Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
291
BLOG

Cześć, wpadłem się odlać

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 39
Otóż jeżeli nawet komuś tak się zdarzy, że chwyciło go, wtedy nie zasugeruje, że to właśnie potrzeba fizjologiczna stała się głównym celem jego odwiedzin. A jeśli tak jest, zrobi wszystko, by nie wzbudzić podejrzeń gospodarza.

        No nie, oczywiście nikt nie popisze się takim nietaktem, przychodząc do kogoś w gości. A jeśli nie nikt, to mało kto – głównie ze sfer upadłych moralnie i obyczajowo… Hm, czyli co, większość? Nieważne. Otóż jeżeli nawet komuś tak się zdarzy, że chwyciło go, wtedy nie zasugeruje, że to właśnie potrzeba fizjologiczna stała się głównym celem jego odwiedzin. I jeśli tak jest, zrobi wszystko, by nie wzbudzić podejrzeń gospodarza. Na przykład jak to uczynił mój dawny znajomy, jeszcze w nieboszczce Polsce, gdy po otwarciu przeze mnie drzwi brutalnie odepchnął mnie z progu i wskoczył do środka, zaraz zatrzaskując się w łazience. A gdy po jakimś czasie wyszedł, puścił oko i rzucił na odchodne: ,,Wpadłem tylko na moment, żeby sprawdzić, czy masz papier toaletowy”. I tyle go przez najbliższy miesiąc widziałem. Rzec można, że do następnego…

         Cóż, siła wyższa, ale ja chciałem o innym przypadku. Było to jakieś dwa, może trzy lata po maturze. Pamiętam, jak któregoś zimowego dnia wybrałem się do znajomej jeszcze z czasów ogólniaka. Ot tak, na kawę, by pogadać - a to o książce, a to o filmie albo po prostu, by się spotkać i spędzić razem czas, co kiedyś dziwnie było w modzie i ludzi podobno łączyło… No tak, złe to były obyczaje, peerelowskie jeszcze. Apage, Satanas.

        Lubiłem Kryśkę, bo była niegłupia, a poza tym mówiła to, co myśli, nie owijając w bawełnę, czyli tak, jak i ja, a co czasem stawało się powodem jej lub mojego wzburzenia i gwałtownego skrócenia wizyty. Na szczęście, po jakimś czasie, jak to u choleryków bywa, przechodziło nam i znów łączyła nas może nie tyle przyjaźń, co koleżeńska zażyłość.

        Kryśka miała dwie wady. Jedną było niemal ciążowe napęcznienie własnym ego, jakie wyhodowało się w niej z powodów rodzinnych – dziwne o tyle, że łatwo postrzegane wbrew jej perfekcyjnej, wysportowanej figurze. Natomiast drugą stała się niespełniona miłość do Roberta, która trawiła jej myśli i żądze niemal od pierwszej klasy liceum, czyli bez mała sześć lat. No a później strawiła kompletnie, odsyłając w niebyt jej wydawałoby się perfekcyjne małżeństwo, tyle że z innym Robertem. Cóż, bywa – Robert Robertowi nierówny.

         No więc gdy tego zimowego wieczoru szedłem do Kryśki, przecinając tory na przejściu przy stacji łączącej moje miasto z pobliską cywilizacją warszawskich nachodźców, z których dużą część niesłusznie zwano inteligencją, tam właśnie natknąłem się na Roberta.

        - O, Grzesiek, cześć! Idziesz może do Anki? – burknął, jakby moja obecność u naszej innej, też wspólnej koleżanki, miała mu cokolwiek przeszkadzać.

        - Nie, bliżej, do Kryśki - odparłem i obaj w duchu odetchnęliśmy, bo, rzekłbym oględnie, nie przepadaliśmy za sobą.

         I w tym momencie Robert zaskoczył mnie. Zaskoczył jako właściciel rzekomo rodowej szabli, a de facto sztampowej, austriackiej tyle że używanej w legionach, więc patriotycznej, którą lubił wywijać gościom przed nosem. Zaskoczył jako wyidealizowany obiekt westchnień towarzysko wymagającej przecież Kryśki, o której to miłości wszyscy wiedzieli. I wreszcie jako osoba powszechnie uznawana za kulturalną i elegancką w każdym calu jego słusznego, siatkarskiego wzrostu.

        - A wiesz, to i ja wpadnę z tobą najpierw do Kryśki, bo muszę się odlać – rzucił z obleśnym uśmiechem.

         I wpadł, i zrazu usiadł, i porozmawiał pięć minut, bo jednak wypadało, i odlał się dokładnie tak, jak zamierzał, i poszedł precz, tłumacząc, że się spieszy. Kryśce było tak jakoś markotnie, bo krótko gościł pod jej dachem, ale później wypogodziła się, mówiąc, że cieszy się, bo mimo wszystko każda jego wizyta jest dla niej taka ważna, taka naprawdę bardzo ważna… I rosły w niej i nadzieje, i ułudy, i zarazem chciejstwo malowało jej świetlistymi pastelami wspólną z Robertem przyszłość… Hm, no tak. Nie wyprowadzałem jej z błędu. Myślałem, że kiedyś sama się ocknie. Źle myślałem.

         Przywołałem ten obrazek sprzed lat, gdy gruchnęła wiadomość, że Joe Biden przybył do… Kijowa. Miał do Warszawy, ale zmylił świat, w tym głównie Polaków. A było to tak: najpierw wylądował w Jasionce, znaczy w Polsce, przesiadł się do pociągu w Przemyślu, a stamtąd, po około dziesięciu godzinach jazdy zawitał nad Dnieprem. Musiał więc przylecieć najpierw do Polski, by zmienić środek lokomocji. I może się odlać, kto wie? O ile Robert najpierw pogadał, by ukryć w słowach i półuśmiechach prawdziwy cel wizyty, a później załatwił swoje potrzeby, czyli jej cel główny, to Biden jakby odwrotnie – najpierw nas olał, jadąc do Kijowa i wykorzystując Polskę jako stację przesiadkową i publiczną szczalnię, natomiast pogadał później, żeby zatrzeć niemiłe wrażenie i jeszcze większe początkowe rozczarowanie polskich władz.

         Zresztą gdy znalazł się w Warszawie też trudno było uwierzyć, że to Polska jest choćby drugim celem podróży amerykańskiego prezydenta. A to dlatego, że i oprawa scenograficzna w jakiej wystąpił ze swoim przemówieniem nad Wisłą była jednoznacznie ukraińska w barwach, i proukraińska była treść tego wystąpienia. Polscy byli jedynie ludkowie - gapie spędzeni lub dobrowolni, ci na ciekawskim wzmożeniu. A im, w niewypowiedzianych słowach prawdy, Biden mógł jedynie zakomunikować, że jest w Polsce z powodu Ukrainy. Jednak nie dlatego, że ją kocha, tylko potrzebuje do osłabienia Rosji. Potrzebuje ukraińskiej krwi, potu i łez, by krew, pot i łzy stały się udziałem również Moskali. I jeszcze mógł dodać w natchnieniu szczerości, że nie sprzeda Niemcom Polski tak, jak to zrobił w 2021 roku. ,,Nie lękajcie się”, powinien użyć znanego cytatu, bo interes Ameryki zmienny jest, tak jak zmienny jest świat, i teraz każe Jankesom - ten ich interes znaczy każe – narzucić Polsce gigantyczne zbrojenia, by broniła i ich politycznej obecności w rejonie, i stała się ponownie przedmurzem chrześcijaństwa, ewentualnie tego, co po tym chrześcijaństwie pozostało. A sprzeda nas trochę później – jeśli ponownie zajdzie taka potrzeba. To wszystko miał do przekazania w sposób otwarty lub dorozumiany, potem pogłaskał dzieci po głowie, bo lubi i …I poszedł się odlać, co tak naprawdę było głównym celem jego krótkiej, polskiej wizyty.

        A gdy już odleciał, nasze władze zaraz po ustaleniu rzeczy najważniejszej, to znaczy czy śpiący Joe przybył do Warszawy spotkać się z rządzącymi, czy z opozycją, zaczęły podziwiać przewiezione przez niego podarki: perkal i koronki, za które kazał sobie słono płacić.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka