Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1591
BLOG

Pierwsze skrzypce Dmytro Kuleby

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 32

        Dmytro Kuleba, szef ukraińskiego MSZ, w trakcie wizyty w Berlinie, występując przed kamerami telewizji ARD, bardzo pochwalił Niemców. Naprawdę, nie żartuję. My, Polacy, wiemy z doświadczenia, że Niemców można chwalić tylko wtedy, gdy są dobrzy, a dobrzy są z kolei jedynie w przypadku, gdy są martwi. Natomiast ci z rodaków, którzy myślą inaczej to zwykli odszczepieńcy, pozbawieni narodowego DNA, ewentualnie wyjątkowi durnie. No ale Kuleba nie jest naszym rodakiem tylko Ukraińcem, więc myśleć i mówić może to, co czuje albo w oficjalnym przekazie odczuwać powinien. Tym bardziej że z kolei w ukraińskim DNA, odwrotnie niż u nas, jest właśnie wpisana miłość oraz pewien podziw dla Germanów, i o ile tylko sięgniemy pamięcią wstecz – nie za daleko – to nawet w ich najbardziej parszywym, nazistowskim wcieleniu. Domyślam się, że dzieje się u nich tak za sprawą wyznawania talleyrandowskiej zasady, by żyć w przyjaźni z sąsiadem swojego sąsiada, zwłaszcza gdy tego ostatniego lepiej trzymać na długość wideł. Ewentualnie pieńka.

        Wróćmy jednak do tematu. Otóż szef ukraińskiego MSZ wyrażał się nad wyraz ciepło o zmianie, jaka zaszła w polityce berlińskiego rządu, który z hamowniczego antyrosyjskich działań - tak w dziedzinie niechęci do nakładania na Moskwę sankcji, jak i wsparcia Kijowa dostawami hełmów, przeszedł nagłą metamorfozę i… No właśnie. Jak stwierdził Kuleba, tu cytuję: ,,Widzimy, że Republika Federalna Niemiec przejęła w tej chwili inicjatywę i gra pierwsze skrzypce w Europie”.

         Hm, ciekawe… A co stoi za pochwałą owej muzykalności i smyczkowej wirtuozerii naszych zachodnich sąsiadów – tak w konkretach? Ano fakt, że ci przyłączyli się bardziej ochoczo do nacisków ekonomicznych na Moskwę oraz przesłali ukraińskiej armii 30 zestawów przeciwlotniczych Gepard - notabene z niewystarczającą liczbą amunicji - oraz aż 7 (słownie siedem) samobieżnych haubic 155 mm. Na wysyłkę transporterów opancerzonych Marder oraz starych czołgów Leopard 1 jakoś się nie zdecydowali. Za to podarowali kwotę 752 milionów euro na pomoc uchodźcom, jednak przebywającym wyłącznie na obszarze Ukrainy. No i zmienili charakter oficjalnych rządowych wystąpień z bardzo stonowanych w antyrosyjskości, z pozostawieniem szansy na dogadanie się, na rzecz antyputinowskich pyskówek, jak ta Olafa Scholza z jego wystąpienia w Hamburgu, gdzie powiedział: ,,Putin nie może wygrać tej zbrodniczej wojny napastniczej przeciw Ukrainie - i nie wygra jej".

        Co ciekawe, zwróćmy uwagę, że w ogóle w oficjalnych atakach propagandowych, skierowanych przeciwko działaniom Moskwy na Ukrainie, w zachodnich wypowiedziach zdecydowanie przeważa narracja antyputinowska, a nie antyrosyjska. Dlaczego? Bo Putin wcześniej czy później, tak czy siak, ale odejdzie, zaś Rosja zostanie, w związku z czym to Putin musi być be, natomiast Rosja, zaraz po kolejnym resecie odnawiającym dawne gospodarcze relacje, znów będzie cacy. I pomyśleć tylko, że przesunięcie ciężaru win za zbrodnie niemieckiego ludobójstwa na Hitlera i nazistów zajęło Niemcom i wspomagającemu ich światu – o dziwo, z tym koszernym włącznie - niemal sześćdziesiąt lat, a obecnie podobne sytuacje rozgrywa się niemal od ręki. Cóż, błędy uczą.

         I tu należałoby zauważyć dwie sprawy, niezwykle istotne z punktu widzenia interesów Polski.

         Pierwsza z nich to zmiana jaka zaszła w polityce Berlina. Nie jest ona na tyle radykalna, żeby od razu mogła przenicować relacje niemiecko-rosyjskie, niemniej na tyle widoczna, by Dmytro Kuleba skwapliwie to zauważył i ogłosił światu. Sądząc po zaoferowanych konkretach, rząd Scholza skupił się bardziej na wsparciu finansowym i propagandowych pyskówkach, których jednak wcześniej brakowało, niż na realnym wzmocnieniu siły ukraińskiej armii, co bardziej zaszkodziłoby relacjom z Rosjanami od kanclerskiego ujadania.

         Symboliczne przestawienie wajchy w Berlinie jest zatem dostrzegalne, jednak na tyle, by nie zamykać sobie w przyszłości rosyjskiego rynku i realizacji interesów europejskich z tym związanych. A te zawsze były i są nadal niezwykle ambitne, przy czym to, co ambitne bywa dla Niemców, innym nie tyle może, tylko musi odbić się już groźną czkawką. Bo mówiąc wprost, chodzi o nic innego, tylko podporządkowanie sobie państw Unii, do czego jednym z kluczy ma być rosyjski gaz. Ten słuszny i rzecz jasna ekologiczny, albo po prostu ekologicznie słuszny, którego nasz zachodni sąsiad stałby się hubem, zarabiając na tym interesie i przy okazji szantażując zakręceniem kurka nieposłusznych. Oczywiście wcześniej należało wykluczyć jakiekolwiek wydobycie gazu łupkowego w Polsce i w Bułgarii, co miało miejsce, a na rękę było nie tylko Rosjanom i Niemcom, ale również Amerykanom, którzy właśnie wchodzili ze swoim gazem łupkowym na europejski rynek. Poza tym trzeba było również zabronić wszelkimi sposobami używania węgla w energetyce, do czego sprawa Turowa była tylko wstępem oraz wprowadzić zakaz budowy elektrowni atomowych. I wtedy wszystkie sznurki zaciskające się na gardłach unijnych ,,partnerów” byłyby w niemieckiej garści.

         Tak więc poza uzależnieniem gospodarczym, a także politycznym, Niemcom zamarzyło się jeszcze panowanie energetyczne, choć stałoby się to niejako ewenementem, bo poza wyklętym węglem własnymi surowcami w tym zakresie nie dysponują. Tylko żeby to wszystko zrealizować, Berlin musiał mieć rzecz najważniejszą – moralne prawo do przewodzenia państwom europejskim. Angela Merkel, jedna z najgroźniejszych dla narodów Europy polityków, w okresie swoich rządów załatwiła rodakom oswobodzenie z piętna wojennego ludobójstwa, obdzielając nim bezpaństwowych nazistów i dziękując aliantom w oficjalnym przemówieniu wygłoszonym w Normandii za wyzwolenie Niemiec z hitlerowskiego jarzma. I gdy wszystko szło już tak dobrze, Rosji zachciało się zaatakować Ukrainę, choć pech chciał, że ich działania w niczym nie przypominały blitzkriegu, którego spodziewano się w Berlinie.

        Niemcy nie mieli zamiaru pomagać Kijowowi, bo jak sądzili sprawa zostanie załatwiona w czasie trzech dni, a potem oni, razem z Francuzami, podejmą się mediacji, wymuszając na Ukraińcach kolejne ustępstwa. Poszło jednak źle i wojna trwa już ponad dwa i pół miesiąca, a zwycięstwo Moskwy wcale nie jest przesądzone. Do tego wcześniejsza polityka prorosyjska Merkel, a później Scholza, spowodowała oskarżenie Berlina przez media i polityków wielu państw niemal o sprowokowanie agresji, sprzyjanie jej oraz celowe osłabianie Ukrainy przyjęciem, jeśli nie prorosyjskiej, to całkowicie biernej postawy wobec konfliktu.

        I tu Niemcy nie mogli dłużej czekać, bo ich moralne prawo do europejskiego przywództwa ległoby kompletnie w gruzach. Ale to nie z powodu ciepłych uczuć dla pokoju, wolności i demokracji w Berlinie przestawiono wajchę - choć póki co, nie do końca, starając się dalej lawirować – tylko dla ratowanie swoich planów zdominowania kontynentu. A w tym zbożnym dziele pospieszył im z pomocą użyteczny idiota Dmytro Kuleba, stawiając Niemców na czele państw Europy niosących pomoc jego krajowi. Czyli ustawił wóz przed koniem, przesuwając najbardziej zaangażowanych Anglików i Polaków na dalszy plan.

        Co ciekawe, sam koszt pobytu ukraińskich uchodźców w Polsce wynosi około 7.2 miliarda złotych i rośnie. Oprócz wiktu i opierunku należy załatwić im edukację, ochronę zdrowia, w miarę możliwości pracę oraz – co zarządziła część miast – darmowy transport. Oprócz tego Polska narażając swoje własne bezpieczeństwo, przesłała Ukrainie ponad 230 czołgów, kilkadziesiąt bojowych wozów piechoty, artylerię i amunicję, karabinki Grot, przeciwlotnicze zestawy Piorun, drony obserwacyjne i inne rodzaje uzbrojenia. Berlin tak się nie wysilił, ale o dziwo, według ukraińskiego szefa dyplomacji zdeklasował nas, wychodząc na prowadzenie akcji pomocy i politycznej walki o sprawy Kijowa.

        Dziękujemy, naprawdę dziękujemy wam, Ukraińcy! Za co? Ano za próbę uwiarygodnienia moralnego przywództwa Niemiec w Europie, i to w czasie, gdy polska dyplomacja robiła ostatnio wszystko, by nie tylko dla własnego dobra, ale i w interesie innych państw niemiecką hegemonię podważyć. No a lepszego momentu na to nie będzie. Natomiast pan Kuleba być może czegoś nie zrozumiał, być może nie chciał, bo polskie interesy - czy się to komuś podoba, czy nie - historycznie leżały i leżą w poprzek ukraińskich, w każdym razie pomagając przywrócić Niemcom moralne prawo do przewodzenia Europie (czytaj: trzymania jej krótko po kawaleryjsku przy samym pysku), już dziś przyczynił się do zaciśnięcia teutońskiej kolczatki nie tylko na polskiej szyi.

        Symptomatyczne jest również i to, że Żeleński, który niedawno nie chciał spotkać się w Kijowie z prezydentem Frankiem-Walterem Steinmeierem z powodu jego prorosyjskiej polityki, teraz zaprasza i jego, i Scholza wraz z całym gabinetem do Kijowa – taką nagłą miłością do Niemców zapałał. Zaś Steinmeier stwierdził niedawno, że: ,, Niemcy od samego początku wspierały Ukrainę finansowo, gospodarczo, a także militarnie w jej walce obronnej i stały solidarnie połączonymi siłami po stronie Ukrainy”

          No cóż, papier, eter i Internet łykną i powielą każde kłamstwo, nawet to steinmeierowskie. I, niestety, durni ludzie też. Pytaniem jest, czy my, Polacy, zawsze musimy być głupi przed i po szkodzie, z zapałem wychodząc przed szereg, by później przeżywać rozczarowania? Bo sprawa Konkursu Eurowizji to tylko wstęp, ale w innych, późniejszych przypadkach, gdy naprawdę zależeć nam będzie na sąsiedzkim wsparciu, może być tak samo albo nawet gorzej, szczególnie gdy Ukraińcy staną przed dylematem dokonania wyboru w konflikcie interesów polskich i niemieckich.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka