Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
2265
BLOG

Człowiek na każdy sezon

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 117

        Politycy… Nie, to złe słowo, a przede wszystkim mało precyzyjne. Dziś politykiem nazywany jest pierwszy lepszy dupek z mocno wybujałą ambicją, choć już niekoniecznie z niezbędnymi kwalifikacjami, z reguły będący na bakier z jakąkolwiek ideowością i zajmujący się kształtowaniem obrazu państwa od szczebla gminnego wzwyż. Dlatego przyklejamy tę etykietkę i mało rozgarniętemu radnemu z jakieś Osrajwoli Dolnej, i wójtowi, i prezydentowi, i premierowi. Owszem, może być tak, że radny ze wspomnianej Osrajwoli w przyszłości zostanie głową państwa lub Prezesem Rady Ministrów i nie wykluczam, że nawet tym najlepszym, niemniej fakt, że każdy żołnierz nosi buławę marszałkowską w plecaku nie oznacza jeszcze, by na wyrost nazywać go marszałkiem. A więc podobnie jak radnego politykiem.

No dobrze, zastrzeżenia zastrzeżeniami, niemniej z uwagi na fakt, że nazewnictwo to zadomowiło się na dobre w naszym języku, muszę przy nim pozostać, choć z małą poprawką. Otóż jeśli nawet każdy polityk określonego szczebla ma wpływ na obraz całości lub części kraju, to są jeszcze politycy pisani wielką litera, czyli państwowcy-wizjonerzy, którzy nie tyle że chcą, co odczuwają stałą wewnętrzną potrzebę poświęcenia się realizacji własnych marzeń o państwie - państwie w służbie dobra narodu. A zatem mówiąc wprost mężowie stanu, czyli z racji osiągnięć już za ich życia zapisani na kartach historii. To ludzie politycznego sukcesu, zadaniowani jedynie wewnętrznym imperatywem służby Polsce, bo przecież o naszym wspólnym kraju mówimy, choć uwagi te mają jak najbardziej uniwersalny charakter.

Co istotne, absolutnie nie powinniśmy wymagać od tych osób jakiejś encyklopedycznej wiedzy, wybitnego ilorazu inteligencji, stopni naukowych, znajomości kilku języków obcych oraz nieomylności w procesie podejmowania każdej decyzj, a nawet zawiązanych sznurówek. To znaczy jeśli te zalety posiadają, tym lepiej nie tylko dla nich, ale głównie dla nas - obywateli. Jednak tak naprawdę tym, co mają nam do zaproponowania, jest elastyczna choć nieprzejawiająca cienia koniunkturalizmu, dostosowana do zmieniających się okoliczności bezinteresowna ideowość. Ideowość na tyle jednak konsekwentna w praktyce, że w sprzyjających warunkach wytrwale przebudowująca rzeczywistość w imię przyjętych założeń prowadzących do celu, a tym jest pobudzająca kreację idei wizja. Wizja bierze bowiem początek z emocjonalnej potrzeby i jest pierwotna wobec idei, która stanowi już jej intelektualne  rozwinięcie, dopracowanie i przygotowanie do realizacji.

Prowadzona działalność polityczna zmusza wizjonerów do otoczenia się zespołem podobnie myślących ludzi, dających początek partii. A więc gronem osób czasem korygujących i usprawniających decyzje lidera, jednak zawsze w kierunku realizacji postawionych sobie celów programowych. Owszem, nie wszyscy z nich muszą reprezentować ścisły nurt ideowy ugrupowania. Mogą być technokratami posiadającymi często większą wiedzę, doświadczenie oraz polityczne i biznesowe kontakty, zatem  zalety sprzyjające realizacji idei. Niemniej dla dobra wyznaczonego im celu powinni pozostawać pod stałym nadzorem wiernych wizjonerowi - i co istotne samym sobie - podobnych mu ludzi zasad.

I właśnie teraz takim technokratą postawionym na świeczniku władzy jest nowy premier Mateusz Morawiecki  - syn ideowca i antykomunisty, jednak na tyle odmiennie skonstruowanego od prezesa PiS, że trudno byłoby spasować ich jak klocki lego. Wciąż młody, zdolny, doskonale wykształcony finansista, znający języki, w tym ten najważniejszy, zwłaszcza dla jego osobistej kariery – język biznesu, był niewątpliwie autorem sukcesu gospodarczego pierwszych dwóch lat rządów PiS pod przywództwem - tu powiedzmy że bardzo umownym, jeśli nawet nie trochę pacynkowym - dobrej kobiety +, czyli premier Szydło.

Na pewno nowe wyzwania polityczne i gospodarcze oraz działanie w stresie stałych konfliktów z Unią Europejską wymaga mocniejszego, bardziej zdecydowanego kierownictwa pracami rządu, a jednocześnie większych znajomości w sferze dyplomacji i biznesu, w tym osobistych, co gwarantuje właśnie Morawiecki. I choć na zmianie premiera kładzie się cieniem sposób odwołania jego poprzedniczki, przypominający niezdecydowane, długie i bolesne wyciąganie rosówki z ziemi, to suma summarum w konkretnym czasie i sytuacji jest to zmiana dobra.

Jednak nie należy zapominać, że Morawiecki nie jest postacią z kręgów polityki, przynależną do określonego środowiska, zwłaszcza ideowego. To, że kiedyś, w szczenięcych jeszcze  latach zrywał czerwone flagi, manifestował na ulicach i coś tam pisał w opozycji do komunistycznej władzy nie czyni go jeszcze ideowcem. Młodość ma swoje prawa, do których należy kontestowanie istniejącego porządku politycznego - jakiegokolwiek porządku. Dlatego podejrzewam, że gdyby młodość pana Mateusza przypadła na pierwsze rządy PiS, prawdopodobnie chciałby utopić w jeziorze zaszytego w worku Giertycha, natomiast jeśli przypadłaby dziś, może protestowałby w blasku świeczki pod budynkami sądów. Opozycyjność, jeśli jest tylko wynikiem młodzieńczego buntu i bardziej odruchów stadnych, często przypisanych obowiązującej modzie, niż osobistych przemyśleń i świadomie podejmowanych decyzji, kończy się na ogół po wejściu w świat dorosłych, będący czasem obowiązków i rodzinnej odpowiedzialności. Zresztą antykomunistyczne kombatanctwo Morawickiego i dotykające go wtedy represje mają głównie korzenie w postawie ojca, za co syn zbierał cięgi. Ale nie takie surowe przecież. Nie ma odbitych nerek, nie przerwano mu brutalnie nauki, zostawiając na żer wegetacji dla odrzuconych, ani nie zasugerowano wyjazdu z kraju. Zresztą nie tylko zdolności, ale na pewno sława ojca i własne zasługi pozwoliły mu kształcić się na Zachodzie, by później tym łatwiej wejść z rozmachem w biznes. Wtedy nie marzył o karierze politycznej, o utarczkach z okrągłostołową władzą i niepewności jutra, jaką oferowała walka o poselski stołek.  Nie, pan Mateusz powiedział sobie: fuck it, to nie dla mnie, a w każdym razie nie teraz. Na początku muszę zająć się własną karierą, by zapewnić całkiem fajne podstawy osobistej i rodzinnej egzystencji. No i zapewnił sobie – w milionach.

Gdyby historię jego i jego ojca chcieć jakoś barwnie ująć, rzec można, że o ile stary Morawiecki walczył z III RP, to syn, wykorzystując jej najlepsze choć często niemoralne oferty, będące w sumie jej słabościami, dobrze na niej żerował. W każdym razie jego ówczesna pozycja i zarabiane w tamtym czasie pieniądze nie pasują do dossier kogoś, kto na szczycie władzy reprezentuje obecnie populistyczną partię.

Można powiedzieć, że pierwszy kontakt z polityką zapewnił Mateuszowi Morawieckiemu premier Donald Tusk, a było to w marcu 2010 roku, a więc w okresie największych utarczek pomiędzy rządem a prezydentem, zakończonych katastrofą w Smoleńsku. I wtedy młodemu finansiście powołanemu w skład Rady Gospodarczej nie przeszkadzał kierunek polityczny rządu działającego w przebraniu liberałów i chłopów, a de facto władzy bezideowej, skorumpowanej, sprawowanej w imię samej władzy i utrzymującej poddańcze status quo państwa wobec Zachodu, w tym głównie Niemiec. No ale da się to pokrętnie wytłumaczyć tym, że bez względu na władzę liczy się zawsze interes kraju i społeczeństwa, co na pewno motywowało pana Mateusza do współpracy nawet z już wtedy skompromitowanymi ludźmi. Podobnie jak niegdyś wielu Polaków skłaniała do wstąpienia do PZPR wewnętrzna potrzeba cywilizowania a nawet zwalczania tej partii. Ładnie brzmi,  prawda?

Od dwóch lat był natomiast wicepremierem, a dziś jest premierem innej, walczącej z tamtą na śmierć i życie partii. To znaczy są to ustalenia oficjalne, te o walce na śmierć i życie, i ich się trzymam – też oficjalnie. Ciekawe, że Morawiecki był przeciwnikiem programu 500+, bez którego PiS nie wygrałoby wyborów, a gdyby wygrało, prawdopodobnie już by nie rządziło, ciesząc się bardzo niskim poparciem. Zatem obecny premier, który w swoim postępowaniu kieruje się rachunkiem ekonomicznym a nie politycznym nosem i ideą solidaryzmu - choć co bardziej motywowało PiS w sprawie polityki socjalnej, nos czy idea, tego nie wiem – musi mieć kogoś nad sobą, by się nie wygłupił i nie popsuł przysłowiowych kół prezesowi. Fakt, że znalezienie pieniędzy na programy pomocowe stało się jego zasługą, niemniej musiano go do tego przekonać, bo jego umysł technokraty buntował się przeciwko rozdawnictwu pieniędzy.

Na Polskę przyszedł ciężki czas – konflikt z Unią. Podobno był to jeden z powodów zmiany premiera. A zatem Mateusz Morawiecki ma szansę się wykazać, choć moim zdaniem tym, co może ugrać, będzie dobra wieść, że powieszą nas na jedwabnym sznurku, a nie konopnym powrozie. Ale to też ważne, bo śmierć komfortowa mniej przeraża i boli.

I na koniec drobiazg. Pewien typ idiotów uważa, że Morawiecki jest ideowcem, który porzucił wielkie pieniądze dla polityki, jaka nawet w jednej dziesiątej nie zapewnia mu tych samych dochodów. I co, czy to znaczy, że jeśli PiS straci władzę, pan Mateusz w najlepszym wypadku zostanie kasjerem w swoim dawnym banku? Nie, nie martwmy się. Jeśli Morawiecki z jakichkolwiek powodów straci stanowisko lub odejdzie, jego szanse na znakomitą pozycję w biznesie zwiększą się wielokrotnie. I to nie tylko w Polsce, ale i w międzynarodowych instytucjach finansowych, które będą chciały pozyskać osobę zdolną, już sprawdzoną w zarządzaniu prywatnym sektorem, a przede wszystkim ze znakomitymi koneksjami, jakie zapewni mu obecna pozycja.  Może więc dalej sprawdzać się w polityce, wiedząc, że nie będzie należał do ewentualnego grona przegranych. I to nawet wtedy, gdy machnie ręką, mówiąc: - E, już mi się znudziło.

Nie martwmy się więc o niego, bo jeśli nie przejedzie zakonnicy na pasach, historia skazała go już teraz na sukces niemal w każdej z przewidywanych opcji. I nie ma się co dziwić, bo to cecha ludzi dobrych na każdy polityczny sezon.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka