Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1459
BLOG

O lekarzach inaczej

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Służba zdrowia Obserwuj temat Obserwuj notkę 35

        W czasach Solidarności – jeszcze tej wczesnej, a zatem myślałby kto, że wyłącznie ideowej – w instytucji, w której jako młodzik zostałem zatrudniony, w mrokach piwnic był sklep spożywczy. Ludzie przychodzili tam kupić coś na śniadanie lub nawet ot tak, bez celu niby, a naprawdę by uszczknąć sobie kawałek roboczego dnia przy polo-kokcie, papierosku i pogaduszkach, zwłaszcza że było wtedy o czym rozmawiać. Poranną klientelę dzielono na dwa rodzaje: tych, którzy kupowali kefir, ,,bułkę i już”, a niekiedy coś tam do niej, o ile tylko to coś bywało, zwano głodomorami, natomiast tych, którzy ograniczali się do kefiru –  ,,zmęczonymi”, czyli skacowanymi. Przy czym relacje pomiędzy obiema grupami kształtowały się jak 4:1 na korzyść głodomorów, znaczy całkiem pokaźnie dla pijących, bo i czasy były ciężkie, a w nich zawsze łatwiej jest stać się smakoszem alkoholu niż jedzenia – niekoniecznie dobrego, tylko w ogóle.

         Ponieważ eskpedientka, zwana potocznie sklepową, była osobą niezwykle zaradną, potrafiła w tych trudnych czasach zadbać o towar - nie codziennie, ale jednak, w tym kilka razy nawet o pokątnie ubitego świnika, jeszcze ciepłego, którego z zapałem, w ramach okazywania pomocy sklepowej, zatem społecznie, porcjowano na zapleczu, odkładając sobie, również społecznie, co lepsze kawałki. Ale nie tylko świniak cieszył oczy, bo należy historycznie odnotować dość częsty jak na tamten rok obraz smutnie obwisłych kiełbas na hakach i przyczajonej garmażerki w chłodziarce.         

         Niestety, kiedy tego towaru bywało w miarę dużo i kłuł w oczy zapomnianym wyglądem, miejscowa organizacja Solidarności ogłaszała pogotowie strajkowe, rekwirując całe zapasy ze sklepu i tłumacząc swoje postepowanie koniecznością rzekomego przetrwania strajku okupacyjnego. A kiedy akcję odwoływano, na hakach wisiało już tylko wpomnienie. Ponieważ w okolicach konfliktu bydgoskiego działo się tak kilka razy, wybrałem się z kolegą do szefa zakładowego związku, rzecz jasna tego niezależnego i samorządnego, człowieka o nieposzlakowanej opinii, a przy tym społecznika, ojca, męża i syna - bez żadnej sugestii co do profesji matki. A ten na nasze pytanie, co dzieje się z żarciem, był najwidoczniej przygotowany, bo jako argument niewinności wyjął z szuflady biurka dwa kawałki czerstwej bułki zawiniętej w maszynowy papier, pomiędzy którymi raził niemal cierpiętniczą chudobą żałośnie wyschnięty kawałek żółtego sera. Co było robić? Odstąpiliśmy, porzeprosiliśmy i jak  niepyszni  poszliśmy sobie precz. Ale po tygodniu, po kolejnej akcji zarekwirowania sklepowych towarów, ponownie odwiedziliśmy przewodniczącego. Na co on, po wyrażeniu przez nas oburzenia, znów sięgnął do szuflady, wyjmując z niej zawinięte w ten sam papier maszynowy dwa kawałki bułki z serem. Spojrzeliśmy z kolegą po sobie, powstrzymując się wzrokiem od dania gościowi w ryło, jednak kolega nie wytrzymal i ostrzegawczo wycedził przez zęby: ,,Ku**a, panie przewodniczący, rekwizyty panu spleśniały”. I od tamej pory już jakoś nie rekwirowano.

         Piszę o tym, uświadamiając czytelnikowi, że świństwo i prywatę zawsze dobrze jest odpowiednio opakować… Nie, tym razem nie w papier maszynowy, tylko w pro publico bono. Żądzę władzy w misję, pazerność w szczodrość a egoizm w altruizm i filantropię. Czyli tak, jak to robią politycy, biznesmeni, niektórzy księża, ba - niemal wszyscy, którzy chcą, aby żyło się im łatwiej, a życie ich było dostatnie. Hm, wszyscy? Zatem na pewno lekarze też.

         No właśnie. Nie ma takiej władzy w Polsce, za której nie dochodziłoby do protestów służby zdrowia, przy czym zawsze ich celem są pieniądze. Kiedyś jako pierwsi protestowali anestezjolodzy. Ci byli pokrzywdzeni przez los najokrutniej, bo łapówy płynęły do kieszeni chirurgów i tylko od dobrej woli tych ostatnich zależało, czy chcieli się podzielić z kolegami. Później zaprotestowały pielęgniarki, faktycznie niedopłacane, a na dodatek pozbawione możliwości korupcyjnego wdrapania się na życiowy poziom nie tylko doktora G, ale nawet swej koleżanki po fachu i szefowej ich prostestu, która od czasu zakończenia strajku paradowała już w futrze. No a potem protestowała cała służba – jedni, by po prostu żyć godnie, inni, by żyć godniej w bardziej godnych ich profesji mieszkaniach i markach samochodów.

         Skutkiem tych akcji pensje wzrosły. Oczywiście nie są odpowiednikami tych na Zachodzie, ale i obywatele, którzy się leczą, w tym wielu odpłatnie lub półodpłatnie, biorąc pod uwagę wciąż płacone łapówki, nie dostąpiło zaszczytu zrównania w poborach ze społeczeństwami Europy Zachodniej czy USA. A im bardziej zwiększą się płace w służbie zdrowia, tym mniej pieniędzy w budżecie zostanie na leczenie. Znaczy będzie jak w amerykańskim filmie, w którym gaże aktorów pożerają koszty produkcji, ostatecznie oferując nierzadko tanio zrobioną szmirę z wielkimi nazwiskami, bo ciąć trzeba wszędzie, aby jak najszybciej skończyć, mieszcząc się w kosztorysie i terminach.

         Czy zatem w interesie obywateli jest, aby pan doktor jeździł wypasionym samochodem i mieszkał w pięknej willi, z powodu czego my, w przypadkach leczenia prywatnego, będziemy mieli małe dylematy? Na przykład takie, jakie matematycznie dręczą pacjenta amerykańskiego dentysty, gdy przychodzi mu porachować, czy lepiej leczyć kanałowo ząb trzonowy za prawie $1400, czy usunąć go za $250? Przy czym czas, jaki poświęca stomatolog na kanałowe leczenie to mniej więcej godzina, za którą inkasuje wspomniane pieniądze - – w wersji netto bardzo dobrą tygodniówkę w wielu innych zawodach.

         Rozumiejąc rangę wykonywanej pracy - bowiem słowo misja dotyczy tylko nielicznych lekarzy, a mam na myśli ich odpowiedzialność za nasze zdrowie - nie zapominajmy o sobie, o tym, do czego możemy doprowadzić, wspierając ich walkę o podwyżki, ba, o ciągłe podwyżki, których nigdy za wiele, i które jeszcze bardziej zakłócą materialną równowagę społeczną przez tworzenie dodatkowej grupy finansowo uprzywilejowanej. Albo powiedzmy otwarcie - zawodowej, nienaruszalnej kasty. Na przykład jak sędziowie.

         Wybierając sobie zawód, a z tym i kierunek studiów, młodzi ludzie nie są aż tak młodzi, by nie byli w stanie przewidzieć, co finansowo czeka ich w przyszłej karierze. Bycie rezydentem to dopiero jej początek i nawet w USA – kraju, który jest istnym Eldorado dla ,,panów doktorów”, w tym wszelkich  łapiduchów, konowałów i pośród nich grupy najliczniejszej, czyli ,,nieJudymów”, studiujących medycynę nie z powołania, tylko dla pieniędzy, początek drogi jest finansowo przeciętny i czasowo pochłaniający. Używając języka chamów, można powiedzieć, że kasę robią dopiero później. Czyli jak ich koledzy w Polsce, choć proporcjonalnie do lokalnych możliwości. Znaczy o wiele większą, bo i zamożność amerykańskiego społeczeństwa jest inna, choć i temu coraz ciężej przychodzi opłacać koszty usług zdrowotnych z uwagi na pogarszające się ubezpieczenia oraz zmiany cenników. I jeszcze trochę, jeszcze poczekajmy, a społecznym dylematem Amerykanów stanie się alternatywa: leczyć się i umrzeć z głodu, czy nie leczyć i z godnością umrzeć w wyniku powikłań chorobowych? 

         A przy okazji: słyszeliście kiedyś o protestujących archeologach, biologach, historykach? Ba, nawet o kelnerach, choć to uciążliwy zawód? Czy obiła się wam o uszy informacja na temat głodujących kucharzy, walczących o większe nakłady na wykonywaną przez nich profesję? Nie, prawda? A o lekarzach słyszymy co dwa, trzy lata. Dopiero w następnej kolejności o nauczycielach. No a dlaczego tak łatwo przychodzą im te protesty, przynoszące niemal za każdym razem oczekiwane łupy, których nie są w stanie wywalczyć sobie inni? Bo mają czym zastraszyć – tym, że my się nie doleczymy, a nasze dzieci nie douczą. Oznacza to, że stosują zwykły chamski szantaż na poziomie niemal kryminalnym, niezgodny z duchem ich zawodu i oczekiwaniami społecznymi – tak należy na to patrzeć. Jeśli więc ktoś wspiera strajki lekarzy, nie dostrzegając przy okazji materialnego poziomu ich życia, jaki ci osiągają w kilkanaście lat po ukończeniu studiów, a także ich uprzywilejowanej społecznie pozycji, ten jest albo idiotą, albo… Albo bardzo ciężko chory, bo może i tak być.

         Najbardzie irytujaca jest jednak zawsze ta sama wizerunkowa oprawa protestów, czyli wspomniana już fałszywa troska o dobro publiczne, którą propagandowo posługują się ludzie w białych kitlach. To, że tak naprawdę chodzi im o podwyżki płac, bywa w niektórych informacjach albo medialnych komentarzach zaledwie dorozumiane. Stopień prezentowanej obłudy przez ludzi, którzy na co dzień mają dbać o nasze zdrowie, jest po prostu zaskakujący, albowiem misji nie da się pogodzić z łgarstwem służącym prywacie. Dlatego większym szacunkiem darzę górników, którzy wprost mówią o pieniądzach. A mają do tego pełne moralne prawo, jako że siły i zdrowie zostawiają kilkaset metrów pod ziemią.  Natomiast ci, którzy żyją lepiej od innych, często tylko pozornie trosząc się o nas - nie. Taka jest różnica. A dlaczego pozornie? Bo nie możemy być do końca pewni, czy motywacją pana doktora jest zarobić, czy wyleczyć, czy jedno i drugie.

          A teraz łakomy kąsek z krótkiej strajkowej historii. Jeszcze w czwartek strajkujący lekarze krytycznie wyrazili się o wyjazdowej sesji sejmowej komisji zdrowia, która zjechała do nich na obrady i rozmowy. Dlaczego? Bo rzekomo nie chcieli upolitycznienia konfliktu. Ale oto już w piątek tych samych apolitycznych młodych rezydentów odwiedził prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Maciej Hamankiewicz, z zawodu internista, który oskarżył rząd o obłudę, zastrzegając zarazem, że sam nie bierze udziału w politycznych hucpach. I zapewne na dówód tego poinformował, że zwrócił się do 31 międzynarodowych organizacji z 31 zaprzyjaźnionych krajów, aby te ( uwaga, uwaga! ) wywarły presję na polski rząd, by ten zechciał rozmawiać ze strajkującymi. Przy czym, jak podkreślił, nie chodzi o żadną politykę, tylko polskich pacjentów. Mówiąc wprost, ten załgany typ nie tylko upolitycznił konflikt, co protestujący łatwo zaaprobowali, ale na dodatek, wzorem totalnej opozycji, umiędzynarodowił go. No i oczywiście znów ładnie przybrał walkę o prywatę w ochronę zdrowia polskich pacjentów, czyli w dobro publiczne. Hm, mam powody zastanawiać się, czy prezentowana przez Macieja Hamankiewicza etyka nie jest dostateczną przeszkodą w dalszym wykonywaniu przez sprytnego typka tego odpowiedzialnego, przybranego nimbem szlachetnej misji zawodu.        

         Stawki płacone młodym lekarzom dostosowane są do istniejących realiow ekonomicznych i społecznych oraz bagażu wiedzy i doświadczenia, z czym ci musza się liczyć. Tak jak liczą się amerykańcy rezydenci, których średnie pensje wynoszą w granicach 55 tys. dolarów, zatem gwizdnąć z podziwu nie wypada. Czas wielkich żniw przychodzi później, podobnie do sytuacji w Polsce, choć u nas poziom prezentowanej pazerności wcale nie opada. Ba, rośnie, bo i możliwości stają się wtedy większe. Jeśli zatem rezydentom nie podobają się ich pensje, z którymi musieli się w pierwszym okresie zawodowej kariery liczyć, zawsze mogą wyemigrować. Trzeba tylko zwrot kosztów studiów wyzanczyć na poziomie minimum pół miliona złotych, które przeznaczy się później na ściągnięcie potrzebnego personelu ze Wschodu oraz stworzenie mu warunków bytowych. I niech jadą sławić polską medycynę w świecie. Droga wolna! Mogą murarze, zbrojarze-betoniarze i hydraulicy, czemu trzymać na łańcuchu stale niezadowolonych doktorów? A paszli w p…..!

         Natomiast o tych głodujących nie martwmy się za bardzo. To przecież tylko lekarze a nie ideowi, bezkompromisowi bojownicy o lepsze jutro ludzkości, dający się pokroić za swoje mrzonki. No i ich instynkt samozachowawczy dostatecznie jest podbudowny akademicką wiedzą, by zdawali sobie sprawę z tego, kiedy należy coś przekąsić, by głupio nie przedobrzyć i nie umrzeć. Zresztą nie tylko, bo i perspektywa spokojnego o jutro i sytego za parę lat życia – z podwyżką lub nawet bez - również odgrywa w tym pozornym, tandetnym propagandowo szantażu zdrowiem niepoślednią przecież rolę.         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo