Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
377
BLOG

Ukąszenie tefauenowskie

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 11

        Niedawno, w dniu 15 maja, odszedł Rafał Poniatowski i choć nie wszystkim, to jednak co niektórym zrobiło się jakby trochę pusto, bo jego nazwisko towarzyszyło pasjonatom całej prawdy - tej głoszonej w systemie dwudziestoczterogodzinnym, a sam pan Rafał był w tej prawdzie, to znaczy w jej głoszeniu ważnym trybikiem. Rzec można, iż swoimi korespondencjami przenosił ją z terenu do studia, zazębiając się i napędzając prowadzących serwisy informacyjne kolegów, których funkcją jest nadanie prawdzie jej ostatecznej treści – tej dostosowanej do potrzeb zamawiającego.

        Tu od razu należy sprostować pewne mity. Otóż Poniatowski nie był dziennikarzem. Nie, z wykształcenia muzyk, uległ czarowi pracy telewizyjnego reportera i na tym etapie musiał poprzestać z powodu prezencji. Czyli cierpiał na coś, co można by nazwać syndromem Tomasza Siemoniaka, który z uwagi na aparycję nigdy nie zostanie premierem.

        Wróćmy jednak do Poniatowskiego. No więc nie był dziennikarzem, bo ktoś, kto pracuje nie tylko w TVN24, ale i w TVP Info czy innej telewizji informacyjnej, zasługuje bardziej na miano funkcjonariusza medialnej propagandy, natomiast absolutnie nie dziennikarza. Zresztą gdyby tylko zaczął przejawiać jakieś durne ciągoty bycia bezstronnym i wiernym faktom, czyli oddawać niesłuszną w jego zawodzie cześć bożkowi obiektywizmu, natychmiast wyleciałby na zbity pysk z roboty. A że pan Rafał doskonale pojął credo towarzyszące jego pracy, więc mówił nie tak, jak jest, tylko tak, jak ma być. I choć nie rozumiał go tak dobrze, jak jego kolega Jakub Sobieniowski, to za bardzo w tyle nie zostawał, na co nie zezwalały przecież standardy narzucone przez pracodawcę.

        Poniatowski zmarł na raka po długie chorobie, a mówiąc językiem mediów i posługujących się nim również durniów - po długiej walce z nowotworem, co ma się tak do rzeczywistości, jak pięść do nosa. Piszę tak, bo osoba chora na raka nie walczy z nim, tylko w większym lub mniejszym strachu, z mniejszą lub większą dawką odrętwienia, goryczy i smutku, czeka. Czeka na kolejne informacje o stanie choroby, o własnych szansach lub ich braku, żyjąc i - o ile kondycja na to pozwala - pracując z codziennym garbem niepokoju i żalu za każdą przemijająca, nie dość wyeksploatowaną życiem minutą, godziną, dniem...

        Dobrze, nieważne, nie to mnie w sprawie Poniatowskiego naprawdę zaintrygowało, ale informacja o jego śmierci, jaką wypichciła stacja TVN24. Czytamy w niej typowe dla takich ,,niusów” wspomnienia i laurki, ale jest jeszcze coś. Oto w którymś momencie tekstu pada takie oto zdanie:

         Jeszcze 6 maja przekazywał na Twitterze: "Rzecznik Generalny TSUE wydał opinię krytyczną wobec polskich reform”.

        Zastanówmy się, o co w tej informacji chodzi. Czyżby o to, by zasygnalizować jak kruche jest nasze życie, skoro jeszcze na dziewięć dni przed śmiercią Poniatowskiemu chciało się zaistnieć w mediach społecznościowych? Wątpię, wtedy bowiem wystarczyłoby zasygnalizować, że przed ponad tygodniem wciąż był zawodowo czynny, bo przecież nie pisywał tam jako osoba prywatna. A zatem ważny okazuje się jego przekaz z tamtego dnia, przekaz o tym, że Rzecznik Generalny TSUE odniósł się krytycznie wobec zmian w systemie dyscyplinowania polskich sędziów. Mówiąc krótko, chodzi o to, by wspomnienie o zmarłym koledze nafaszerować kolejną porcją propagandowej padliny, krytycznie oceniającej poczynania PiS i jego rządu. A jakże inaczej się ją przyjmuje i trawi, jeśli tylko uświadomimy sobie, że padła z ust korespondenta na kilka dni przed jego śmiercią. Przewrotnie nabiera wtedy dodatkowej ważności, znaczeniowo przerasta w swoiste memento mori, choć nie dla autora cytatu, ale dla nas wszystkich, dla Polaków żyjących w pisowskim, rzekomo zamordystycznym państwie łamanych przez prawicę zasad i praw. Tak więc pamięć i hołd niczym, propaganda wszystkim. – Mamy zadanie do wykonania - myśli sobie redakcja - i skoro Poniatowski już nie może, to niech chociaż nekrolog o nim kontynuuje jego zbożne dzieło.

        Można zatem zagrać truchłem, jak niegdyś w operacji ,,Mincemeat”, kiedy zmarły stał się przydatny po wypełnieniu swojej ziemskiej misji. I czy to nieżyjący alkoholik-włóczęga, który za sprawą brytyjskiego wywiadu stał się majorem Williamem Martinem, czy obecnie Rafał Poniatowski - każdy może odegrać swoją inną, czasem bardziej wzniosłą rolę niż za życia, a czasem wciąż tę samą, mniej wzniosłą, już po odejściu. Taką albo na dobre, albo na złe.

        Może przesadzam, może stacja TVN nawet nie chciała, ale co zrobić, skoro tak jej wyszło. Niczym w tej historyjce o sarnie, która zgodziła się przenieść na drugi brzeg rzeki siedzącego jej na grzbiecie skorpiona, pod warunkiem jednak, że jej nie ukąsi. A on, choć zgodził się, to jednak ukąsił, bo jak tłumaczył, natura jest silniejsza od niego.

        I tak samo jest z walterowska telewizją – jak nie użre kolejną porcją propagandy, to nie wie, że istnieje, bo jej istnienie na tym właśnie się skupia i na tym polega. Przy czym tych tefauenowsko ukąszonych, niestety, ale liczy się już w miliony.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości