Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
565
BLOG

O gotowaniu jaj na miękko

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Gotowanie Obserwuj temat Obserwuj notkę 20

        Wiekszość ludzi jada jajka gotowane na twardo albo nawet na bardzo twardo, jak na przykład moja córka, która jakoś tak dziwnie uważa - co zresztą dla żartu jej podpowiedziałem, gdy była jeszcze dzieckiem - że jajko jest tym twardsze, im dłużej się je gotuje. Jeśli więc stało się już dostatecznie twarde po dziesięciu minutach, ona gotuje je przez blisko godzinę sądząc, że wtedy jego twardość wzrasta kilkakrotnie, a konkretnie razy sześć. Czyli że jest twarde na pewno, a nie tylko tak sobie albo nawet na niby. Oczywiście czas odlicza pi razy drzwi, a konkretnie temperaturą porannej kawy, która im chłodniejsza, tym jajo bardziej ścięte. No a ponieważ ma młode zęby oraz przecinak i młotek w kuchennym zestawie sztućów, jest w stanie bez trudu coś takiego skonsumować.

         Wydawałoby się, że ludzie gotujący jajka na twardo są bardziej pochłonięci sprawami ducha, pracą, a choćby i wzbogacającymi kontaktami z panem Bogiem, i dlatego nie przywiązują zbytniej wagi do kulinariów. Obowiązki zawodowe i inne, nie mniej przecież ważne oraz samodoskonalące myślenie, które pochłaniają ich życie, nie dają im nawet szans na spędzanie nad rondlem kilku minut ze stoperem w ręku.

         Otóż to tylko pozory, bo naprawdę właśnie gotowanie jaj na miękko świadczy o stawianiu sobie bardziej ambitnych celów, kiedy to wiedza musi iść w parze z doświadczeniem, a cierpliwość z dokładnością. Nie wystarczy więc określić czasu gotowania, bo ten nie jest stały, jako że składa się na niego wiele przyczyn, w tym wielkość jajka, intensywonść podgrzewania, ilość wody w garczku czy  nawet wysokość nad poziomem morza, kiedy to zmiana ciśnienia atmosferycznego ma wpływ na temperaturę wrzenia. Jak zatem widzimy, gotowanie jaj na miekko wymaga stałego wysiłku intelektualnego, przy czym zatrzymanie procesu w odpowiednim momencie nakazuje uwzględnienie wszystkich wspomnianych czynników jednocześnie. A co, jeśli ktoś zechce jajko na półtwardo? K…, na samą myśl mózg się lasuje - tyle z tym problemów. Dlatego niektóre osoby, w tym moja córka, nie chcąc więcej łamać sobie głowy, a zarazem nie daj Bóg odkrywać publicznie niedobory wiedzy i umysłu, uciekły w kierunku jaj na twardo albo smażenia jajecznicy, którą przyrządza się szybciej, prościej i zawsze tak, jak się zaplanowało, bowiem proces jej smażenia kontrolowany jest wizulanie, czego o gotowaniu jaj powiedzieć nie można.        

         Bywa jednak, że dochowując nawet wszelkich starań i przewidując pożadany efekt możemy poczuć się niemile zaskoczeni, gdy zdejmując skorupkę i wbijając łyżkę w białko stwierdzamy z przykrością, że przyjdzie nam zjeść niechciane jajko na twardo. A jak to boli, najlepiej odwołać się do konkretnej sytuacji, kiedy to spod wapiennej powłoki wyłania się coś, czego dojrzeć nie chcieliśmy i nie przewidywaliśmy.

         No na przykład taki Zbigniew Romaszewski. Dobry Boże, czy możesz mieć do mnie pretensję o to, że zwątpiłem w Twoje istnienie, skoro człowiek wydawałoby się krystalicznie czysty, szczery, nieprzekupny, stanowiący wzór ideowego opozycjonisty, za którego w przeszłości dałbym się pokroić, w okresie wiekowego ukoronowania swojej politycznej kariery okazał się chciwym apanaży i służbowych przywilejów moralnym karłem?  - Będę teraz mniej zarabiał i więcej pracował, nie będę miał samochodu – żalił się senator na antenie TVN24 po tym, gdy w pierwszym głosowaniu nie otrzymał stanowiska wicemarszałka. - Czy korcą mnie przywileje? A kogo nie korcą! - dodawał. I wtedy moja wiara w niego zapadła się ze wstydu pod ziemię, bo obnosiłem się z nią nieraz publicznie, więc i bolało bardziej. Mniej więcej tak samo, jak wtedy, gdy będąc młodym chłopakiem z zawstydzeniem konfrontowałem miłość bożą z obozowymi pozostałościami holocaustu.

         Ale to nie koniec procesu samoobnażania się króla opozycji, bo już w tak zwanej wolnej Polsce Romaszewski wywalczył sobie w sądzie 240 tys. zł zadośćuczynienia za dwa lata spędzone w peerelowskim więzieniu, co automatycznie skreśla go z grona ideowych opozycjonistów, przerzucając zarazem na listę płac politycznych najemników. Znaczy chłop miał swoją cenę, na którę składały się odszkodowania oraz dobrze płatna fucha. I zapamiętajmy to słowo: fucha, bo warto, tym razem z uwagi na jego żonę, Zofię, która za sprawą prezydenckich wet, do ktorych się przyczyniła, wypełzła z politycznego niebytu w roli heroiny walki o sprawiedliwość, trójpodział władz i konstytucyjność ich działań.

         I nagle Romszewską zaroiło się w mediach, a co ciekawe, te opozycyjne traktują ją nawet dość ciepło, bo mimo prezentowanej przez nią  nieugiętej postawy w sprawie pozbycia się z sądownictwa ludzi dla wymiaru sprawiedliwości szkodliwych, pożyteczni idioci jej pokroju zawsze czkną czymś, czym owe media mogą się posłużyć w walce z pisowskim rządem. I tak właśnie było w programie Moniki Olejnik ,,Kropka nad i”, w którym zręcznie szczuta na Zbigniewa Ziobrę Romaszewska nie omieszkała na niego warknąć. Do jej już wcześniejszych uwag, dość kuriozalnych w ustach doradcy prezydenta jak ta, że ministra sprawiedliwości ,,trzeba będzie wyrzucić”,  jeśli nie oczyści sądownictwa, bo ma do tego narzędzie w postaci niezawetowanej ustawy, doszła kolejna ciekawa opinia. Oto zapytana przez dziennikarkę, co sądzi o tym, że brat Ziobry został doradcą w jakimś banku, korzystający ze swoich pięciu minut w mediach autorytet moralny odpowiedział z ironicznym uśmieszkiem: - Jakaś fucha dobra.

         Hm, dobra fucha? Ale chyba nie tak dobra jak sprawowanie funkcji wicemarszałka Senatu – z doskonałymi poborami i samochodem służbowym z kierowcą, prawda? Albo pozycja dyrektora telewizyjnej stacji Biełsat, przynależna córce senatora w ramach zasług ojca, ewentualnie stanowisko prezydenckiego doradcy, jeśli tylko wciąż, mimo wieku, przejawia się niespełnione polityczne ambicje i dość pyszałkowate parcie na szkło.

         Zbita przed laty skorupka otaczająca mit Zbigniewa Romaszewskiego - wydawałoby się ugotowanego niegdyś na miękko moralenego autorytetu - odsłoniła przykrą prawdę. Oto z jajka na ziemię, niczym diabeł z mickiewiczowskiego kielicha, wyskoczył dobrze zakonspirowany leń a zarazem przyrządzony na twardo polityczny cwaniak, poszukujący dla siebie i rodziny dobrych fuch. Zatem z pozycji jego żony głupio trochę posługiwać się tym określeniem w ocenie przeciwników i osób z nimi związanch w celu kompromitacji tych pierwszych, o ile nie chce się być posądzoną o wyjątkową bezczelność lub dobrze skrywaną głupotą. Albo jedno i drugie.

         A swoją drogą ciekawe, jak gotuje jajka pani Zofia Romaszewska: na miękko czy jednak na twardo?

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości