalina o rozstrzelaniu polskich oficerów działaniem w odwecie. Rzecz jasna uzasadnionym. No więc uznając tę argumentację za prawdziwą, musimy przyjąć, że bandyckim musi być naród godzący się na sprawowanie władzy przez bandycki rząd, który w ramach zemsty dokonanej po dwudziestu latach wydał ludobójczy rozkaz. Rozkaz sprzeczny przecież z prawem o traktowaniu jeńców wojennych. I choć ZSRR nie był stroną konwencji haskiej z 1907 roku ani genewskiej z roku 1929, to nie znaczy, że nie obowiązywało go przestrzeganie norm zwyczajowego prawa międzynarodowego, powszechnie przecież obowiązującego wszystkie strony konfliktów zbrojnych. Moskwa zapędziła się w ślepą uliczkę własnej propagandy i nikt jej nie przestrzegł. Może dlatego, że mordowanie ludzi uznanych za wrogów jest tam powszechnie zaakceptowanym zjawiskiem, takim, jak to się mówi - na porządku dziennym, więc i samo wygładzanie zbrodni kłamstwem w ogóle naganne nie jest.

        Jakoś tak się stało, iż moja wiedza nabyta już w bardzo młodym wieku nie dała się zwieść na manowce wschodnim i zachodnim magikom propagandy. Podejrzewam, że zadziałała tu zaszczepiana mi od dziecka przez rodziców i krąg ich przyjaciół znajomość rosyjskiej duszy, w której obok dziedzictwa mentalności raba funkcjonuje na równi mentalność krwawego łotra, jaki nie cofnie się przed żadną zbrodnią – tą zadaną z własnej inicjatywy, jak i na rozkaz. Ale faktem jest też, że kremlowska narracja wielu ludzi uwiodła, w tym nawet mówiących po polsku. Z przykrością wypada tu dodać, że tylko po polsku.

        No tak, było, minęło, ale czy zakończyło to problem z zakłamywaniem naszej wiedzy? Absolutnie nie, on narasta a kłamstwo ma się coraz lepiej wraz z nasilaniem się dwóch zjawisk: z jednej strony sprowadzeniem do zera odpowiedzialności mediów za szerzenie fake newsów, z drugiej – przez funkcjonowanie mediów społecznościowych, stosujących cenzurę według przyjętego przez nie klucza, jaki trudno uznać za obiektywny, co dało się odczuć w trakcie niedawnych wyborów prezydenckich w USA.

        Czy zawsze jednak powodem zakłamywania rzeczywistości są czynniki ideologiczne, którym podporządkowują się media? Absolutnie nie, bo nie mniejszą rolę spełnia tu polityka wizerunkowa i stojące za nią pieniądze. Oto przykład, który przeszedł jakoś zupełnie bez echa, a który w niedalekiej przyszłości może spełnić rolę kluczowego dowodu rozgrzeszającego Chiny z odpowiedzialności za podzielenie się ze światem – z premedytacja lub nie – plagą koronawirusa.

        Mniej więcej tydzień temu media opublikowały krótką informację, jakoby naukowcy z Instytutu Onkologicznego w Mediolanie i uniwersytetu w Siennie, badający przypadki raka płuc we Włoszech, stwierdzili, że wśród 11 proc. badanych zauważono istnienie przeciwciał nowego koronawirusa, co oznacza, że przeszli zakażenie. Nie to jest jednak istotne, ale fakt, kiedy je przeszli. Otóż okazało się, że ze wspomnianej grupy zarażonych aż 14 proc. zakaziło się już we wrześniu 2019 roku, w tym 53 proc. w Lombardii.

        Tyle medialna notka - krótka, sucha, pozbawiona komentarza. Ale ten nie jest do niczego potrzebny, skoro wnikający w treść informacji czytelnik porówna ją sobie z już posiadaną wiedzą, zgodnie z którą pierwsze przypadki zachorowań na COVID-19 stwierdzono w Wuhan, w prowincji Hubei, w grudniu 2019 roku, choć niektóre źródła mówiły o listopadzie, a nawet październiku. Tak nawet głosiła anglojęzyczna wersja Wikipedii, choć teraz szybko ją poprawiono o ,,naukowe zdobycze” włoskich akademików. Wersja polska jeszcze o tym milczy, choć na pewno jest to jedynie kwestią czasu.

        A o co chodzi? To proste. Pod nosem całego świata ma miejsce informacyjny geszeft, pozwalający zmienić dotychczasową wiedzę o koronawirusie, w tym głównie o jego rozprzestrzenianiu. Zgodnie z tą poprzednią, wirus pojawił się w Chinach, a następnie został przewieziony do Włoch w płucach chińskich robotników, zatrudnianych przez włoskie firmy odzieżowe, co poskutkowało pandemią na Półwyspie Apenińskim, zwłaszcza w jego północnej części. Znaczy, że to Chińczycy odpowiedzialni są za wyhodowanie świństwa, którego Włosi i reszta świata stali się ofiarami.

        Natomiast zgodnie z naukową nowinką autorstwa jajogłowych z Mediolanu i Sienny, dotychczasową wiedzę można sobie wsadzić gdzieś, a konkretnie tam, gdzie europosła Roberta Biedronia boli po pełnej namiętności nocy, co notabene sam zakomunikował. Otóż nie, wirus wędrował odwrotnie – z Włoch, bo tam wykryto go wcześniej, do Chin, a do czego – jak należy się domyślać - również wykorzystał płuca chińskich robotników, tyle że wyjeżdżających na świąteczne urlopy w rodzinne strony Państwa Środka – rzecz jasna środka propagandowych machinacji.

        Tak oto, zgodnie z nową wiedzą, to Chiny i ich postępowe społeczeństwo stali się ofiarami pandemii. Co prawda nie tak dla nich bolesnej, bo gdy w USA dziennie zaraża się ponad od 150 do 200 tys. mieszkańców, a umiera od półtora do dwóch tysięcy, to w Chinach nie umiera nikt, a zaraża się nie więcej niż dwa tuziny. Taka to już jest tamtejsza odporność – rodem z ryżu, bambusa i nietoperza. I jak tu żyć w takim zmiennym wiedzą świecie, jak żyć?

        A już tak na marginesie wspomnianych rewelacji to zastanawiam się, jakiej kwoty zażądali włoscy naukowcy, no i media, by miejscami odrobinkę zamazać, a miejscami podretuszować, w sumie zakłamać nasz nudny, przewidywalny i poznany już świat? Choć z drugiej strony podejrzewam, że bez względu na to, jak wielka by ona była, z punktu widzenia wizerunkowego i tak się Chińczykom opłacało.

       Zróbmy więc teraz małą woltę i wracając do wstępu tego felietonu zgódźmy się, że najgorsze jest jednak wtedy, gdy nie ma co wypić. Bo bez wódki, Szanowni Państwo, nie da się tego wszystkiego zrozumieć. Albo - co chyba jest jeszcze lepszym rozwiązaniem - zapomnieć.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka