Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
2142
BLOG

Harvey gruby a sprośny

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 43

Ktoś, kto by pomyślał, że Harvey Weinstein odwalił niechcący kawał dobrej roboty wyłącznie dla Hollywood, wymuszając poniekąd na tamtejszym środowisku konieczność wyznania win, choć jeszcze nie dokonania ekspiacji, byłby w błędzie. Od teraz bowiem nawet dla niezbyt kumatych osobników,  powtarzających bzdury o zwycięstwie amerykańskiej demokracji, stało się jasne - ewentualnie powoli zaczęło się rozjaśniać, co już samo w sobie jest zjawiskiem pozytywnym bez względu na finał – że coś jest nie tak. A konkretnie, że może nie wszystko w ich państwie, w którym sądy są trzecią, równorzędną władzą, w kwestii równości wobec prawa dzieje się OK. Nie jest bowiem ważne, jaką moc sprawczą posiada Temida, tylko czyje interesy reprezentuje bardziej ochoczo i skrupulatnie, a czyje mniej – w tym przypadku znaczy w ogóle. No a że społeczna przewidywalność zachowań stróżów sprawiedliwości w sprawach na styku kolizji interesów obywateli równych i równiejszych stała się powszechna i nie pociąga inicjatyw dokonania zmian, z tego wniosek, że Amerykanie zaakceptowali mocno kulejącą demokrację. Ba, nie tylko zaakceptowali, ale uznali nawet, iż bez zastrzeżeń mogą ją narzucać innym, jako że we współczesnym świecie stanowi ona niedościgły wzorzec. A skoro tak, to nawet drobna  nieporównywalność z nim daje moralne prawo decydowania o spokoju i sytości dnia powszedniego innych ludzi, a nawet o ich życiu. I że słuszne jest wyzwalanie ich, choć niekiedy bywa wielokroć boleśniejsze od dawnej egzystencji w rzekomo niedemokratycznych systemach. Wystarczy więc przyłożyć swój wzorzec do obcych realiów i sprawa staje się jasna:  - Hej, chłopcy, źle się bawicie, demokracja wam coś szwankuje. A i ropa źle zakontraktowana. Ale nie przejmujcie się, my wam wszystko raz, dwa naprawimy -  daje się słyszeć ciepły pomruk z Waszyngtonu. A wraz z nim odgłos grzanych silników odrzutowych na lotniskowcach.

Zaraz, chwila, chyba za daleko pojechałem z tym refleksjami, a miało być przecież o Weinsteinie i wpływie jego sprawy na myślenie rodaków. Otóż ci mogą zadać sobie pytanie, czemu zawdzięczają fakt, że gdyby zostali oskarżeni o szczypanie w tyłek koleżanki z pracy, masturbowanie się w jej obecności i próbę gwałtu, trafiliby ciupasem do aresztu. A później zostali skazani na wielkie odszkodowanie i odsiadkę, natomiast Harvey Weinstein nie? Czyżby glina, z której jest zrobiony, była inna, lepsza, taka, której litera prawa się nie ima.? - No, myśl, kombinuj, Johnny - chciałoby się podpowiedzieć -  tylko ci to na zdrowie wyjdzie.

A wszystko przez to, że biedny Harvey, nęcony na co dzień okolicznościami, w których się znalazł, ba, bądźmy szczerzy - sam je sobie wypracował nawet, poczuł się jak lis w kurniku. On, jak to się elegancko mawia, z natury chart na du***ę, choć jak uznaliśmy wciąż kurnikowy lis, został otoczony plejadą marzących o aktorskiej karierze młodych kobiet. A że Hollywood nie toleruje brzydoty, nota bene o wiele bardziej niż rozpowszechniającego się tam beztalencia, no może poza przypadkami inspirowanymi polityczną poprawnością, trudno się dziwić, iż producent miał pokus wiele, i to na tyle silnych, by przejść do działania.

- W porządku - ktoś powie - ale sam fakt, że na mojej ulicy mieści się kilka banków, nie oznacza jeszcze, iż muszę któryś z ich obrabować, prawda? O tym decyduje moralność i poszanowanie prawa. Hm, niby prawda, ale niekoniecznie. Bo wyobraźmy sobie, że mieszkający tam obywatel – ten, którego postawa moralna i obywatelska powstrzymują dotąd od włamania się do jednego z sejfów, nagle zdał sobie sprawę, że może to uczynić bez jakichkolwiek dla niego prawnych konsekwencji. Czy w takiej sytuacji hamulce moralne i obywatelskie zadziałają równie mocno? Czy okażą się wystarczające, by powstrzymać narastającą pokusę nielegalnego wzbogacenia się? Oczywiście wiadomo, że nie każdy w opisanych okolicznościach musi stać się złodziejem – wszak bywają godne odnotowania wyjątki. Wiadomo jednak, iż zapewniając bezpieczeństwo sprawcom, moglibyśmy założyć, że napady na banki stały się codzienną niemal rzeczywistością.

A zatem to bezkarność powodowała, że Harvey Weinstein zrobił coś niegodnego raz, a nie odczuwając bolesnych konsekwencji własnego zachowania, mógł rozsmakować się w stałym już procederze seksualnego molestowania swoich ofiar. Składanie niedwuznacznych propozycji głównie początkującym młodym aktorkom, stażystkom i modelkom, oferowanie pomocy w karierze w zamian za spędzoną wspólnie noc i zmuszanie do fizycznej bliskości - wszystkie te metody stały się dodatkiem do kontraktów, w przyszłości oferujących sławę, pieniądze i stałe miejsce w panteonie gwiazd.

I tu powoli dochodzimy do smutnej prawdy, a w zasadzie dwóch. Jedna z nich dotyczy bezkarności producenta. Oto gdy w roku 2015 młoda modelka Ambra Bettilana złożyła policji zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Weinsteina, który, co słychać na nagraniach, nakłaniał 23-latkę do pójścia z nim do prywatnego pokoju,  do dziś nie postawiono mu w tej sprawie zarzutów. W innych przypadkach molestowane przez niego ofiary podkreślały, że poinformowani o wydarzeniach ich agenci doradzali milczenie z uwagi na małe szanse wygrania sprawy, a nawet w ogóle jej zaistnienia. Bywały również sytuacje, gdy sam producent płacił swoim ofiarom za milczenie bądź je zastraszał. Ponadto okazuje się, że wybryki Weinsteina były w Fabryce Snów od lat przysłowiową tajemnicą poliszynela, a znani aktorzy, tacy jak Matt Damon czy Russel Crowe, którzy mu wiele zawdzięczają,  zamieszani są w ukrywanie amoralnych i karalnych zachowań hollywoodzkiego magnata. To wszystko świadczy o tym, że zagwarantowana konstytucyjnie równość wobec prawa jest w Stanach Zjednoczonych kwestią otwartą, względną i umowną, i zależy od usytuowania sprawców przestępstw w hierarchii społecznej. W związku z tym zasada, że im masz więcej, tym wolno ci więcej, wydaje się być jak najbardziej adekwatna dla amerykańskich realiów. Ba, wręcz konstytucyjna nawet.

Zresztą nie dotyczy to samego Weinsteina, tylko tego, co nazywamy Hollywood, który jest miejscem specyficznym, taką enklawą dopuszczającą pewien stopień bezkarności, zupełnie podobnej do tej, jaka istnieje w branży muzycznej. Tu niemal oficjalnie zażywa się narkotyki, oczywiście niezbędne w pracy ,,twórczej”, natomiast amoralność, w tym molestowanie seksualne, zamiatana jest pod dywan. Jeśli wiec zamierzasz ćpać kokainę, oczywiście tą najczystszą, najpierw musisz zostać sławnym wokalistą ewentualnie gitarzystą rockowym, na którym inni zarabiają krocie, a jeśli masz w planie zabicie na drodze matki z córką, jadąc jak wariat samochodem, potrzebny ci do tego status aktorskiej gwiazdy, jak to miało niegdyś miejsce w przypadku Matthew Brodericka.

Prawdą drugą, też może smutną, choć niekoniecznie - to już zależy od osobistych preferencji - stanowi zachowanie samych ofiar molestowania. Nie jest bowiem tajemnicą, że sprawy Asii Argento, Miry Sorvino, Rosanny Arquette, Zoe Brock, Ashley Judd, Gwyneth Paltrow Angeliny Jolie i innych kobiet, miały miejsce przed laty – niektóre kilkoma, niektóre dwudziestoma i więcej. Co zatem powstrzymywało przez bez mała trzy dekady młode aktorki, stażystki i modelki, by poinformować o swoich  przypadkach policję i media? By w ramach zawodowej solidarności przestrzec i ochronić swoje koleżanki przed podobnymi zachowaniami? Ach, no oczywiście, kariera albo dokładniej – lęk przed jej przedwczesnym załamaniem. A kariera to pieniądze, celebrycka sława, zachwyty maluczkich, czerwone dywany… I co, stracić to wszystko przez zapiekłą złość za to tylko, że zostało się złapaną za tyłek, za biust, otrzymało się niedwuznaczna propozycję pójścia do łóżka, przyczyniło się atrakcyjnym wyglądem do czyjejś masturbacji… No zaraz, to na pewno niesmaczne, chore, amoralne rozwydrzone, karalne nawet, ale nie od razu jakiś bardzo wielki grzech, by w ramach jego ujawniania grzebać własną karierę. To byłoby dalece nierozsądne, prawda? Co innego, gdyby za tyłek schwycił jakiś przechodzień, urzędnik studia albo jeszcze gorzej – cieć, ale Harvey? Ot, świnia z niego i tyle, ale przecież nawet czasami sympatyczna, a jaka pomocna, więc zapomnijmy.

Czyli co, jeden potrzyma za kilka dolarów, a drugi za rolę w filmie. Niby coś innego, głównie, gdy chodzi o wartość przysporzenia, a czasem i jakość trzymanego ciała, ale klimat najzwyklejszej w świecie prostytucji jest wciąż ten sam.

Ośmielone kobiety, a i mężczyźni, bo wiadomo, nowoczesność nie wybiera i niejedno ma imię oraz płeć, ujawniają kolejne przypadki – Dustina Hoffmana, Kevina Spacey’a czy Bena Afflecka. Wszyscy przepraszają, kajają się, brakuje tylko, by publicznie ,,wzięli i sobie ucięli” na znak pokuty. Znaczy Hollywood czyści się? Hm, tak, to prawda, znaczy sam się czyści, bo do oczyszczenia go przez powołane do tego urzędy daleko. Pozostają więc złudne nagłówki w prasie, wrzeszczące  o oskarżeniach Weinsteina, Spacey’a i Afflecka, ale rzecz dotyczy oskarżeń rzucanych przez poszkodowane, a nie przez prokuraturę. Możemy więc być pewni, że w Fabryce Snów zmieni się o tyle, że molestowanie seksualne przebiegać będzie… bardziej ostrożnie. I tyle.

A na koniec mała uwaga. Hollywoodzkie środowisko jest obok lewicowych mediów głównym oskarżycielem Donalda Trumpa. O wszystko, czyli całe zło świata, w tym i amoralność. Nie należę do jego sympatyków, a roczna jak do tej pory prezydentura nie przekonała mnie, by diametralnie zmienić zdanie, choć nie powiem też, by mi jakoś specjalnie, poza niekiedy rumieńcami wstydu, zaszkodziła. Niemniej nie sądzę, żeby filmowe gremia nadal miały prawo do ocen postępowania amerykańskiej głowy państwa, a przynajmniej w aspekcie moralnym.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości