Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
392
BLOG

Marzenia zupełnie nierealne

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 20

        Ludzie przejawiają różne marzenia. Na przykład taki wesoły obywatel, postać z dramatu Edwarda Radzińskiego ,,Godziny miłości”, marzył by mieć coś dużego, czystego i prawdziwego. Wiadomo, nierealna zachcianka, ale co zrobić, gdy właśnie tego było mu w życiu brak. Zresztą chyba podobnie jak i wielu innym ludziom, z tym że jemu bardziej o tyle, iż mieszkał w Związku Radzieckim, gdzie wszystko musiało być największe, choć rzadko kiedy czyste, z sumieniem włącznie albo zwłaszcza z sumieniem całego narodu. A skoro największe, to jak na tamtejsze standardy zwyczajne. No może z wyjątkiem eksponatów zgromadzonych w słynnym kijowskim Muzeum Miniatur. Tam bowiem było odwrotnie - wszystko musiało być dla odmiany najmniejsze, co należało traktować jako propagandowy wybryk.

         Poszukiwania prowadzone przez wesołego obywatela spełzły na niczym a dodatkowo on sam stał się obiektem żartów kolegów, którzy radzili mu, żeby wreszcie przestał marudzić, kupił sobie słonia i umył go w wannie. A wtedy odnajdzie przedmiot swojego pożądania, jasny a nie bunuelowski mroczny, czyli coś dużego, czystego i prawdziwego.

         I choć pomysł był dobry, a i słonia można było od biedy załatwić, bo jak głosiła fama w Kraju Rad łatwiej było o tygrysa ussuryjskiego niż o kurczaka, to wciąż słoń, ten propagandowo największy, był zbyt duży nawet na największą sowiecką, również propagandową, wannę.

          A zatem poruszając się choćby i w obszarze abstrakcyjnego żartu, nasz bohater wciąż odkrywał niemożność realizacji swojego marzenia w bolszewickich realiach. Dlatego zawsze bywał podchmielony, tak jak i większość jego rodaków, którzy żyjąc w państwie największych dzwonów, największych armat i największych atomowych bomb, a z drugiej strony podkutych złotem pcheł, wciąż poszukują ideału – dużego, czystego i prawdziwego, jakim w ich codziennym życiu jest zwykła kanapka z szynką na białym chlebie..

         Hm, no a czy ja mam jakieś nierealne marzenia, ktoś zapyta. Ależ oczywiście, i to od dziecka. Wychodząc bowiem z założenia, że byt doczesny, znaczy jedyny, składa się z życia i snu, postanowiłem przedłużyć życie, skracając sen, to znaczy zabierając z niego dwie, trzy godziny na dobę na korzyść życia. I nie powiem, udawało mi się, ale tylko do pewnego momentu, przekroczenia którego mój organizm nie mógł niestety zaakceptować. Co za pech, prawda?

         Okazuje się jednak, że co mnie się nie udało, innym i owszem. Na przykład taki Jaki, Patryk zresztą i wiceminister sprawiedliwości w jednej osobie, osiągnął w tej dziedzinie mistrzostwo. W wywiadzie jakiego udzielił tygodnikowi ,,Sieci” tak opowiada o swojej doli: ,,Niestety, praca ministra to 16 godzin na dobę, często przez siedem dni w tygodniu. Brakuje mi czasu na odpoczynek czy spotkania ze znajomymi”. Biedny pracuś, prawda? I gdyby na tym wywiad zakończono, miałbym przed oczyma postać Jakiego, jak styrany po całodziennej harówie i półprzytomny ze zmęczenia wali się niczym kłoda spać. Okazuje się jednak, że absolutnie nie, to znaczy Patryk wcale się nie wali, tylko kontynuuje dobową aktywność. Z dalszej części wywiadu dowiadujemy się bowiem, iż jak mało kogo ciągnie chłopa do nauki – zupełnie jak muchę do….  A zresztą nieważne. Oto, co mówi dalej: ,,Dopiero uzupełniam wykształcenie. Kończę doktorat z prawa i najlepszą szkołę w świecie – IESE w Barcelonie. Uczę się kolejnego języka obcego’’.

         Wow! – jak mawiają w narzeczu brytoli durne polskie celebrytki po ukończonych francuskich praktykach, czyli multikulturowo spełnione – cóż za energia rozsadza naszego Patryka. Gdyby jeszcze zechciał po spędzeniu czasu z rodziną i później po nauce, a tuż przed wyjściem z domu do ministerstwa albo przed wylotem na wykład do Barcelony, czyli o pierwszym brzasku krowy wydoić, świniom dać żreć i kurom ziarna sypnąć, spełniłby tym samym moje marzenie, znaczy sen o wyeliminowaniu snu z ludzkiej egzystencji. I choć słowa o tym w wywiadzie nie ma, to przecież daje się wyczuć, że mu się udało, choć nie wiemy, czy ze szkodą dla ministerialnych obowiązków, dla rodziny, dla jakości pozyskiwanej wiedzy, czy wreszcie zamorzonego głodem inwentarza. Albo cuzamen do kupy -  dla wszystkiego.

         W większości wypadków człowiek wraz z wiekiem zdaje sobie wreszcie sprawę z nierealności pewnych marzeń i ambicji. Wcześniej czy później, nawet po odnotowaniu złudnych sukcesów, okazują się one nietrwałe – takie palcem na wodzie pisane albo smugą kondensacyjną na niebie.

O, właśnie a propos tej ostatniej, to kilka dni temu załoga amerykańskiego samolotu F/A-18 Growler, należącego do US Navy, zamalowała błękit nad głowami mieszkańców hrabstwa Okanogan w stanie Waszyngton gigantycznym…penisem. Oj, nie podobało się to admiralicji, która uznała dzieło za rzecz sprzeczną z wartościami marynarki. Monstrualne podniebne graffiti, stworzone ze skroplonej pary wodnej, dzięki inwencji i doskonałości pilotażu stało się nie tylko przecież wysokich lotów żartem, choć niedocenionym przez moralnie nadąsane dowództwo, ale na dodatek przejawem do bólu skrywanych kompleksów i wyrazem nie tylko męskich marzeń, co wspólnych, samczo-suczych snów o potędze.

Niestety, okazało się, że nie wyłącznie marzenia bywają nierealne, ale nawet przejawiająca je symbolika. Nierealna, a na dodatek, jak się okazało, zakazana i zwalczana. Bo ja rozumiem, że pogoń za ideami wydawałoby się nieosiągalnymi, takimi jak sprawiedliwość, równość społeczna, godność ludzka, powszechny dobrobyt, a nawet ochrona tradycji i wciąż drzemiących w ludziach wartości może być kompromitowana oraz zwalczana jako niewygodna kręgom władzy i niestety sprowadzona w rozumieniu uległych socjotechnice mas do statusu bytów nierealnych. Ale żeby zaraz penis, rzec można niebiański - taki duży, czysty i niemal jak prawdziwy?...  No to już chyba drobna przesada.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości