Amber Heard
Amber Heard
Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
356
BLOG

Magia kina od strony kuchni

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Kultura Obserwuj notkę 8

        Kiedyś, gdy byłem jeszcze uczniem podstawówki…Zaraz, przecież to smutne, że już nie jestem, ale trudno – stało się, przy czym zapewniam, iż mojej winy trudno byłoby się tu doszukiwać, bo ani na proces dorastania, ani późniejszego starzenia się żadnego wpływu nie miałem. Po prostu tak jakoś wyszło i już – niektórym to się przytrafia. To znaczy jest niby jeszcze szansa, żebym zdziecinniał, niemniej nawet wtedy do czasów szkolnych nie wrócę – no chyba że wspomnieniami. Po prostu nie i już – taki to feler boskiego aktu stworzenia.

         Przejdźmy jednak do rzeczy. No więc gdy byłem jeszcze chłopakiem, takim z podstawówki, to niektóre z moich koleżanek przejawiały dziwne hobby. Otóż w dużych zeszytach, zwanych wtedy akademickimi, w takich z twardymi okładkami, wklejały zdjęcia znanych aktorek i aktorów, przy czym głównie młodych. No chyba że był to ktoś tak słynny i wciąż męski, jak na przykład siwy już Jean Gabin czy mocno szpakowaty Cary Grant - wtedy i oni trafiali na strony powstającego albumu.

        Zdjęcia aktorów, a czasem i piosenkarzy pojawiały się tam z tej prostej przyczyny, że dziewczynom się podobali, tak mniej więcej jak książęta z bajek, tyle że ci dziwnym trafem zręcznie unikali fleszy, więc i wkleić się ich nie dało. Natomiast fotki aktorek dlatego, że podfruwajkom marzyło się wyglądać kiedyś tak jak one. I nic w tym złego nie było, bo ów zeszyt stawał się niczym innym jak próbą zgrupowania, a czasem i posegregowania na kartkach własnych marzeń związanych z pewnymi osobami. Ewentualnie z sobą w ich roli. A ponieważ zawsze spoczywał niemal pod gdzieś ręką, wystarczało otwarcie go na dowolnej stronie, by uruchomić dziecięce fascynacje i fantazje. Choć, niestety, bez możliwości ich urzeczywistnienia. Cóż, jak pech to pech.

        W każdym razie lepiej się z tymi marzeniami obcowało, gdy raz na jakiś czas spojrzało się na zdjęcie… No na przykład takiego Alaina Delona, ewentualnie na kieckę Claudii Cardinale, gdy ta niemal lewitowała ponad czerwienią schodów wiodących do słynnego pałacu festiwalowego w Cannes.

        Z tego okresu sam osobiście zapamiętałem jedną fotografię z zeszytu koleżanki, wyciętą z tygodnika ,,Ekran”, to znaczy z jego ostatniej, nieco plotkarskiej strony, ukazującą ubranych w wieczorowe stroje producenta Carlo Pontiego z jego żoną Sophią Loren – dziś żywą skamienielinę lat świetności włoskiej kinematografii. A oboje uchwyceni zostali na balu wiosennym w Monte Carlo. Czym był ten bal tego nie wiedziałem, ale skoro zaszczycali go swoją obecnością tak znamienici goście, musiało być to coś, coś… No na pewno coś ekstraordynaryjnego i trzeba było być naprawdę kimś, by uzyskać na wspomnianą imprezę zaproszenie. Od tamtej pory chęć uczestnictwa w tym właśnie balu, nie żadnym innym, stała się jednym z moich głównych chłopięcych marzeń, ba! - niemal idée fixe, której przyszła realizacja miałaby się stać dowodem społecznego awansu – tak to sobie wtedy wyobrażałem. I choć później, w trakcie spędzonych wakacji w Prowansji byłem i w Monte Carlo - i to późną wiosną - to jednak nie na balu, przy czym już dawno zrozumiałem, że nie samo zaproszenie jest wstępem do procesu nobilitacji, tylko jej następstwem, a w ogóle to są w życiu nieco ważniejsze rzeczy od takich dupereli.

        Ale ad rem, Grzesiu, ad rem! Zaraz, o czym to ja?... Aha! No więc czerwone dywany, olśniewająca biżuteria, kreacje zatykające dech w piersiach, misternie splecione fryzury, lśniące implantami i porcelanowymi licówkami uśmiechy starych gwiazd płci obojga, o ile w ogóle wypada jeszcze tak o płci napisać, zapominając o pozostałych sześćdziesięciu coś tam. No i nieodłączne błyski fleszy, tłumy gapiów i reporterów, krzyki i gwizdy gawiedzi fetującej swoich idoli - oto atmosfera tego typu imprez, atmosfera współczesnych zeszyto-albumów, o ile takie jeszcze ktoś wykleja.

        Czołowych artystów można podziwiać w różnych miejscach świata: w Los Angeles, Cannes, Berlinie, Wenecji, Gdyni (?), choć w tym ostatnim przypadku wiadomo, że wedle stawu grobla, ale jednak. Gwiazdy stają się żyjącymi markami i znakami jakości przemysłu filmowego, napędzającymi do kin i przed telewizory miliardy widzów przynoszących producentom równie miliardowe zyski. Dlatego należy o nie dbać, chuchać na nie i w ramach powszechnej celebry nie dać o nich zapomnieć, co groziłoby utratą kasowych wpływów. A przede wszystkim podtrzymywać ich mit wyjątkowości – tak w zakresie talentu, jak i urody, bo bez tego przestaną świecić.

        Oczywiście w dzisiejszych czasach, gdy jakość rozmieniono na ilość, ludziom występującym w roli widzów, tyle że coraz mniej myślących i intelektualnie ambitnych, można podrzucić wszystko. I tak oto Scarlett Johansson jako rzadko spotykaną piękność, choć jej aparycja pasuje jak ulał do atmosfery białoruskiego kołchozu. A modnego ostatnio Toma Hollanda upycha się w co bardziej kasowych filmach jako nową gwiazdę, mimo że gość posiadł dziwną i irytującą widza zdolność nieporuszania górną wargą w trakcie wypowiadanych kwestii. Natomiast znanego choć nie wybitnego przecież aktora obdarza się statuetką Oscara za to głównie, że wyróżnia się pigmentalnie. No a gdyby Akademia postąpiła inaczej – co Boże uchowaj! - mogłyby w głosie sprzeciwu zapłonąć miasta. Bo kto wie, złe przecież nie śpi, tym bardziej że noc jest porą łowów, których główną zwierzyną bywa sprzęt elektroniczny i inne drogie dobra ze sklepowych wystaw

        Możemy zatem przyjąć, że z gwiazdami należy obchodzić się delikatnie, a one same powinny unikać skandali, rzecz jasna oprócz tych reżyserowanych, by nie zniszczyć sobie kariery, a przede wszystkim nie obrazić złotego cielca – bóstwa, do którego modli się cały przemysł filmowy. Raz dlatego, że do tej pory zawsze skutecznie, a dwa, że z powodów oczywistych - o których nie należy jednak wspominać, więc cicho sza - to właśnie jego bóstwo.

        Dlatego źle się stało, że do mediów trafiają kolejne szczegóły spraw Amber Heard kontra Johnny Depp, i drugiej – Johnny Depp kontra Amber Heard. Te żałosne procesy byłych małżonków, w których żądane odszkodowania opiewają na dziesiątki milionów dolarów, podkreślają przy okazji rozmiar upowszechniającej się biedy ludzi przegranych i wzmagają poczucie krzywdy pauperyzowanych kryzysem mas. Procesy, w których oboje aktorzy zarzucają sobie ciągłe awantury, znęcanie się fizyczne oraz słowne, w tym pod wpływem narkotyków, wzajemne okładanie się pięściami i innymi przedmiotami po łbach, złamanie nosa, odcięcie pękniętym szkłem końcówki palca, zakończone wizytą w szpitalu oraz… Tak, tak, Bratny się kłania - gwałt zadany butelką, co trochę przypomina dramatyczną scenę z ,,Kolumbów”, przy czym czytając powieść, płakałem, podczas gdy informacja z procesu przyprawiła mnie o mdłości niesmaku.

        Cóż, było nie było, zdarza się ponoć w najlepszych rodzinach, choć tylko motłoch – i to bez względu na stan konta jego przedstawicieli, wykształcenie i zajmowaną społecznie pozycję, co czasem może zdezorientować, kto jest kim - ujawnia podobne tajniki małżeńskiego pożycia. Choć jedna sprawa na pewno zapukała spod dna rynsztoka, tak że nawet gawiedź mogłaby poczuć się zażenowana. Oto okazało się, że Amber Heard, chcąc dopiec mężowi do żywego, zostawiła mu stolec w łóżku, a mówiąc bardziej wprost, to znaczy proporcjonalnie do poziomu dowcipu – postawiła tam kloca. Początkowo swoją łóżkową defekacją próbowała obciążyć własne psy, choć wiadomo było, że dwa filigranowe terierki nie narżną tyle, co jej pani, więc Header niechętnie, jednak przyznała się do kupy, zastrzegając jednocześnie, że był to ,,żart, który poszedł źle”. Poszedł źle, znaczy jak – na miękko, nie na twardo albo odwrotnie, kolorystycznie nie tak albo gabarytowo minął się z założeniem, mając być wdzięcznym i radosnym bobkiem na prześcieradle, a wyszło jak wyszło i trzeba było potem zbierać szuflą do wiadra? Tego nie wiem, bo na szczęście nie ja po niej sprzątałem, po prostu staram się rozwikłać stwierdzenie, że coś w tej zabawnej psocie poszło źle.

        A tak już serio, to raz po raz z filmowego światka opada podziwiany przez maluczkich artystyczny polor, celebrycki sznyt i gwiezdny hollywoodzki pył. Afera MeToo narzuciła nieodpartą myśl, że część z wykorzystywanych seksualnie aktorek to zwykłe prostytutki, zaś tragiczna śmierć Halyny Hutchins ukazała nie tylko brak profesjonalizmu w filmowym światku, ale i środowiskową dekadencję. Bo jak inaczej nazwać przypadkowe – to fakt – jednak spowodowanie śmierci koleżanki z planu w zestawieniu z późniejszym zaledwie o tydzień zamieszczeniem na Facebooku, z okazji Halloween, rodzinnego, wesołego zdjęcia, z uchwyconym własnym radosnym ,,ja”? Natomiast sprawa Heard-Depp krzyczy do ucha, że otumaniające podpatrywanie artystów przez pryzmat odgrywanych przez nich ról, wytwornych kreacji i drogiej biżuterii, ścianek, czerwonych dywanów i artykułów pisanych na zamówienie w kolorowych magazynach, to zwykły humbug. Znaczy ściema jakiej ulegamy, za którą często skrywa się zwykłe bydło z zaledwie potoczną  wiedzą, niewyszukaną inteligencją i emocjami wyrażanymi na miarę szumowin oraz codziennymi porcjami kokainy.

        Hm, niby racja, a jednak mi żal tej atmosfery celebryckiej wyjątkowości sprzed kilkudziesięciu lat, wyklejanej w zeszytach moich koleżanek i magii informacji o balach wiosennych w Monte Carlo. Przynajmniej było wtedy do czego wzdychać, o czym marzyć, gdy świat artystycznej bohemy skrywał od strony jej brzydoty szczelny medialnie parawan milczenia. A dziś, gdyby ktoś chciał zrobić sobie taki albumik, z jego kartek dobiegałyby pijackie burdy, wyglądały białe nosy i wąską strużką wyciekały fekalia.

        No cóż, coraz bardziej wstrętne, okrutne i groźne oblicze ukazuje nam dzisiejszy świat, i to w różnych dziedzinach, głównie za sprawą tych, którym wolno więcej – o nas i za nas, a nawet i tych, którzy brukają magiczne rewiry naszej wyobraźni. Nic więc dziwnego, że niekiedy ma się ochotę wykrzyczeć w złości:

        - Panie, chyba nie mam zbyt wyszukanych życzeń, jeśli powiem, byś znał miarę swoich błędów i wynosił ponad poziomy tylko tych, którzy zasługują na wywyższenie, a nie tych, którzy powinni być poniżeni. Wtedy przywrócisz nam choćby marzenia, jeśli nie potrafisz i nie chcesz zaoferować nam nic więcej.


Zobacz galerię zdjęć:

Amber Heard i Johnny Depp
Amber Heard i Johnny Depp Amber Heard i Johnny Depp

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura