Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
264
BLOG

Przerzuć stronę, czyli rzecz o bucie poklejonym taśmą

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

        Tak już jest, że każda przeczytana czy zasłyszana informacja kreuje nasze wyobrażenie o stanie spraw, których dotyczy. Że banał? No pewnie, że tak, ale zaraz będzie ciekawiej.

        Wyobraźmy sobie, że zaproponowałem czytelnikom mały obrazek z lutowego połowu ryb. Cóż, mamy zimę i nie powinno być w tym nic dziwnego, bo zapaleni wędkarze łowią przez cały okrągły rok, bez względu na pogodę. Tym niemniej fakt, iż jest mróz i lód na jeziorach, zwłaszcza teraz - w epoce ocieplenia klimatu, powoduje, że już sam pobyt na zamarzniętym akwenie brzmi interesująco a nawet zaskakująco, mniej więcej tak jak noszenie fufajki na równiku. No może trochę przesadziłem z tą fufajką, ale tylko w ramach antycypowania mających być może nastąpić wypadków, to znaczy oziębienia zaraz po ociepleniu. Wywierciłem więc kilka przerębli, zastawiłem wędki, klapnąłem na składanym stołku i … No właśnie, jedyną rzeczą jaka psuła mi błogi stan ducha, był owinięty szarą taśmą klejącą ocieplany but z oderwaną do połowy podeszwą. I żebym chociaż, wylękniony bluźnierca, tańczył walca, ale nie – siedziałem na zamarzniętym jeziorze, dumając o swojej podeszwowej niedoli.

        Zastanówmy się teraz,  co pomyśleliby sobie bywalcy Salonu, którzy przecież w zdecydowanej większości - oceniając delikatnie stan naszych wzajemnych relacji – za mną nie przepadają? No, ci by się dopiero uśmiali. - Jak to, taki ,,Hamarykan” – powiedzieliby zjadliwie - a na nowe buty go nie stać? I zaraz w prześmiechach – że hehehe, że hahaha - wyszłaby na jaw cała ,,prawda" o Polonii. Albo nawet o Ameryce, co zaznaczyliby rosyjscy trolle i ich płatne polskie pachołki, o których nietrudno, bo może nie co drugi rodak, ale już co czwarty jest na tyle głupi, chciwy i przekupny, że dałby się zwerbować.

        Czy byłaby to ocena prawdziwa – tu mam na myśli refleksje i nad butem, i nad moim bytem, a nie kwestią werbunku, która jest oczywista? Poniekąd tak, o ile prawdziwe oceny można sobie zafundować na bazie jednego, dwóch zdań. To znaczy, że jedno lub dwa zdania są wystarczająco opiniotwórcze, zwłaszcza dla salonowców. Bo skoro od blisko czterdziestu lat mieszkam w USA, więc co to za kraj, który emigrantowi z tak długim stażem zapewnia poklejone popularnym tu duckt tape buty? No biedny kraj, pełen ubogich przybyszów – takich jak ja, w którym całe szczęście istnieje ,,Walmart” - w polskim rozumieniu Ameryki sklep dla tutejszej biedoty, gdzie właśnie taką taśmę można kupić.

        Dobrze, to rozwińmy teraz nieco wspomniany mroźny obrazek o… OK, niech będzie, że o zaparkowane niedaleko, tuż przy brzegu, moje BMW w wersji SUV. Co wtedy? No, wtedy rechot się natęży, bo zostanie uznane, że jako typowy Polak – nie daj Boże jeden z takich rechoczących – dla szpanu kupiłem sobie mocno przechodzonego, pewnie dwudziestoletniego rozbitka, byle beemwicę. I taki osąd będzie szedł w parze z poklejonym taśmą butem.

        Hm, w takim razie dodajmy, że obecnie jest to niespełna półtoraroczna beemwica, niebieska, bo pasowała mi do koloru kupionej wcześniej, ciągniętej latem na wędkarskie wypady łódki. Teraz krytycy poczują dyskomfort, bo takie BMW w wersji terenowej niestety, ale koliduje im z moim poprzednim wdziankiem. Wdziankiem, jakie z niemałą przecież satysfakcją szyli mi dobrzy ludzie z państwa wiślan, aby poprawić sobie humory. A mnie oczywiście zepsuć. To co sobie teraz pomyślą? Aha, że hehehe, polski snob - wydałem wszystkie pieniądze na samochód i na buty mnie już nie stać. Ewentualnie, już po otrzeźwieniu, że jestem… Na przykład ekscentrykiem jestem - takim niedbającym o ubiór? Cóż, ekscentryk nawet dobrze brzmi, tak mile obco, zagranicznie…

        To teraz uwaga, nastąpi cios w serce synów i córek polskiego lumpenproletariatu. Podeszwę zerwałem podczas upadku na lodzie, zaraz po wejściu na jezioro. I byłem wściekły, bo kupione trzy lata wcześniej za $250 buty, używane tylko do zimowego rybaczenia, rozerwały się jak produkt z Chin, którym zresztą były. Całe więc szczęście, że w torbie zawsze noszę rolkę taśmy. Nie, nie - nie do klejenia butów, tylko tak - na wszelki wypadek, gdyby sytuacja wymagała jej użycia. A że wymagała, to mogłem kontynuować łowienie zamiast wracać do domu.

        I oto w miarę poszerzania informacji o wydarzeniu ocena mojej sytuacji materialnej, a poniekąd i miejsca w tutejszej drabinie społecznej, ulegałaby z każdym dodatkowym zdaniem rewizji i zmianie. Powiedzmy, że od satysfakcjonującej polskiego czytacza, do kompletnie wywracającej mu bebechy, z nerwową sraczką włącznie.

        Dobra, to teraz dlaczego o tym piszę, wspominając na wstępie niekoniecznie prawdziwą do końca historię, bo przecież jako biedak chodzący w poklejonych butach mogłem nie zarobić tylko wygrać w totka i stąd to BMW. A mogłem, gdyby tutejsza FBI dobrze płaciła za sprzedawanie kolegów. Ale czy płaci? Tego nie wiem, bo nigdy kolegów nie sprzedawałem i pewnie dlatego nie zgłoszono mnie do Pokojowej Nagrody Nobla.

        Przyszło mi to do głowy po przeczytaniu w ,,DoRzeczy”, w numerze czwartym ze stycznia br., jednego z cotygodniowych felietonów Joanny Bojańczyk, zatytułowanego ,,Postanowienie 2021”. Tak już się dzieje, że gdy w piśmie przeczytam wszystko, co jest interesujące, czasem nawet ze stopką redakcyjną włącznie, wtedy z nudów przerzucę wzrokiem bojańczykowe wypociny. A to dlatego, że mało mnie obchodzą moda, styl życia, botoks i żarcie, którym to tematom autorka poświęca uwagę, z odczuwalnym dla Polaków nadęciem rozbudzającym ich niezdrowe fantazje. Mam na myśli podkreślanie ilości gwiazdek zamieszkiwanych hoteli, opisy celebryckich znajomości oraz szpanowanie, o tempora, o mores!, wykwintością przeżuwanego i trawionego żarcia – rzecz jasna w tej kolejności. Znaczy typowa tematyka dla motłochu.

        Istnieje wszakże jedno ale, a jest nim to, że wypociny Bojańczyk oddziałują właśnie opiniotwórczo, co i w przypadku wspomnianego tekstu mogło pójść rykoszetem po świadomości czytacza. Autorka za przedmiot rozważań wzięła artykuł z ,,New York Timesa”, w którym opisano pewną Amerykankę, jaka postanowiła pozbyć się z domu wszystkiego, co nie jest niezbędne. A zbożnym celem przyświecającym kobiecinie było ograniczenie konsumpcji, by w ten sposób ratować Gretę Thunberg przez katastrofą klimatyczną, względnie analfabetyzmem. Albo jakoś tak, co przecież nie ma większego znaczenia. W każdym razie Amerykance udało się sprzedać lub wyrzucić z chałupy dwa tysiące rzeczy, co jak pisze Bojańczyk świadczy o tym, że Amerykanie mają wszystkiego za dużo, i co w latach jeszcze 90-tych ubiegłego wieku było powodem zazdrości rozbudzonych konsumpcyjnie Polaków. Ale to nie koniec, bo prawdziwym gwoździem tekstu jest komentarz do artykułu, zamieszczony przez jedną z czytelniczek gazety. Zresztą przedstawmy go, bo znalazł się on w felietonie pani Joanny.

        ,,53 procent Amerykanów żyje od wypłaty do wypłaty. Wielu z nich brakuje podstawowych rzeczy. Trzymają ręce w kieszeniach, bo nie stać ich na rękawiczki. Rozklejające się buty mają posklejane taśmą (skąd my to znamy?). Stąpają po zniszczonych schodach, w oknach wstawiają karton zamiast szyb. Zardzewiałe piecyki gazowe, migoczące telewizory, rozpadające się komputery. Mieszkają w nędznych mieszkaniach, które właściciele naprawiają niechlujnie i niechętnie…”.

        Uf, koniec cytatu. Dalej autorka twierdzi, że tak jak jedna z Amerykanek widzi szklankę do połowy pełną, to druga, ta od komentarza – pustą. A Polacy w chwili obecnej są zawieszeni gdzieś pośrodku – pomiędzy dobrobytem a biedą. Tak należałoby zrozumieć jej wywody.

        Otóż tekst i rozważania autorki dziwią mnie o tyle, że Bojańczyk bywa w Stanach Zjednoczonych i sama powinna ocenić, że komentarz amerykańskiej czytelniczki jest tendencyjnym wypaczeniem rzeczywistości. Natomiast zamieszczenie go w felietonie jako dowodu amerykańskiej biedy i oferowanie go w formie poznawczej polskiemu czytelnikowi stanowi dowód albo głupoty, albo złej woli, z radością powitanej przez trolli z Olgino. No i niekompetencji redakcji.

        Jeśli coś jest prawdą, to fakt, że Amerykanie nie są społeczeństwem oszczędzającym, na przykład jak Niemcy. Nie, przeciętny, zwłaszcza młody Jankes wydaje to, co zarobił, chcąc mieć wszystko teraz, zaraz. Dlatego jak nie może kupić na raty nowego samochodu, to go wynajmie, weźmie pożyczkę na dom, na meble, a to co mu zostanie mówiąc wprost z radością przepuści przez tyłek w restauracjach. I znam wiele takich osób. Ale nie oznacza to, że żyjąc od wypłaty do wypłaty, robią to z ubóstwa. Nie spotkałem też osób, poza bezdomnymi, których nie stać by było na rękawiczki, a jeśli ich nie posiadają, to tylko dlatego, że wszędzie przemieszczają się samochodami – przynajmniej ci z suburbiów i małych miast, bo mieszkańcy wielkich aglomeracji są raczej skazani na transport miejski. Przyznam też, że poza sobą w opisanym przypadku lub innych typu sytuacjach awaryjnych, tak zwanych emergency, nie spotkałem nikogo, kogo nie byłoby stać na nowe buty. Oczywiście nie przeczę, że gdzieś komuś może migać telewizor, rozpadać się komputer czy straszyć w domu zardzewiały piecyk gazowy, ale nie jest to normą amerykańskiej przeciętności czy nawet niezamożności. Tak więc bywała w świecie, w tym w USA, Joanna Bojańczyk powinna dobrze o tym wiedzieć. Rzecz jasna, o ile z poziomu piętnastogwiazdkowych hoteli, bankietów spędzanych w towarzystwie celebryckiej śmietanki i pokazów kolekcji mody takie przyziemne sprawy w ogóle można dostrzec. A jeśli nie, to radziłbym niezbyt rozgarniętej kobiecinie nie pisywać tekstów rzutujących na postrzeganie przez czytelników życia w Ameryce, opartych jak ten na bazie jednego z 630 komentarzy do artykułu w NYT, bo to co najmniej śmieszne. I głupie. I nieprzyzwoite. I w ogóle nie mieści się w dziennikarskich standardach odpowiedzialności za słowo. Bo skąd Bojańczyk wie, na ile miarodajna może być wiedza autorki komentarza, jeśli nawet nie jest ona rosyjskim trollem?

        Jeden wpis czytelnika nie powinien stać się podstawą do rozważań na temat kondycji społeczeństwa Stanów Zjednoczonych, podobnie jak jedno zdanie, w którym wspominam o połowie na lodzie, mając zimowy but poklejony taśmą, nie stanowi podstawy do oceny mojej kondycji finansowej. Powiem więc tekstem z filmu ,,Nic śmiesznego”: - Przerzuć stronę. – O kurwa! Ha, no właśnie, strona dalej, jedno słowo więcej i zmienia się cała optyka jakiegoś zjawiska.

        Dlatego wszystkim piszącym i czytelnikom doradzam: przerzućcie stronę. Oczywiście jeśli jesteście dostatecznie ciekawi świata, no i o ile wam się chce.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości