Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
447
BLOG

Serialowe potyczki

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 25

        Zapytano kiedyś Jerzego Antczaka, dlaczego realizując ,,Hrabinę Cosel”, tylko symbolicznie, by nie powiedzieć wręcz, że ubogo potraktował bitwę pod Fraustadt, która mogła stać się widowiskową perełką filmu. Na co reżyser odparł nieco poirytowany: - A jak miałem nakręcić sceny batalistyczne, skoro do filmu przydzielono mi tylko pięć koni?

         Zrozumiano? No właśnie. Jeśli nie ma się pieniędzy na robienie filmów historycznych, ale odczuwa się taki mus, tnie się sceny plenerowe, zawsze bardziej kosztowne, do niezbędnego minimum a nawet do granic zdziwienia i śmieszności, ewentualnie w ogóle rezygnuje się z nich już na etapie pisania scenariusza. W zamian kamerę i aktorów, często też tańszych, wprowadza się do środka, czyli do atelier, najlepiej jeśli małego czy wręcz symbolicznego, bo wtedy znów jest taniej, i kręci się wąskim kadrem, żeby mikrofon, grzejnik, rzucony na podłogę papier z opakowania po hamburgerze z McDonald’s czy co tam niestosownego i ahistorycznego nie wlazło przypadkiem w obiektyw. Najlepiej skupić się wtedy na zbliżeniach twarzy, a jeszcze lepiej oczu i kawałka nosa, filmowanych metodą pysk-pysk, w tempie wyznaczanym niekończącymi się dialogami, co zaoszczędzi wydatków na kostiumy i wystrój wnętrz. I jeszcze jedno, ale ważne dla realizacji filmu historycznego, który powinien mieć sceny walk - najłatwiej i najtaniej, jeśli sprowadzonych do pojedynków na broń białą. Otóż należy je filmować trzęsącą się przez całą długość sceny kamerą, co doda akcji dynamiki a jednocześnie uniemożliwi widzowi odkrycie szermierczego blamażu.

         No tak, ale nie mam zamiaru pisać vademecum realizacji historycznych seriali, bo o nich będzie ta krótka notka, a jej powodem jest wysyp komentarzy w mediach i na internetowych forach na temat emitowanego właśnie w TVP tasiemca ,,Korona królów”.

         Zacznijmy więc od tego, czy ta historyczna telenowela jest dobrym pomysłem? Jest na pewno, bo większość telewizyjnej publiki to, mówiąc delikatnie, ludzie niezbyt edukacyjnie ambitni, którym na dodatek szczątki historycznej wiedzy przetasowały się przed ekranem telewizora z gatunkiem fantazji historycznej, a niektórym nawet z tańcem z gwiazdami. Efekt jest taki, jak to zademonstrowali nasi aktorzy: Alan Andersz prezentujący zero pojęcia o Westerplatte czy Maciej Stuhr w swoich słynnych potyczkach z Cedynią. A zatem chęć przybliżenia tematu własnych dziejów społeczeństwu, dla którego smok wawelski i szewczyk Dratewka są takimi samymi postaciami historycznymi Krakowa jak Wisława Szymborska, choć bardziej sympatycznymi, bo mniej dla Polski szkodliwymi, stanowi zamysł ze wszech miar chwalebny i potrzebny.

         W porządku, skoro to już ustaliliśmy, zatem teraz zdecydujmy, czy jest to serial dobry. Otóż nie wypada o tym rozstrzygać po emisji zaledwie kilku odcinków pociapanej na sześćdziesiąt osiem części całości. Jednak już to, co nam do tej pory zaserwowano, może budzić poważne zastrzeżenia. Po pierwsze, film jest do bólu budżetowo tani, więc z założenia uniemożliwia wykreowanie społecznego, architektonicznego i krajobrazowego tła historycznej akcji. A to z kolei przekłada się na zubożenie narracji i tym samym niedoinformowanie publiki wiedzą o filmowanym okresie. Po drugie, zamknięcie zdecydowanej większości scen w małych salach zamku jest dla widza męczące, a i niebezpieczne dla osób cierpiących na klaustrofobię. Po trzecie, dobór głównych aktorów to, mówiąc delikatnie, niewypał. Łabonarska grająca królową Jadwigę jest na wskroś kobietą współczesną, Łokietek w wykonaniu Wiesława Wójcika nie byłby zaakceptowany artystycznie nawet w szkolnym kółku teatralnym, a Marta Bryła jako Aldona swoją urodą udowadnia, że rozliczne miłostki znanego z kochliwości Kazimierza były w pełni uzasadnione. W ogóle obsada zaczerpnięta została z drugiego garnituru wykonawców, co widać i słychać – niekiedy aż do stanu zażenowania bardziej wyrobionego widza. I jeszcze drobiazg, notabene będący zmorą nie tylko polskiego filmu – to informacyjny charakter wielu dialogów. Niestety, trudno ich uniknąć, adresując serial do prostego człowieka, któremu Szczerbiec może się kojarzyć jedynie z osobą w sile wieku, wypasioną na marynarskich sucharach, a nigdy w życiu z mieczem koronacyjnym królów polskich.

         I to tyle, bo aby coś dodać należy zobaczyć całość. Natomiast pewne zwątpienie odnośnie kondycji umysłowej Polaków może powstać po zapoznaniu się z zarzutami wysuwanymi pod adresem serialu w internecie. Pierwsze spostrzeżenie jest ogólne i wskazuje, że granica krytyki rozkłada się wzdłuż linii politycznych podziałów społeczeństwa, co z definicji jest chore i źle wróży krajowi. Natomiast druga z odnotowanych obserwacji odnosi się do pewnego rodzaju zarzutów, a mianowicie tych, które głoszą, iż klasowo serial odstaje od takich historycznych tytułów jak ,,Gra o tron” i ,,Władca pierścieni”. Widać więc, że latające smoki i arktyczni zombie to dla niektórych nasza człowiecza zaszłość, a Mordor i Gondor, pełne urokliwych zamków, rozpościerają się wzdłuż Renu i Loary. I to zjawisko przekonywać może, że mimo wszystkich swoich braków serial TVP był potrzebny. A że głównie dla motłochu, to co? Popularność Beatlesów też nie wzięła się z trafienia w wyrobione muzycznie gusta.

          - Dobrze, a co z prawdą historyczną przekazywaną w serialu? - ktoś zapyta. No więc tego do końca nie wiem, ponieważ nigdy dość dokładnie nie zgłębiałem okresu panowania Kazimierza Wielkiego, ale domyślam się, że prawda ta jest przynajmniej trafna symbolicznie. A to dlatego, że z tym serialem jest trochę tak, jak z dziejami Polski: w założeniach wszystko wygląda OK, natomiast wykonanie jest już zupełnie do dupy.  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura