Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
237
BLOG

Ruszać głową

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 11

        Z prawdziwym zdziwieniem czytałem niektóre salonowe notki i komentarze dotyczące zatopienia krążownika Moskwa, przy okazji zapoznając się z głosami znawców, na których wiedzę autorzy pomienionych wypowiedzi się powoływali. I gdybym tylko bezkrytycznie ulegał medialnym wpływom, sam dostałbym poznawczego przechyłu, tonąc w odmętach niewiedzy i serwowanej płytkości rozumowania osób, których największą zasługą dla świata jest ich nikła autorska rozpoznawalność, a wraz z nią – chwała Bogu! - śladowa opiniotwórczość.

         Ze wspomnianych tekstów przebijał bowiem zalążek myśli – może nie tyle artykułowanej wprost, co łatwo dorozumianej - że Ukraińcy topiąc Rosjanom krążownik, tak naprawdę zrobili im grzeczność, bo w miarę upływu lat okręt stawał się coraz bardziej symbolem technologicznego zacofania. Ba, podobno był już nim w fazie projektów i dobrze by się stało, gdyby przewrócił się do góry stępką zaraz po wodowaniu. Oczywiście dobrze dla Rosji, albowiem konstrukcja przynosiła wstyd tamtejszej marynarce wojennej, nie wspominając już o samej stolicy imperium. Nie byłoby zatem zdziwienia – na co salonowi eksperci jeszcze nie wpadli choć byli blisko, ale ja mogę już im to wprost podpowiedzieć – że samo dowództwo floty czarnomorskiej postanowiło podprowadzić swój samowar w zasięg ukraińskich rakiet. Było to szybsze i tańsze od kolejnych modernizacji, ewentualnie procesu pozyskiwania złomu w czasie równie kosztownej rozbiórki.

        Rzecz jasna dla celów propagandowych obie strony konfliktu różnią się znacznie w narracji - Rosjanie forsując wersję tajemniczego wybuchu w magazynie amunicji, natomiast Ukraińcy upierając się przy trafieniu swoimi pociskami. Nie zmienia to jednak faktu, że coś, co pływa po morzach i oceanach świata od ponad czterdziestu lat, pamiętając czasy krzaczastych brwi towarzysza Breżniewa, a przy tym nie jest rzekomo modernizowane, zdaniem naszych ,,ekspertów” chwały nie przynosi, a raczej wstyd i może być tylko tematem kolejnej beki z naszych imperialnych sąsiadów. Dlatego nie zaskoczyłyby znawców z obszaru polskiej blogosfery, a raczej potwierdziły ich prześmiewcze opinie kolejne informacje, jak na przykład o ewentualnym zatonięciu siostrzanych okrętów krążownika Moskwa – Wariaga i Marszałka Ustinowa, dziś pływających jeszcze po Morzu Śródziemnym. Pierwszy mógłby pójść na dno wskutek kolizji z górą lodową w okolicach Krety, a drugi w wyniku urwania dziobowej części konstrukcji po zderzeniu z kaszalotem u wybrzeży Syrii. W przypadku takich pływających wraków wszystko jest przecież możliwe, prawda?

        Oczywiście faktem jest, że rosyjski okręt miał swoje lata, ale nie był on wyjątkiem we współczesnych morskich arsenałach. Wszak niedawno zamierzaliśmy kupić od Australii dwie niemal równie stare fregaty typu Adelajda, a we flocie USA pływa sobie nadal lotniskowiec Nimitz, wprowadzony do służby w roku 1975, czyli niemal przed pół wiekiem. Było to więc dawno, dawno temu, a rok ów przeszedł do historii ludzkości przede wszystkim z uwagi na premierę filmu Monty Python i Święty Graal. No dobrze, ale czy to oznacza, że Nimitza nie trzeba się dziś bać, że nie należy traktować go serio? No oczywiście, że należy, bo ten, działając wraz z towarzyszącym mu zespołem uderzeniowym floty, może narobić niezłego bałaganu w dowolnym niemal miejscu na kuli ziemskiej, i to tak, że kamień na kamieniu nie zostanie. A czy z kolei ten zespół może się czegoś obawiać?

        I tu zatoczmy koło, wracając do naszego tematu: otóż może obawiać się właśnie krążowników rakietowych projektu 1164, do których należała Moskwa, mająca za zadanie niszczenie amerykańskich lotniskowców. Do tego celu okręty zostały uzbrojone w szesnaście pocisków P-500 Bazalt, później w unowocześnioną ich wersję P-1000 Vulcan, o zasięgu 800 kilometrów, mogące przenosić głowice jądrowe o mocy 350 kiloton. Dla przypomnienia dodam, że Little Boy – bomba, która zniszczyła Hiroszimę, miała odpowiednik ,,zaledwie” 15 kiloton trotylu, a więc była o dwadzieścia trzy razy słabsza od jednego Vulcana.

        Ustalmy więc, że stary czy nowy, zupełnie czy częściowo tylko zmodernizowany, pomalowany w paski czy w groszki albo nawet zardzewiały, rosyjski krążownik był niezwykle niebezpiecznym okrętem właśnie z uwagi na posiadane uzbrojenie. Niebezpiecznym zwłaszcza dla Amerykanów i udane polowanie Ukraińców na Moskwę jest największym dotychczasowym sukcesem ich armii, nie bez powodu z zadowoleniem odnotowanym przede wszystkim w Waszyngtonie.

        Dobrze więc, że historia rosyjskiego krążownika znalazła swój finał zgodny chyba z życzeniem ukraińskiego dowódcy garnizonu na Wyspie Węży, o ile przyjąć, że ,,pójście na ch*j”, to ni mniej, ni więcej, tylko właśnie czterdzieści pięć metrów pod powierzchnią, gdzie spoczęła Moskwa. Znaczy co, mityczny ch*j jest właśnie tam – na dnie Morza Czarnego? Hm, no kto by się spodziewał? Przecież z anatomią nie ma to nic wspólnego. Jakaś hydrozagadka, czy co?

        I na koniec mała uwaga. Otóż polskim eksperckim blogerom od wszystkiego umyka wciąż chyba fakt, że w arsenałach kilku państw świata znajduje się broń jądrowa, w związku z czym podgląd pewnych wydarzeń z okresu konfliktów wraz z przewidywaniem ich ewentualnych skutków ma zupełnie innym wymiar niż wtedy, gdyby tej broni nie było. Tak jest i w przypadku zatopienia rosyjskiego okrętu, jak i ze stosowaniem dziwnych analogii do umierania za Gdańsk, o których niedawno czytałem. I tym, którzy takimi analogiami szermują, przypomnę, że o ile umieranie za Gdańsk byłoby tylko jeszcze jedną, kolejną wojną, choć aż wojną, to już umieranie za Kijów czy Mariupol - w sensie nieostrożnej ingerencji w te wydarzenia, może zakończyć się wymarciem homo sapiens.

        Dlatego uprasza się koleżeństwo o ruszanie głową. I niekoniecznie w sensie robienia komuś łaski, a raczej mając na myśli wzmożone myślenie. No chyba że z myśleniem nie za tęgo, wtedy może być i ,,na Radka”.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości