Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
966
BLOG

Gaswagen

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

        O skandalu z samochodami Volkswagena zadecydował przypadek. Inżynierowie z West Virginia University mający udowodnić, że amerykańskie rygorystyczne normy emisji tlenków azotu ustalone dla silników diesla mogą być spełnione przez producentów samochodów, wynajęli w tym celu kilka egzemplarzy dopuszczonego do ruchu w USA Volkswagena w wersji TDI i… No tak, i właśnie wtedy stało się, bo kontrolowane na drodze pojazdy znacznie przekraczały dopuszczalne w Ameryce wskaźniki zanieczyszczeń, natomiast w warunkach laboratoryjnych lub w stacjach sprawdzania spalin testy przechodziły pozytywnie. Wszystko zaś dzięki sprytnemu oprogramowaniu wymyślonemu przez niemieckich hochsztaplerów, które włączało lub wyłączało kontrolę emisji w aucie, ,,odgadując” czy to jest w ruchu, czy na rolkach w warunkach testu. A dlaczego to robiono? To proste, samochód z wyłączonym systemem kontroli był bardziej dynamiczny i wykazywał mniejsze zużycie paliwa, co z kolei zachęcało klientów do jego kupna. Tak więc przez przypadek Amerykanie udowodnili coś zupełnie przeciwnego, niż zamierzali wykazać, a co Niemcom, w formie łagodniejszej lub dotkliwszej, na zdrowie na pewno nie pójdzie.

         Co dalej? Ano nie wiadomo, bo z jednej strony mamy skandal i groźbę zapłaty przez niemiecką firmę 18 mld dolarów kary, której będzie się domagać EPA, czyli amerykańska Agencja Ochrony Środowiska. Z drugiej, odchodzący szef firmy Martin Winterkorn może spać spokojnie, zapewne w nagrodę za przekręt, bo trudno to inaczej wytłumaczyć, skoro otrzyma gigantyczne pieniądze z tytułu odprawy, sięgające ponad 28 mln euro oraz… dożywotni samochód służbowy, choć wątpię, czy z silnikiem diesla. Ale jest jeszcze trzeci aspekt tej afery. Nałożenie gigantycznej kary na Volkswagena, który jest największym producentem samochodów w Niemczech, a tym samym jednym z głównych filarów gospodarki państwa, mogłoby spowodować kryzys ekenomiczny. Czy Amerykanie do tego doprowadzą, gdy silne Niemcy są im potrzebne do układania klocków polityki światowej, w tym gry z Rosją? Ewentualnie czy Niemcy nie stały się już zbyt silne i samodzielne, więc może warto by je trochę osłabić, pociągając za finansową uzdę europejskiego partnera? Czas pokaże, co Amerykanom jest bliższe - zdrowie obywateli i zasady prawa czy globalne interesy, nie zawsze przekładające się na kondycję życia własnego społeczeństwa, a niekiedy przekładające się wręcz ujemnie.

         No tak, sprawa jest już trochę nieświeża jako nius, choć nikt nie zwrócił uwagi na historyczne konotacje tej afery, odnoszące się głównie do kwestii trucia spalinami. Otóż Niemcy mają w tej dziedzinie szczególne osiagnięcia z czasów wojny, którymi później zajął się Trybunał Norymberski, notabene tylko dlatego, że EPA powstała całe ćwierć wieku później. A konkretnie chodzi o pojazdy nazywane Gaswagen, które tym się różniły od Volkswagena, że woziły pasażerów tylko w jedna stronę – stąd tam. Sęk w tym, że stamtąd już nie było powrotu.

         System był prosty jak rura wydechowa, której ujście montowano do środka uszczelnionej części… Zaraz, nie znajduję słowa. No powiedzmy, że specyficznej części pasażerskiej, zwanej przez niektórych budą, oddzielonej od kabiny kierowcy. Gdy w takiej budzie zamknęło się ludzi i włączyło silnik, trzeba było tylko trochę poczekać, mniej więcej na długośc dwóch papierosów, i efekt był murowany.

         Ciekawe, że za zastosowaniem tego wynalazku stały względy czysto humanitarne, powstałe w sercu samego Heinricha Himmlera, który obawiał się skutków szoku, jakiego doznawali rozstrzeliwujący swoje ofiary, w tym kobiety i dzieci,  członkowie Grup Operacyjnych, tak zwanych Einsatzgruppen. Dlatego Gaswagen miał wesprzeć ich silnie nadszarpnięte morale. Ale i tu działał czynnik psychologiczny, bo kierowca musiał wsłuchiwać się w odgłosy wydawane przez umierających. Poza tym zagazowanie spalinami zajmowało około dwudziestu minut, zatem z jednej strony było ekonomiczne, ale za to długie. Dlatego aby przyśpieszyć proces, Niemcy, którzy wtedy jeszcze byli nazistami, wpadli na pomysł wybudowania większych pojazdów, w wersjach do pięćdziesięciu i stu skazańców.

         Kto czytał wspomnienia Rudolfa Hoessa, komendanta obozu w Oświęcimiu, ten pamięta, jak bardzo trapiła go mała wydajność komór gazowych i pieców krematoryjnych. A przecież Berlin oczekiwał efektów, stale zwiększał wymagania, żadając niemal cudów przerobu. Dlatego Hoess ciagle naciskał na inżynierów z Siemensa, by ci stworzyli mu cacko, które o sto procent zwiększy ,,produkcję”. A zatem i w przypadku komór gazowych, i samochodów-trucicieli napotykano na podobne problemy zwiazane z wydajnością. I tylko typowa narodowa gospodarność, słynne w świecie Deutsche Technologies i zakorzeniony w genech germański rozmach mogły sprostać wysokim wymaganiom stawianym swym obywatelom przez nowoczesną niemiecką cywilizację.

         Ale… No właśnie, bo przecież nie wszystko, co wspaniałe, wymyślono w Niemczech. Nie, to nie tak, naprawdę. Otóż idea wspomnianych komór gazowych na kółkach powstała w Związku Radzieckim, a ich wynalazcą był szef Wydziału Ekonomicznego NKWD, choć obywatel nie w pełni rosyjskiego pochodzenia, niejaki Isaj Dawidowicz Berg. W roku 1937, czyli w okresie wielkich czystek, również i bolszewickiemu naczalstwu wydajność masowego mordu spędzała sen z oczu. Dlatego zmyślny inaczej Isaj wpadł na pomysł, by zamiast więźniów wywozić, a potem ich zabijać, można było to zrobić za jednym zamachem, jadąc. Skazanych rozbierano, wiązano, zatykano im usta, wrzucano do budy z doprowadzonymi do niej spalinami, zewnętrznie upozorowanej na furgon do wożenia chleba, a nastepnie jechano do czekających już na przyjęcie ,,gotowego towaru” wykopanych rowów. Ludobójcze samochody nazywano czarnymi krukami i choć godnie spełniły swą rolę w drugiej, tej mniej jakby cywilizowanej  europejskiej ojczyźnie zbrodni, to biedny pomysłodawca też został rozstrzelany w 1939 roku. Jednak - co zdarza się w ramach chichotu historii – rehabilitowano go (!!!) siedemnaście lat później.

         Proszę tylko pomyśleć, ile ma do zawdzięczenia historia Rosji i Niemiec inwencji skromnego i mało znanego światu  urzędnika NKWD Isaja Dawidowicza Berga. I jaka to niewdzięczność losu, że wszyscy o nim jakby na siłę zapomnieli, pewnie z powodów politycznej poprawności, oprócz Aleksandra Sołżenicyna.

         Może kogoś zdziwi, że kulturowo Niemcy zawdzięczają coś Rosjanom, a jednak. Niewiele, ale jakże znamienny dla obu społeczności wynalazek. Choć z drugiej strony, co bogaty bandyta może przejąć od biednego bandyty, oprócz techniki i doświadczenia w rabowaniu i zabijaniu? Ach, no tak, zapomniałem o maskowaniu tych umiejętności przed światem, jak to ma miejsce obecnie, ale ta zdolność zawarta jest niejako w pakiecie narodowych talentów.

         Zapewne natrafię na zarzut, że pozwoliłem sobie zbyt daleko błąkać się refleksjom snutym na temat przypadku firmy Volkswagen, a zafałszowane badania emisji spalin niemieckiego diesla mają się tak do gazowej komory na kółkach, jak igły do wideł. Ale czy naprawdę? Bo czasem wszystko się zaczyna od chęci zysku i potrzeby dominowania. Dominowania w czymkolwiek, co ustawia wyżej, lepiej,  decyduje o własnej pozycji wobec innych z perspektywy ich uzależnienia i podporządkowania. A żeby to osiągnąć, trzeba stale zwyciężać, i to bez względu na cenę, być pierwszym propagandowo, ekonomicznie, politycznie. I gdy się nie udaje normalnie, wtedy należy iść na skróty, przechytrzać, modyfikować wzorce, zmieniać zasady, standardy, normy moralne, narzucać nowe prawa, a czasem nowe bezprawia. No i kłamać, byle za wszelką cenę wygrać, ograć, ugrać. Ba, czasem trzeba nawet zmienić oprogramowanie testów emisji spalin. 

Zobacz galerię zdjęć:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura