Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1726
BLOG

Hej dziewczęta, w górę kiecki...

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 79

        O sojuszników należy nie tylko zabiegać, ale jeszcze o nich dbać. Oczywiście nie o wszystkich tak samo, nie przesadzajmy. Przecież wiadomo, że natowskie przymierze z Litwą absolutnie nie zwiększa stopnia naszej obronności, w przypadku Niemców tylko usypia czujność w okolicach pleców, zwłaszcza ich dolnej części, i dopiero sojusz ze Stanami Zjednoczonymi zapewnia solidną fikcję pełnych gwarancji państwowego bezpieczeństwa. Nie dość wtedy, że mamy otwarty dostęp do najnowszej technologii w ściśle wydzielonych przez sojusznika dziedzinach, w których dysponuje on jeszcze nowszą technologią i gotów jest pozbyć się tej starszej za bajońskie sumy, do czego właśnie potrzebuje sprzymierzeńców, to na dodatek przyśle nam swoich żołnierzy, utrzymując ich w bazach na terenie naszego kraju. I im właśnie słów kilka chcę poświęcić.

         Taka baza łatwo może się stać pułapką, o ile tylko wróg zdecyduje się zastosować ciężkie bombardowanie przy pomocy środków konwencjonalnych, ewentulanie lekkie – używając pojedyńczej głowicy jądrowej. Wtedy baza praktycznie zamienia się w bazę ludzi umarłych, o czym przed sześćdziesięciu laty proroczo nakręcił głośny film Czesław Petelski. I chociaż z uwagi na inne, bardziej wtedy bratnie sojusze jego bohaterowie nie przypominali w niczym Amerykanów, natomiast na wycinkę drzew nie trzeba było jeszcze zgody Brukseli, to nawiązanie choćby samym tytułem  do czasów dzisiejszych, zwłaszcza tego, co może z taką bazą się stać, jest niemal oczywiste.

         Jednak póki co, ta jeszcze stoi i zanim coś w nią trafi należy się zastanowić, jak też amerykańskim żołnierzom umilić czas w oczekiwaniu na tę bombę, a sam Orzysz, gdzie stacjonują, uczynić symbolem połączenia sojuszniczego obowiązku z przyjemnościa. Bo wiadomo skądinąd, że nie samą wojenką i ćwiczeniami taki szwej żyje. Należy mu sie godziwa rozrywka, w tym koncerty muzyki klasycznej, panele dyskusyjne na tematy polityczne i ekonomiczne, pogadanki o filozofii czy choćby przeglądy twórczości Bergmana, Bressona i Felliniego, a zatem wszystko to, czemu w warunkach pokojowych poświęca czas.

         Oczywiście żartuję. Jest jednak coś, co należy mu się niejako obligatoryjnie, z automatu, a o czym nie jest łatwo rozmawiać z uwagi na trochę wstydliwy, choć niesłusznie, charakter sprawy. Chodzi bowiem o to, aby taki żołnierz nie był zanadto rozbiegany, a zwłaszcza żeby ręka mu nie drżała w czasie napinania cyngla, o! Dlatego mówiąc krótko, szwej niczym kania dżdżu łaknie miłości. To znaczy każdy łaknie, ale wojak posiada w tym względzie szczególne zapotrzebowanie. A że miłość od czasu wymyślenia handlu stała się w swych najprostszych formach towarem, nie owijając w bawełnę ustalmy, że przy bazie powinien oferować swe usługi burdel, jako że mimo wszystko wojak stawia wyżej seks, choćby i płatny, niż studiowanie w czasie wolnym Kanta. I choć nie wiadomo dlaczego tak jest, to tak jest i trzeba przejść nad tym do porządku dziennego. To znaczy nocnego, bo mimo wszystko większość żołnierzy wtedy właśnie ma czas na godziwe uciechy.        

         Zapewne dlatego rząd Korei Południowej lata wstecz skupił wokół jednej z amerykańskich baz 120 prostytutek, które pracowały w prowizorycznie zbudowanym miasteczku. Było i gdzie  popić, i gdzie…  No wiadomo, czyli gościnność oferowano w pełnym wymierze usług. Rzecz jasna z zyskiem dla obu stron. I jest to myślenie pozytywne, patriotyczne nawet, i na pewno propaństwowe, choć oficjalnie niezrozumiałe dla społecznych złogów dulszczyzny.

         Wspominam o tym sprowokowany przemyśleniami jednego z autorów tygodnika ,,Sieci”, pana Andrzeja Rafała Potockiego, który będąc jak każdy prawacki publicysta wystarszony manewrami ,,Zapad 2017”, pisze tak: ,,Dziewczyny w Orzyszu! Dbajcie tam o amerykańskich chłopców z drugiej dywizji kawalerii, bo w nich na razie cała nadzieja”.

         Czyli co sugeruje Potocki? Ano ni mniej, ni więcej, tylko tyle, na ile mu katolicko-prawicowa moralność pozwala. Znaczy full service w każdej odsłonie – cichodajskiej i oficjalnej, z figurami i bez, oferowany jako dodatek do pierogów i schabowego z kapustą, w rytmie bluesa lub bardziej wyrazistego disco polo. A co z finansowaniem? No coż, mógłby być dotowany po częsci z pieniędzy Polskiej Fundacji  Narodowej, płatny w dni powszednie a serwowany gratis w niedzielę, zaraz po mszy. Amen. Jednym, słowem, jak to w znanej żurawiejce śpiewano: ,,Hej dziewczęta, w góre kiecki…”

         Oczywiście trochę ubarwiam – Potocki by na to wszystko nie wpadł, jednak jego sugestia jest po prostu obrzydliwa, nawet jako dowcip i dziwię się, że tygodnik puścił mu ten fragment. Pompowanie kogoś motywami patriotycznymi w celu popchnięcia do flirtów lub otwartej prostytucji nigdy nie zda egzaminu, a traktowane jako żart jest mało śmieszne. Zwłaszcza że doszukiwanie się tak szczytnych pobudek nawet w przypadku Marii Walewskiej jest po prostu nieporozumieniem.

         Zawsze jednak możemy podpowiedzieć Potockiemu, by już dziś sam zaczęł trenować głębokie skłony i oddychanie wyłącznie przez nos. Oczywiście wraz z  obowiązkiem wyleczenia ewentualnej próchnicy, żeby nie musiał się wstydzić, gdy wybierze się do Orzysza z przyczym bogoojczyźnianych. Czyli jako taka niby krzyżówka świętej grzesznicy z Emilią Plater. A gdyby jemu samemu zabrako odwagi, niech pośle tam żonę, siostrę i córkę, albo kogo tam ma w najbliższej rodzinie z żeńskiej strony. I niech od nich wymaga, niech wymaga…

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka