Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
890
BLOG

Trochę o Bazylim 1969, trochę o nowiczoku, no i o Nawalnym

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 28

        Czasem to aż ręka świerzbi, żeby napisać coś o niczym. No i próbowałem, próbowałem, ale wszystko wzięło w łeb – nie udało się i już. A przecież nic bywa niekiedy tak samo ważne i ciekawe jak coś, tyle że w zależności od zależności. Na przykład wygranie stu tysięcy w totka przez bezdomnego to jest coś, a przez Billa Gatesa – nic, oczywiście poza tym, że byłaby to niesprawiedliwość jak ch*j, natomiast w wersji dla katolików - wołająca o pomstę do nieba.

        Trudno, pomyślałem, ale skoro mam już pisać o czymś ważnym, to niech będzie, że o Bazylim, bo właśnie przeczytałem jego ostatnią notkę

        Powiem szczerze albo nawet bardziej niż szczerze, że lubię czytać teksty mojego salonowego kolegi. Lubię, bo język ma bogaty, narrację wartką, umysł trzeźwy, no i pisze interesująco nie o niczym, tylko o rzeczach naprawdę istotnych i ciekawych, to znaczy, że dobiera się do szpiku wtedy, gdy inni wciąż oblizują gołą już z wierzchu kość, nie mając bladego pojęcia, co ta zawiera w środku. A przecież w środku jest sam cymes. Nie wierzycie? W takim razie zapytajcie jakiegoś neandertalczyka, to wam powie, po co rozbija kamieniem gnaty - na przykład ludzkie piszczele. Co, że nie ma już pośród nas neandertalczyków? Pieprzenie! Rozejrzyjcie się tylko wokół, spójrzcie w lustro…

         Dobrze, zostawmy paleolitycznych myśliwych z ich przysmakami samym sobie i wróćmy do Bazylego. A zatem wymienione zalety Autora wystarczą, by jego blog wrzucić do pozycji obserwowanych i czytać to, co udało mu się wydłubać z otaczającej nas, na ogół mocno dla ogółu zawoalowanej rzeczywistości. Lub z historii, bo i ta stanowi pole jego zainteresowań. Ba, warto poznawać jego przemyślenia choćby i wtedy, jeśli zdarzają mu się gibnięcia formy, na przykład, gdy przeżywał trudny do ukrycia okres duchowego flirtu z Konfederacją. Ma bowiem Bazyli dar krasomówstwa i jeśli przyjdzie mu mylić się niechcący, ewentualnie chcący nawet rozmijać się z faktami i ich oceną - dla dobra sprawy rzecz jasna, bo nie inaczej - czyni to z takim wdziękiem, wprawą i uczenie, że szkoda mu tę iście koronkową robotę popsuć, wytykając błąd w myśleniu. I to nawet wtedy, gdy wiadomo, że stawia własną racją ponad prawdę obiektywną. Tylko kto tego nie robi? Hm, no ja nie robię, z tym że ja jestem tu chlubnym wyjątkiem (hehehe!).

        Natomiast polemika z Bazylim rzeczą łatwą nie jest i powiem więcej – do przyjemności nie należy. Nie dlatego jednak, że Autor jest opryskliwy, tylko dlatego, że ma w sobie coś z sapera, to znaczy myli się tylko raz. Jeśli więc mówicie mu, że nie zgadzacie się z jakąś jego tezą, wtedy wam odpowie – grzecznie i z reguły wyczerpująco, zaprzeczając oczywistym argumentom lub robiąc unik. Jednak jeśli upieracie się przy swoim, co wyartykułujecie w kolejnym komentarzu, nie spodziewajcie się odpowiedzi. Dlaczego? Bo jak wspomniałem Bazyli myli się tylko raz, więc nie ma sensu, by mylił się po raz drugi. A jeśli mimo to odpowie, to tylko dlatego, iż zapomniał, że już raz się pomylił. Z tego powodu, chcąc uniknąć podobnych wpadek, czasem w ogóle nie odpowiada, ucinając tym samym polemikę. I gdy w ramach dyskusji wrzucasz następny komentarz, w międzyczasie Bazyli publikuje kolejną notkę, więc nie ma sensu, by ustosunkowywał się do wypowiedzi z poprzedniej. Życie wartko toczy się naprzód i nie ma powodu zawracać sobie dupy przeszłością, co niekoniecznie musi stanowić dowód wyrachowania autora, a po prostu wskazywać na brak czasu. Niemniej nie zmienia to postaci rzeczy, że fakty są takie jakie są.

        No dobrze, a dlaczego o tym piszę? Bo lubię i cenię Bazylego? To oczywiście też, a czas poświęcony osobom, które lubi się i ceni, do straconych nie należy. Jest jednak jeszcze coś. Otóż popełnił ostatnio Bazyli notkę o Nawalnym. Notkę jak zwykle ciekawą, przedstawiającą garść faktów z życia i działalności rosyjskiego opozycjonisty. Ta nie tyle rzuca inne światło na jego postać, bo Autor dowodów nie przedstawia – ba! skąd niby miałby je wziąć, przecież Putina nie przesłuchiwał – tylko podpowiada czytelnikowi inne spojrzenie i narzuca odmienny sposób myślenia o Nawalnym, co jest cechą rzadką wśród komentatorów aktualnych wydarzeń. To znaczy odmienny niż ten oficjalny, wbijany w głowę ludziom w postaci wersji jedynie słusznej przez media i internetowych gamoni, w których wypowiedziach opozycjonista to samo dobro, a przyprawiony nowiczokiem smakuje jeszcze lepiej, bo z dodatkiem sosu męczeństwa.

        Dlatego od razu trzeba zakomunikować polskim ,,ekspertom” od spraw Rosji smutną prawdę, że kraj ten od początku rządzi się swoimi prawami, czyli zamordyzmem, i władzę sprawuje tam długo i w miarę szczęśliwie ten tylko, kto te prawa szanuje i ich przestrzega. Kropka. Biorąc ów fakt pod uwagę, wypada stwierdzić, że z Nawalnym czy kimś podobnym mu u steru państwa Polska mogłaby liczyć jedynie na łagodniejsze przejawy wciąż skonfliktowanych z Moskwą interesów - i na nic więcej.

        Jest jednak pewna sprawa, która Bazylemu uszła uwadze… Oczywiście wiem, że to nie tak, bo przecież wspominał o tym, że sugerował, ba! – chciał zasugerować, co również się liczy i powinno być uznane mu na plus, jednak ja dopowiem – taki już jestem szczególant.

        Otóż najbardziej niewiarygodne i niewytłumaczalne jest to, że włodarze Rosji zgodzili się na transport chorego Nawalnego z Omska do Berlina. No bo jeśli powszechnie forsuje się teorię, zgodnie z którą władze, a personalnie Putin, chciały się pozbyć opozycjonisty, to gdyby nawet zatrucie nowiczokiem się nie udało, rosyjskie samodzierżawie dysponuje tysiącem i jednym drobiazgiem, by dokończyć robotę na tysiąc i jeden sposobów, z ukręceniem nieprzytomnemu gostkowi łba w karetce pogotowia włącznie. I to samodzierżawie nie musi nikomu się opowiadać jak i co, przedstawiać dowodów naturalnej śmierci czy odczuwać jakiekolwiek zakłopotanie z powodu zaistniałej sytuacji. Nie, jednostka zerem, jednostka niczym - Nawalny czy nie Nawalny, musiał umrzeć i tyle.

        Pytanie tylko, po co ten nowiczok – trucizna bardzo skomplikowana w użyciu i choć rzekomo niezwykle śmiertelna, to jakoś mało skuteczna, skoro kontakt z nią przeżył i Siegiej Skripal, i jego córka, no a teraz Nawalny? Może by wrócić do starych wypróbowanych metod – arszeniku, cyjanku, a choćby i muchomorów, by nie udowadniać światu, że Rosja wyprodukowała bojowy środek trujący, z którego można się łatwo wylizać. To tak, jakby skonstruować kałacha, który tylko lekko rani, a nie zabija, przypominając w użyciu pukawkę na korek.

        No dobrze, ale skoro już nowiczok zastosowano, to na miłość boską przecież Rosjanie nigdy, przenigdy nie pozwoliliby opozycjoniście wyjechać na leczenie do Berlina, by robił tam za żywy przedmiot testów medycznych. Mogli się bowiem spodziewać, że po przeprowadzonych badaniach sprawa wyjdzie na jaw. Jaki zatem był sens zarządzonego przez władze skrytobójstwa, by później te same władze spowodowały rzucenie na siebie głównego ciężaru podejrzeń, a przy okazji pozwoliły Nawalnemu dojść do zdrowia? Czego jak czego, ale zdolności skutecznego pozbywania się ludzi Rosjanom nie można odmówić, a tu raptem już druga wpadka. Bez sensu.

        Wspominam o tym, bo Bazylemu jakoś nie wpadło to do głowy, a gdybym napisał to w komentarzu na jego blogu, mógłby nic nie odpowiedzieć, ewentualnie uznać, iż poruszona przeze mnie sprawa jest tak oczywista, że zwracanie uwagi na nią mogłoby obrazić inteligencję czytelnika. A że ja nie przejawiam takich obaw, a już szczególnie o inteligencję czytelnika, więc obrażam. Co prawda nie wiem, czy zaraz inteligencję, ale załóżmy, że coś tam.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości