Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1117
BLOG

Prawdziwa twarz Chrystusa

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 53

        Nie ryzykując popełnienia błędu należałoby przyjąć, że nikt poza kardynałem Kazimierzem Nyczem nie wie, jak naprawdę wyglądała twarz Chrystusa. I dopóki nam, maluczkim, tego nie objawił, nawet Całun Turyński nie pomógłby zaspokoić w tym względzie naszej ciekawości. Raz dlatego, że równie dobrze jak w średniowiecznej Europie, mógłby być wykonany dziś w Chinach, a dwa - gdyby nawet w Państwie Środka Mistrzowskiej Podróby stworzono oryginał, oblicze Pana wciąż byłyby zbyt zamazane,

         Oczywiście oglądając w przeszłości liczne wizerunki Syna Bożego, eksponowane na malowidłach i rzeźbach, pobudzamy automatycznie wyobraźnię, identyfikując obraz Jezusa z jedną z zapamiętanych artystycznych wizji, podobnie jak w przypadku Bolesława Chrobrego za wzorzec robi nam płótno Jana Matejki. Ba, gdyby jakiś współczesny malarz nadał twarzy Chrystusa rysy właśnie kardynała Nycza, to on mógłby wtedy wspierać swoją facjatą naszą imaginację, choć narzucałoby się podejrzenie: czemu on taki niesemicki, stary i mało uduchowiony?

         Piszę o tym, bo w dzień Bożego Ciała kardynał ogłosił rzecz ważną dla Kościoła, skoro zabiega o nią sam papież Franciszek, a mianowicie że ,,Chrystus ma twarz uchodźcy”. Nie traktujmy jednak tego dosłownie - to tylko taka metafora, ale za to jakiego formatu?! Kardynalskiego, rzec można. Od tej pory przyjęcie we własne progi kulturowo groźnej obcości – obcości na całe pokolenia, o czym świadczy europejskie doświadczenie – staje się takim samym wyznaniem wiary i umiłowania, jak przyjęcie Jezusa do serca naszego. I kto, no kto pod ciążeniem takich słów się nie ugnie?

         Hm, wstyd purpuratowi powiedzieć tak wprost, ale chyba jednak większość, skoro jawiące się w wyrazistym tle kardynalskiego objawienia wezwanie do wiernych przyjęło formę domniemanego nakazu moralnego. Doświadczenie bowiem wskazuje, że w wymiarze społecznym tego typu wezwania bywają mało słyszalne o ile tylko kolidują z dobrem i bezpieczeństwem tych, do których są adresowane. Dlatego i wezwanie kardynała Nycza, i prymasa Polski arcypiskupa Wojciecha Polaka, który namawiał do udzielania pomocy muzułmańskim przybyszom, na pewno nie zmieniły postawy rodaków. Nie, bo nie i już, a dokładniej – bo nie leży to w ich interesie. Chrystusa można kochać i szanować jego nauki, ale niekoniecznie w każdej sytuacji i w wersji, którą oferuje maluczkim kościelny hierarcha. Nadstawianie drugiego policzka, wybaczanie wrogom i udzielanie pomocy w każdej sytuacji wszystkim potrzebującym, często w formach narzucanych bez względu na koszty takich działań, nie zakorzeniło się i nie wydało powszechnych owoców na chrześcijańskim gruncie. A to dlatego, że wiara nie musi kroczyć w parze z wiedzą i kreowanymi nią w naszej wyobraźni lękami, zwłaszcza wtedy, gdy niezbyt umiejętnie skrywa się za nią polityka. Wręcz przeciwnie, udając zasłuchanie, bo tak wypada, naprawdę stajemy się głusi na wszystko z czym się nie zgadzamy i co w naszym przekonaniu może nas umniejszyć - pod każdym względem.

         To jeden z aspektów opisywanego wydarzenia. Ale jest i drugi. Ten wskazuje wyraźnie, że interesy Kościoła i interesy państwa polskiego oraz narodu nie zawsze muszą być zbieżne. Pierwszy tego sygnał można było odczytać w wystąpieniu przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski arcypiskupa Józefa Michalika, który przed pięciu laty, tuż przed wizytą w Warszawie patriarchy Moskwy i całej Rusi Cyryla, niedwuznacznie zaatakował PiS i Jarosława Kaczyńskiego za nagłaśnianie teorii zamachu w Smoleńsku. Krytyka poczyniona została w kontekście omawiania przez arcypiskupa stosunków polsko-rosyjskich i sprawy orędzia skierowanego do obu narodów, jakie dwaj hierarchowie mieli niedługo podpisać. Jeśli uświadomimy sobie, że działo się to w trakcie kolejnych prób podejmowanych przez Watykan w celu nawiązania stosunków z Kościołem Rosji, które w czasie Jana Pawła II zakończyły się fiaskiem, i których frontmanami mieli być polscy biskupi, wtedy intencje arcypiskupa Michalika i sprawa, której służył, niekoniecznie zbieżne z polskimi interesami, wydają się oczywiste.

         Podobnie jest i teraz, gdy słyszymy nawoływania kierowane do społeczeństwa, a de facto do rządu o przyjmowanie uchodźców, o co zabiega papież Franciszek. Ale my, choć podobno lubimy Franciszka, choć mało kto potrafi powiedzieć za co, niekoniecznie musimy wspierać kosztem własnych pieniędzy, których nie mamy za wiele, kosztem swoich lęków oraz obaw o bezpieczeństwo kolejnych pokoleń jego każde, najbardziej nawet dziwaczne i szkodliwe widzimisię.

         Nie wiem, czy jest prawdą to, co powiedział Ludwik Dorn, mianowicie, że PiS wszedł na kurs kolizyjny z Kościołem katolickim. Ale jeśli nawet, to stało się to w dobrze rozumianym interesie społecznym, a nie partykularnym, partyjnym. Kościół nie ma monopolu na wskazywanie, co jest moralne, właściwe i słuszne, a zwłaszcza na egzekwowanie tych pouczeń. Jego rola kończy się na byciu płatnym łączem pomiedzy prostaczkami i ich lichym wyobrażeniem Pana Boga – to wszystko. Mam oczywiście na myśli organizację jaką jest zhierarchizowany Kościół katolicki, a nie indywidualnych duchownych, których patriotyczna i prospołeczna postawa często wykraczają w dobrze rozumianym interesie ogółu poza miarę zadań narzuconą im przez zwierzchników.

         I jeśli prawdą jest wspomniany kolizyjny kurs, to myli się Dorn, bo nie PiS na niego wkroczył, ale episkopat, choć na pewno nie cały. Przy czym PiS nie jest w tym starciu bezbronny, o czym wskazują nagłośnione w telewizji publicznej nagrania księdza Sowy, kompromitujace wraz z nim stan ducha panujący w polskim Kościele.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo