Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
103
BLOG

W świecie Kamali Harris

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 25
- Trwaj normalności, jakże piękna jesteś – chciałoby się krzyknąć Goethem za odchodzącym cieniem towarzyszących nam jeszcze do niedawna powszechnie zaakceptowanych praw, niekwestionowanych faktów oraz szanowanych norm społeczno-kulturowych

        Padł na mnie blady strach. Wiem przecież co mówię, bo spojrzałem w lustro i nie wyglądałem najlepiej. No a wtedy jeszcze bardziej mi się pogorszyło, czyli zbladło właśnie i to na samą myśl, jaką podpowiada życie. Że nie daj Boże zobaczą jak prowokacyjnie, cały na biało, paraduję między ludźmi.

        Oto pysznię się swoją białością, jakbym chciał coś zamanifestować, wykpić w żywe oczy, zaprzeczyć historycznym i oczywiście jedynie słusznym ustaleniom, a wtedy na pewno ten i ów zadenuncjuje mnie komu trzeba. Znaczy temu, co ma w tym interes.

        Kto, kto?... Głupie pytanie. Jak świat świni się na lewackę modłę, to z ogłupienia albo strachu każdy może donieść – choćby i żona, dzieciak albo inny Pawka Morozow. Taaa, biały nie jest dziś w modzie, czyli passe, jak powiedziałyby warszawskie z dziada pradziada dzieci niegdyś codziennych bywalców wiejskich klubokawiarni. Nawet one z powodu swojej białości odczuwają - gdzieś tam w środku, zaraz obok mózgu, bo mały i nadmiar ograniczonej percepcji co chwila z niego się ulewa – no więc odczuwają ciężar odpowiedzialności za zbrodnie popełnione na kolorowych ludach. Ludach i ich cywilizacjach – nie gorszych przecież, ale i nie lepszych, tylko innych właśnie. Innych dopóty, dopóki nie okażą się jednak bardziej wartościowe, co potwierdzi każdy sprzedajny jajogłowy, aby tylko utrzymać uczelniany etat i dostać wymarzony grant.

        Hm, tak sobie myślę nawet, że teraz to już chyba lepiej być piegowatym, bo piegi ograniczają powierzchniowo biel skóry i tym samym pomniejszają dziedziczną winę. A już szczytem marzeń byłby czerniak, który by się rozlał po całej skórze. Człowiek żyłby krótko, ale nie w lęku przed ostracyzmem, łapanką, obozem pracy, tylko przed śmiercią, zatem całkiem normalnie. … A skoro tak, to chyba szczęśliwie, prawda? - Trwaj normalności, jakże piękna jesteś – chciałoby się krzyknąć Goethem za odchodzącym cieniem towarzyszących nam jeszcze do niedawna powszechnie zaakceptowanych praw, uznanych faktów i szanowanych norm społeczno-kulturowych.

        No dobrze, rozgadałem się o kolorach, a nie powiedziałem jeszcze, dlaczego zbladłem. Otóż podążanie za normalnością i nieskomplikowaną logiką jako kryteriami oceny rzeczywistości podpowiedziało mi rzecz oczywistą, skrzętnie pomijaną przez media. Skoro bowiem Joe Biden wycofał się z kandydowania w wyborach z powodu znacznie, a nawet krytycznie obniżonych zdolności fizycznych i umysłowych, co zaobserwował już i jest świadom jego ułomności cały świat, więc dla nikogo tajemnicą nie są, to dlaczego nie zrezygnował z pełnienia urzędu? Czy to normalne, by osoba potykająca się na prostym o własne nogi, nie rozpoznająca znanych sobie ludzi, w tym własnej żony, zamierająca w zaskakującym widzów stuporze w trakcie publicznych wystąpień, przerywająca swoje wypowiedzi, często bez sensu, po czym odchodząca nie wiadomo gdzie i po co – by taka osoba właśnie pełniła dalej najwyższy urząd w przodującym mocarstwie świata? Tym mocarstwie, które może użyć swojego potencjału atomowego za sprawą kompletnie rozkojarzonego starca? I którego nawet nie militarne, ale polityczne, ekonomiczne czy społeczne decyzje mogą przemeblować nie tylko Amerykę, ale i cały świat na opak zdrowemu rozsądkowi. Ba, już zaczęły! A skoro tak, to czy ten osobnik powinien wskazywać swoją następczynię, która będzie robić niby to samo co on, tylko nieznośnie dla myślących ludzi więcej i boleśniej, choć zdążyła już udowodnić, że jest czystej krwi gamoniem? Gamoniem korzystającym w polityce z immunitetu płci i koloru skóry. Przecież inaczej nie zostałaby wiceprezydentem.

        Pamiętam jeszcze z Polski historyjkę z telewizorem. Mój kolega miał – wstyd powiedzieć, ale się odważę - czarno-biały, starszy typ odbiornika. Odwiedziłem go kiedyś, gdy jak raz trwał mecz polskiej ligi. Zrobił mi kawę, poczęstował papierosem i niemal zmusił do wspólnego oglądania kopaniny, co było pewnego rodzaju torturą. W pewnej chwili rozświetlony ekran zassał się do środka w mały, maleńki punkcik i zgasł. Odetchnąłem, sądząc, że będziemy mogli porozmawiać i chwaląc w duszy przedmioty martwe za ich tendencję do psucia się. Jednak za wcześnie. Kolega zerwał się z fotela, w dwóch susach dopadł pudła, kropnął w nie pięścią z góry, później - dla pewności - poprawił jeszcze dwa razy z liścia w bok i zamarł w oczekiwaniu. Za moment wizja i dźwięk powróciły. Niestety. – Wiesz, coś w nim nie łączy i jak go potraktuję trochę brutalnie, to pewnie ze strachu sam się naprawia – uśmiechnął się, zapalił i dodał: - No patrz, patrz, bo to naprawdę bardzo dobry mecz. - Jęknąłem.

        Bidena nikt w ten sposób nie naprawi. To znaczy nikt nie da mu w głowę z góry i z boku, bo raz, że i tak nie zaskoczy, za to bardzo możliwe, że takiej reperacji nie przetrwa. Nie da się też podłączyć go do gniazdka, by podładowany zaczął prawidłowo działać. To koniec. Jednak nie stało się to tydzień temu, co może sugerować jego decyzja, tylko już od miesięcy gość przypomina zombie, wciąż funkcjonujące na urzędzie. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma strachu i z Bidenem w każdym stanie jego zdrowia państwo może nadal istnieć. Po prostu wyznaczeni ludzie odwalają za niego całą robotę, a on, pokazując się raz na jakiś czas, upewnia opinię publiczną, że nadal żyje i świat zwany Stanami Zjednoczonymi Ameryki oraz – chcąc, nie chcąc – podążająca za nim reszta, czyli ten, który widzimy, wciąż jest jego autorstwa. To takie uwiarygodnianie gigantycznej, niebezpiecznej iluzji.

        No więc nie jest jego autorstwa, o czym można się upewnić, oglądając ostatnie bidenowskie wystąpienia, z debatą włącznie. Ale… Właśnie! Skoro ktoś sprawuje władzę za niego, to robi to niekonstytucyjnie. Prerogatywy prezydenckie pochodzą z powszechnego wyboru i przysługują tylko jednej osobie demokratycznie wytypowanej z wielomilionowego społeczeństwa – przynajmniej w założeniu. Oczywiście prezydent może podpisać zarządzenia i memoranda przekazujące uprawnienia  do realizacji pewnych spraw urzędnikom rządowym, jednak jego obecny stan wskazuje, że dla dobra państwa musiałby zrezygnować ze wszystkich swoich obowiązków i delegować je na innych, co równałoby się zrzeczeniu się władzy, a to nie nastąpiło. Tak więc ktokolwiek podejmowałby decyzje w zastępstwie nieświadomego stanu spraw prezydenta, jest po prostu przestępcą, a mam prawo mieć obawy, że w taką właśnie wdepnęliśmy rzeczywistość. Co ciekawe, ten trwający od miesięcy kryminalny proceder dzieje się na oczach całego świata, w tym nawet został zaakceptowany przez jego dzierżymordów – tych z rzekomo demokratycznym mandatem władzy i tych wręcz przeciwnie. Dlaczego? Bo świat dzierżymordów od zawsze ma nisko zawieszoną moralną poprzeczkę i ze zrozumieniem liczy na wzajemność oraz poszanowanie własnych ułomności.

        Pozostaje pytanie, co będzie, jeśli dziadkowi się zemrze, bo to się dziadkom raz na jakiś czas zdarza, więc hipoteza nie należy do wyssanych z palca? Czy wtedy prawdziwi decydenci będą trzymać go w lodówce, wykorzystując do rządzenia państwem sobowtóra, jak w znanym amerykańskim filmie ,,Dave”? A może wykorzystają najnowsze zdobycze technologii hologramu? Przecież taki holograficzny Joe byłby łatwiejszy i tańszy w obsłudze pod każdym względem, głównie z uwagi na rosnące koszty utrzymania, w tym wyżywienia, ubrania, opieki medycznej, etc. No i bezpieczeństwa też, a nawet przede wszystkim. Widziecie tę scenkę:

        - Chcesz sobie strzelić do prezydenta? - zapyta ktoś z Secret Service gościa z karabinem na dachu budynku, w którym agenci się rozlokowali, celującego w głowę głowy państwa. - A strzelaj sobie, brachu, ile wlezie - nawet ucha mu nie draśniesz, byleś tylko z dachu nie spadł, bo stromy i się potłuczesz.No dobra chłopaki, gramy dalej – piątak w ciemno!

        Zostawmy jednak na boku marzenia. W normalnych okolicznościach Biden powinien ustąpić, oddając Owalny Gabinet Kamali Harris, co reguluje 25. Poprawka amerykańskiej Konstytucji. Między innymi po to wymyślono urząd wiceprezydenta, że gdyby coś, etc. Sęk w tym, że do wyborów zostało ponad trzy miesiące. A trzy miesiące to aż za wiele, by wystawiona do wyścigu o prezydenturę i zarazem sprawująca obowiązki głowy państwa, a więc działająca nie z cienia, jak dotychczas, ale w świetle reflektorów Harris, znana z gaf, niekontrolowanego śmiechu i nie zawsze przemyślanych wypowiedzi, nie odkryła się na tyle, by zrujnować zdobyty na wstępie, przysługujący debiutantom, zwłaszcza wyciągniętym z kapelusza, kapitał społecznego zaufania. Pomyślano więc, że uwaga Amerykanów zostanie podzielona pomiędzy białego, stetryczałego starca, na tle którego afroamerykańska kobieta wypadnie wyborczo świeżo, młodo i kusząco przeciętnego obywatela. A ten oprócz steków, hamburgerów, ketchupu, majonezu i filmów z happy endem lubi być zaskakiwany. Mile czy mniej mile, nieważne – byle na przekór nudnej codzienności.

        Dobrze, a czy ja zagłosuję na Kamalę Harris, ulegając jej rechotom, gafom, a zwłaszcza przyrzeczeniu wolności, które diwa amerykańskiej polityki już rzuciła plebsowi na żer w pierwszym wyborczym spocie, ukraszonym muzyką Beyoncé? No nie, a to dlatego, że tylko politycy o zamordystycznych zapędach gwarantują ludowi wolność i demokrację, zwłaszcza w krajach, w których wymienione zdobycze zachodniej cywilizacji, w stanie takim, w jakim rozumieją je tamtejsze elity władzy i pieniądza, już istnieją. Natomiast ci bardziej szczerzy ograniczają przyrzeczenia do pełnego talerza, oferowanego w klimacie niezakłócanej przez obcość i niezrozumiałość normalności. A że na co dzień dotyka mnie nieznośna świadomość różnicy cen paliw i żywności za Trumpa i Bidena, drenujących dziś mój portfel, to nie jestem idiotą, by głosować na współpracownicę tego ostatniego. I gdy ktoś powie, iż koszty życia od lat rosną, to uświadomię go, że jeśli w latach 2010-2020 ceny żywności w USA wzrosły o 10%, to pomiędzy rokiem 2021 a 2024, czyli w okresie trzech lat panowania wujka Joe poszybowały o 22,4%. Można? Można. Trzeba tylko nie wiedzieć jak tego uniknąć albo godzić się, na zasadzie coś za coś, żeby właśnie tak się stało. Że co, że COVID? No to co, że COVID? Zeżarł zbiory, rzucił się plagą na kury, bydło, świnie? Nie, prawda? No więc liczy się, że ceny wzrosły i tyle.

        Ponieważ jednak nasze życie nie ogranicza się do  benzyny i żywności, to warto przypomnieć, że skoro Biden jedynie sprzyjał lewicującym demokratom, to Kamala Harris jest przedstawicielem nie tyle amerykańskiej lewicy, co tutejszego lewactwa, niosącego na sztandarach wszystko, tylko nie to, na co chciałbym głosować. Bo nie na klimatyczną histerię, której Harris zaoferuje nam więcej i kosztowniej, podobnie jak więcej LGBT, więcej nielegalnych migrantów, więcej walki z ,,faszyzmem”, z rasizmem, więcej walki z Kościołem, więcej feminizmu i oczywiście poprawności politycznej. A wszystko to w gęstym, niestrawnym sosie ideologii woke oraz kultury unieważnienia, panoszących się głównie – co wzbudza lęk o przyszłość - w mediach i na amerykańskich uniwersytetach. A co cancel culture ma wspólnego z hasłem wolności, tak ochoczo propagowanym w spocie wyborczym Harris, to przekonali się już zastraszeni pracownicy naukowi uczelni, liczni pisarze czy publicyści. I jeśli dotychczas uważałem, że amerykańska demokracja dysponuje narzędziami sprawnie ograniczającymi zamordystyczne zapędy naprawiaczy świata i ich złodziejskich ideologii, to niemal przyzwolenie na podduszanie w ostatnich latach oporu inaczej myślących przekonało mnie, że dałem się uwieść politycznej fikcji.

 

        Spojrzałem przelotnie w lustro. Mój wyzywający biały kolor skóry, dodatkowo rozjaśnionej strachem, zastąpiły teraz mocne rumieńce wstydu. Wstydu za własną naiwność, za wiarę w mit Konstytucji i w demokratyczne mechanizmy, a nawet za hipotetyczną konieczność ułożenia się z nowym – bo kto wie, złe nie śpi.

        Hm, A może… Może nie jest to jeszcze raj utracony, bo wyborcy, bo pryncypia, bo idee… Pieprzyć złudzenia! Co zostało nadżarte przez ludzi hołdujących ideom cywilizacji gwałtu zadawanego rozumowi i promujących śmierć – na razie tę aborcyjną i eutanazyjną - jako sposób na życie, do dawnego stanu nie wróci. Dociskani butem nowych praw, nowych politycznych wyznań, a także nowych wyzwań w nowej, ,,lepszej” rzeczywistości, już zaczynamy lizać rany. Co, że powtórka z niedawno przebrzmiałej historii? Ano.

        Hm, no a co by się stało, gdyby jednak tę ,,lepszość”, która puka buciorami lewackich hunwejbinów pokroju Harris do drzwi naszego starego świata, starać się jakoś zaakceptować? Niech będzie, że nawet wstydliwie, ale przecież to jednak życie. Na początek zainwestujemy jedynie rumieńce w poczet układania się z nowym, tym razem będące wykwitem nie naiwności, ale własnego oportunizmu. Nawet dobrze się ułoży, bo przykryją wstydliwą, konserwatywną biel bezczelnie obnoszoną przez nas po ulicach i zaraz bezpieczniej poczujemy się w przyszłym, świecie Kamali Harris.

        Tak się składa, że na razie żyjemy jeszcze na pograniczu dwóch światów: tego starego, naszego, zrozumiałego i przewidywalnego, w którym tak znaczy tak, a nie – nie. Oraz w tym ich, który będąc zmuszony zaakceptować nauki ścisłe, resztę chce przewrócić do góry nogami. Tylko że dwa światy nie mogą istnieć w tym samym miejscu i czasie. No chyba że jeden z nich jest wirtualny – wtedy tak. Trzeba zatem sprowadzić je do wspólnego mianownika i obawiam się, że tym ,,wspólnym”, wymuszonym prawem kaduka, okaże się wyłącznie ten nowy. Dlatego już dziś albo przyzwalająco wyciszmy się, albo nauczmy się postrzegać i ,,rozumieć” rzeczywistość według nowych standardów. Po prostu po to, by przetrwać.


Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (25)

Inne tematy w dziale Polityka