Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
867
BLOG

O mocarstwowości Polski z innej strony, czyli polemika Bazylego1969 z ... Władysławem Bart

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 17
Z pozycji biednej panny bez posagu nie wkracza się na salony światowej czy regionalnej polityki. No chyba że w roli lokaja z kandelabrem.

        Czy prawdą jest to, co w roku 2007 powiedział Władysław Bartoszewski, a mianowicie że Polska jest brzydką panną bez posagu, która nie powinna być zbytnio wybredna? Otóż postaram się być w miarę oględny i powiem tak: człowiek chyba dla zwykłej przekory określany mianem profesora, niezwykle bystry samouk, napompowany wiedzą, ale i pyszałkowatością megaloman, któremu wydawało się, że może więcej niż inni i upewniany w tym przekonaniu przez klakę politykierów i pismaków, a przy tym aż nazbyt często w swoich niekontrolowanych reakcjach zwykły arogant, co niejednokrotnie idzie w parze z pychą, tu jednak nie mylił się.

        Słaba gospodarczo, do czasu pierwszych rządów PiS przeżywająca stałe problemy z bezrobociem, sprowadzona militarnie do roli biednego natowskiego klienta, oszukana na organizacyjnym znaczeniu już na wstępie swojej unijnej przygody, rozkupowana i okradana, nienadążająca poziomem realnego wykształcenia za uciekającym jej światem, powiększająca z roku na rok nadreprezentację zdemoralizowanego i wynarodowionego społeczeństwem, Polska była coraz bardziej spychana, a po części i spychająca się sama do grona pariasów nie tylko wymiaru światowego, ale nawet kontynentalnego. To znaczy nie był to jakiś upadek spektakularny, bo nigdy od czasu przywrócenia swej państwowości w roku 1918 nie należała do grupy liderów, niemniej począwszy od lat osiemdziesiątych, z przyśpieszeniem w kolejnym dziesięcioleciu, jej ekonomiczne, oświatowe czy wojskowe osuwanie się było oczywiste i dostrzegalne nawet dla czytaczy informacji sportowych, kibiców tenisa, użytkowników mediów społecznościowych, a nawet reszty produkowanej na wariackich papierach polskiej inteligencji. To jedna strona wypowiedzi pana profesora paranauk nieścisłych i koniunkturalnego manipulatora historią, który przy okazji akcesji Polski do NATO, bez najmniejszego mrugnięcia powieką przekonywał rodaków, że Francja i Anglia we wrześniu 1939 roku nie zdradziły naszego kraju, choć wcześniej prezentował inne zdanie. A i później też.

        Natomiast aspekt drugi jego wypowiedzi o brzydkiej pannie nie tylko że kompromituje go jako dwukrotnego szefa MSZ i wciąż w tym czasie osoby publicznej o niestety wysokim stopniu zaufania, ale i jako kogoś, kto spełniał rolę autorytetu moralnego Polaków. Fakt, że ulepionego z kiepskiej gliny, socjotechniki i kłamstwa, ale jednak. No a jako ktoś tak ważny i poważany, Bartoszewski nigdy nie powinien rodaków, o ile w ogóle nas za takich uważał, informować o swoich rewelacjach w sposób iście prześmiewczy, by nie obniżać i tak dołującego morale własnej wspólnoty... To znaczy, jak już zaznaczyłem wyżej, wspólnoty albo niekoniecznie. Przy czym, jeśli by się uparł, to wyłącznie w formie memento, wraz ze wskazaniem winnych stanu spraw. Ale że winni – ci od środka i z zewnątrz – byli jego mocodawcami, którzy na potrzeby własnych interesów ukuli jego mit, ,,profesor” w tej kwestii pozwolił zasznurować sobie usta albo nawet zrobił to sam, antycypując - niczym nadgorliwy prymus masowego w narodzie sprzeniewierzania się pryncypiom Inki - stawiane mu wymagania.

        Jednak wypowiedź Bartoszewskiego, który oponentów nazwał publicznie bydłem, miała jeszcze jeden wymiar. Otóż ani już wspomniane, ani kolejne, dyskredytujące państwo i naród wypowiedzi, jak ta, że w czasie okupacji obawiał się bardziej sąsiadów Polaków niż Niemców, co gorsza, zawarta w wywiadzie udzielonym ,,Die Welt”, nie spowodowały zdecydowanej reakcji społecznej. Reakcji jaka ściągnęłaby go z piedestału, na który sobie nie zasłużył i w ramach ostracyzmu społecznego wyrzuciła poza nawias polskiego życia politycznego i publicznego w ogóle. Ba, nawet wydawałoby się dbający o patriotyczne wychowanie obywateli, nieudolnie, ale jednak przywracający propolską narrację historyczną i zabiegający o partnerskie a nie wasalskie relacje z Berlinem rząd PiS nie podważał ,,zasług” Bartoszewskiego w zdradzieckim dziele dyskredytacji Polaków, licząc widocznie na to, że martwego brytana nie należy okładać kijami. I jest to prawda, choć okładanie w pewnych sytuacjach pamięci o brytanie może być już całkiem zasadne – choćby ze względów dydaktycznych.

        Dlaczego więc PiS tego nie robił, pozostawiając sprawę naturalnemu pośmiertnemu wyciszeniu? Może dlatego, że w podzielonym ,,na noże” narodzie, w tym tej jego części, którą można by nazwać wyznawcami politycznej narracji serwowanej przez opozycję i polskojęzyczne media, wywołałoby to furię, stając się zaczątkiem kolejnej kampanii antyrządowej histerii, jakiej PiS unika. Może obawiano się również reakcji Berlina, dla którego ,,profesor” z własnej woli odgrywał rolę użytecznego idioty? A może liczono się z kolejnym atakiem Izraela i żydowskiego lobby w Ameryce, występujących w roli obrońcy byłego członka ,,Żegoty”, a nawet samego Waszyngtonu, który nie wnikając w to, w czym rzecz, z definicji wsparłby przyjaciół z Jerozolimy nawet wtedy, gdyby jego zachowanie było na opak z logiką prowadzonej polityki europejskiej i faktami. W każdym razie zachowanie polskiego rządu jest wynikiem słabości, tak samo jak przejawem jej, jeszcze bardziej ewidentnym, jest tolerowanie, a przez to utrzymywanie w przestrzeni publicznej całkowicie bezkarnej, szkodzącej Polsce, zakłamanej i zdradzieckiej opozycji z jej liderem, berlińskim jurgieltnikiem Donaldem Tuskiem.

        I teraz zwrócę się do mojego szanownego - tu nie ukrywam, jednego z niewielu lubianych przeze mnie blogerów i komentatorów, kolegi Bazylego. - Otóż czy wskazane wyżej fakty i przemyślenia, z którymi - mimo przejawianej przez Pana coraz częściej ucieczki w stronę polemicznej ślizgawki i myślowych skrótów – nie może się Pan chyba nie zgodzić, potwierdzają teorię Bartoszewskiego o Polsce jako brzydkiej pannie bez posagu? Bo jak musi być słabe państwo, które w sytuacjach oczywistych nie sięga po narzędzia prawne, by przywrócić normalność i ład? Ba, żeby przywrócić państwo jako takie w ogóle, w miejsce państwa teoretycznego? Jak zastraszony musi być rząd, który cofa swoje polityczne decyzje wskutek wymuszania tych zmian przez inne państwa czy organizacje? I w czym ten nowy rząd jest propolski? Że robi to samo, co robiłby rząd opozycyjny, tyle że z manifestowanymi oporami, jakie - poza propagandą skierowaną w stronę własnego wyborcy - nic nie znaczą? A mówiąc bardziej obrazowo, co zapewne oburzy miejscowych purystów: czym różni się dziwka, która z radością rozkłada nogi, wyciągając rękę po pieniądze, od dziwki, która rozkłada nogi, ale z udawanymi, pruderyjnie manifestowanymi wszem wobec oporami, łatwo przełamywanymi, a więc robi to samo, choć niby lepiej, bo z dbałością o formę i burdelowe konwenanse, a jednocześnie gorzej, bo bezpłatnie?

        Nasz propolski rząd podpisał i klauzulę praworządności, i Zielony Ład, i tak zwane kamienie milowe, faktycznie nie osiągając niczego. Różnica jest taka, że rząd opozycji podpisałby to samo, zdradzając bez mrugnięcia okiem interesy państwa, za co naród i on sam zostaliby wynagrodzeni oczekiwanym srebrnikami, z których połowę i tak by rozkradziono.

        - A skutki, jakie skutki przyniosłoby to dla państwa, dla narodu? - zapyta jakiś jeden sprawiedliwy, zatroskany niemota, z moralnym i patriotycznym przechyłem. - O, ku*wa, jak by się z niego śmiano, jak by się śmiano… Do rozpuku!

         Tak, Bartoszewski miał rację – jesteśmy brzydką panną bez posagu, która nie może mieć wygórowanych wymagań, a już zwłaszcza mocarstwowych ambicji. I na potwierdzenie tych uwag przypomnę Bazylemu, że jeszcze przed wojną na Ukrainie Polska została sprzedana przez Joe Bidena, który w trakcie ustaleń podjętych w toku rozmów z Angelą Merkel, sprowadził nas do roli jednego z pionków w Europie Środkowej i oddał w zarząd niemieckim kreatorom politycznej rzeczywistości w regionie, współpracującym ściśle z Kremlem. Ten oczywisty fakt, jakim był podział wpływów w naszym rejonie Europy pomiędzy Berlin a Moskwę, dający Niemcom szansę na całkowite wyrwanie się spod amerykańskiej kurateli, śpiący Joe chyba przespał lub przeoczył, skoro po spotkaniu z Merkel w Białym Domu zachrumkał coś na temat wspólnej odpowiedzialności Niemiec i USA w obronie wschodniej flanki NATO. I dopiero, gdy zobaczył teraz, jak ta wspólna odpowiedzialność wygląda, coś mu się przestawiło. Podobno na lepsze, ale czy faktycznie przestawiło korzystnie dla Polski?

        Pytaniem jest bowiem, gdzie świat Zachodu widzi granicę wschodniej flanki NATO: na Bugu, przesmyku suwalskim i pasie Warmii i Mazur, czy wciąż na Odrze? A jeśli odpowiedzią jest jednak pierwsza z alternatyw, to czy mamy spełniać rolę opóźniacza i wykrwawiacza rosyjskiej ofensywy, tak jak obecnie Warszawa postrzega – bardzo praktycznie choć niemoralnie, zwłaszcza że na głos - w swoim interesie rolę Ukrainy? I czy ewentualna rosyjska agresja, okupiona wielkimi stratami spowodowanymi dozbrojeniem i powiększeniem naszego wojska, na co notabene nas nie stać, miałaby planowo zatrzymać się na Wiśle i tam ustalić granicę z Unią, wyznaczoną jakimś nowym Landem, bo przecież już nie z Polską, czy jednak parłaby dalej – w kierunkach na Odrę i Nysę?

         Niech więc Bazyli, zanim ponownie przyśni mu się polska mocarstwowość, odpowie, dla kogo mamy dokonywać planowanych, wyniszczających kraj finansowo zakupów? Zakupów sprawiających wrażenie manii wielkości, działań prowadzonych w zgodzie z polską zasadą ,,na łapu-capu” prosto z półki oraz braku konsekwencji a przy tym planowanych według starego, radzieckiego klucza do zwycięstwa, czyli w wielkich ilościach kosztownej broni pancernej, nieproporcjonalnie rozbudowywanej do potencjału broni przeciwlotniczej? A kto będzie to obsługiwał? Rozumiem, powiększona do trzystu tysięcy armia? Tylko gdzie państwo znajdzie tylu chętnych bycia armatnim mięsem? No i pieniądze? Znów się zapożyczy? Wreszcie kolejne pytanie, niemal podstawowe, odnoszące się do kwestii, którą już wyżej zasugerowałem: czy zbroimy się dla siebie, czy jako antyrosyjska forpoczta Niemiec i Europy? I co będzie z tymi planami, jeśli wygra opozycja? Reszki posiadanych czołgów wrócą do garnizonów po lewej stronie Wisły?

        Panie Bazyli, my mamy takie zadatki na mocarstwo, że zanim obronimy się przed Rosją bankierzy wraz z organizacjami finansowymi rozdrapią nas za długi, społeczeństwo będzie oszczędzało nie tylko na jedzenie, ale i na jedzeniu, bo nawet ciepła woda stanie się zbyt droga, aby nadal być ważną, zwłaszcza dla ogłupionego wyborcy, natomiast Unia łyknie nas jak przystawkę, choć powoli, dzieląc na kolejne kęsy, by w ramach ustaleń międzynarodowych, plebiscytów czy przy pomocy innych draństw zwrócić Niemcom to, co było Odzyskane. I wrzask jakiegoś prezesa, że ,,Dość!", i że ,,Gewałt!, naprawdę niż nie znaczy, bo raz, że za późno, a dwa, że wrzeszczy ten, który w to bagno swoją polityką śmiesznej i buńczucznej uległości nas wprowadził.

        Ktoś, kto uważa, że Polska zyska wizerunkowo, a przez to politycznie, wypracowując sobie podstawy do startu na wyższą półkę jako lokalne mocarstwo, natomiast Niemcy w tej roli osłabną, co byłoby warunkiem wzrostu znaczenie naszego państwa, jest niepoprawnym fantastą. Podobnie jak ci, którzy sądzili, że sankcje złamią Rosję, albo że Unia zmieni swoją politykę klimatyczną w związku z obecnymi problemami energetycznymi. Nie, nie zmieni, bo wojna za kilka miesięcy się skończy i wszystko wróci na stare, zaplanowane tory. A wtedy okaże się, że tort odbudowy Ukrainy został tak podzielony, by ci, którzy wykonali największy wysiłek, niosąc pomoc kosztem zabiegów przerastających możliwości własne, załapią się na ochłapy, a największym przyjacielem Kijowa i beneficjentem w Europie staną się… No właśnie, staną się wzbogacone na ,,bezinteresownej pomocy” Berlin i Paryż. Jest to tak pewne, że już dziś możemy podziękować Ukraińcom. Najlepiej, jeśli w płatnym materiale wykupionym w poczytnym za wschodnią granicą magazynie ,,Vogue”.

        Widzi Pan, Panie Bazyli, to już tak jest, że nie tylko siła polityczna, związana z pozycją ekonomiczną i militarną decydują o mocarstwowości. Nie, proszę Pana, o tym decyduje przede wszystkim ukształtowany tą właśnie siłą, i tą pozycją na arenie międzynarodowej rozbudzony duch narodu, który wierzy w siebie, w swoją misję i unikatowość, pozwalający mu nawet na samorozgrzeszenie z dokonanych świństw, jeśli te sprzyjałyby tylko uzyskaniu politycznych i gospodarczych fruktów. A naszą misyjność i wyjątkowość, odczuwaną po buncie Solidarności i późniejszym ,,odzyskaniu niepodległości”, zdewastował Adam Michnik, natomiast dziś dewastuje lewactwo, zaszczepiając Polakom jad polityki wstydu – za rzekome niewolnictwo, za kolonializm, za holocaust, za wojenne i powojenne zbrodnie dokonane na Niemcach. Dziś Nobla za nic się nie dostaje – trzeba się umieć prawidłowo ześwinić.

        Taaa, z pozycji biednej panny bez posagu nie wkracza się na salony światowej czy regionalnej polityki. No chyba że w roli lokaja z kandelabrem.

        Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy, podobnie jak i wierzę w to, że tym razem nie znajdzie Pan w odpowiedzi argumentów, które obrażałyby moją inteligencję. I jeszcze rada. Człowiek miewa z reguły takie sny, z jakimi myślami zasypia. Dlatego ja marzę na przykład o nowych wędkach – pięćdziesiątej piątej i szóstej, widząc w półśnie, a później już śpiąc, natrętnie zanurzający się spławik. I Panu życzę tego samego, albo czegoś innego, co równie skutecznie oderwie Pana od politycznego fantazjowania.

        No chyba że ma Pan zlecenie na epatowanie tutejszych czytaczy tanią sensacją lub hołduje zbożnemu celowi wzrostu klikalności pod własną notką.

        Aha, zapomniałbym - Korea Południowa nie jest regionalnym mocarstwem, jest producentem towarów na skalę światową o coraz wyższej jakości. I na tym jej rola się kończy.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka