Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
3208
BLOG

Ani słowa o Syrii

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 53

- Nie! – tak właśnie to deklaruję. Mówię sobie zdecydowane ,,nie”, choć ręce rwą się do klawiatury. Postanowiłem i skończone -  nie napiszę słowa o tym, czym żył ostatnio cały świat, czyli o nalocie rakietowym na Syrię. Oczywiście słusznym nalocie, bo dokonanym przez Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Francję, a zatem wypasione mateczniki wszelkiej znanej we wszechświecie demokracji, a przynajmniej w naszej galaktyce. No a dlaczego tak postanowiłem? Czyżby sprawa nie była warta felietonu, skoro po opublikowaniu tweetu prezydenta Trumpa, który niestrudzenie stara się przekonać świat, że nie jest analfabetą, w kręgach charakterologicznie bytujących na co dzień w okolicach polnej miedzy obawiano się już najgorszego? To znaczy, że odpowiedź Rosji spowoduje konflikt o charakterze światowym i zagładę homo sapiens, choć to ostatnie określenie może budzić coraz większe i w pełni uzasadnione wątpliwości?

 Hm, tak naprawdę sądzę, że temat był nieproporcjonalnie podkręcany powyżej jego znaczenia i możliwych konsekwencji, byle tylko zapędzić maluczkich w stronę mediów, w tym przed telewizory. A w tych ostatnich do znudzenia pokazywano te same filmowe sekwencje startu pocisków i lecących samolotów, na przemian ze zdjęciami rosyjskiej produkcji zestawów przeciwlotniczych, w tym również S-400, choć tych jak raz w odparciu ataku nie stosowano z tej prostej przyczyny, że Syria ich nie posiada. I choć mają je w swoich dwóch bazach Rosjanie, to jakoś nie zdecydowali się ich użyć, mimo wcześniejszych zapowiedzi, że nie tylko zniszczą wszystkie sojusznicze pociski, to na dodatek samoloty i okręty, z których te zostały wystrzelone. No i co? I nic, głodny Miszka znów się nadął i już tak został, dzięki czemu wygląda złudnie niczym najedzony. Trzeba przyznać, że propagandowo nawet mu to służy, choć do czasu, gdy nie zejdzie z niego smrodliwe powietrze nadąsanej bosonogim szpanerstwem i cyryliczną butą propagandy. 

Trzeba oddać jednak Moskwie sprawiedliwość i jasno stwierdzić, że nie posunęła się do zapowiedzi zniszczenia wody w morzach, po których pływały wraże okręty, oraz powietrza, w którym unosiły się samoloty agresora, czyli że nie przekroczyła granicy dzielącej buńczuczność od pełnej groteski, co nie zawsze się jej udaje.

Za to w świecie dolara, gdzie nikt nie zapomina o pieniądzach, i słusznie, wszystkie podlejsze telewizyjne programy informacyjne, których jest znakomita większość – i też słusznie, albowiem stan ten uwzględnia potrzeby równie znakomitej większości obywateli - sprytnie łączyły elektryzujące informacje z codzienną porcją reklam. A to wszystko zmieszane zussamen do kupy powodowało taki galimatias w głowie, iż można było nabrać przekonania, że zagrożenie się zmniejszy a nasze rakiety okażą się lepsze od rosyjskich antyrakiet, jeśli tylko zastosujemy się do zaleceń handlowej perswazji. Mówiąc zaś wprost, jeśli zjemy hamburger wskazanej kompanii specjalizującej się w serwowaniu taniego cholesterolu, popijemy go gazowanym napojem używanym również do czyszczenia zatykającej się kanalizacji, a później to wszystko wydalimy, podcierając tyłek papierem tak miękkim, a zarazem tak twardym, że w akcie jego użytkowania nawet niedźwiedzi pazur go nie przebije, kalecząc nie daj Boże do łez bólu napęczniały hemoroid.

         No ale to wszystko, co do tej pory opisałem, to znaczy nieco sensacyjno-jarmarczny charakter docierających do nas informacji, nie jest przecież najistotniejszą przyczyną rezygnacji podjęcia przeze mnie tak ważnego tematu. Ta ważniejsza bowiem związana jest z odtajnionym raportem francuskich służb wywiadowczych, a odnoszącym się do ataku chemicznego w Dumie… W Dumie? Hm, dobrze się zaczyna, jednak, niestety, to nie ta Duma. Kończmy jednak marzenia i wracajmy do fabrykowanej rzeczywistości. 

         Fragmentem raportu, który ostatecznie zniechęcił mnie do podejmowania tego tematu jest jego grand finale, w którym stwierdza się, że nie ma innego prawdopodobnego scenariusza ataku chemicznego w Dumie, jak ten, że był on częścią ofensywy reżimowych sił syryjskich we Wschodnie Gucie. I tak jest poza wszelkimi wątpliwościami. A to oznacza ni mniej, ni więcej, tylko tyle, żeby nic innego nie mówić i nie pisać, ba, nie myśleć nawet, niż proponuje to nam prawda objawiona i jedynie wiarygodna. Natomiast przejawy swobodnej myśli narzucającej uzasadnione wątpliwości, na przykład takie, czemu by Asad miał przejawiać samobójcze zachowania i gazować swoich cywili, skoro wie, że zostanie za to surowo ukarany, a zwłaszcza w sytuacji, gdy powoli dobija skłóconych rebeliantów, mogą być uznane za odejście od dogmatu. No a przecież wiemy, iż takie odejścia kończyły się w wysokich temperaturach wesoło, bo na pohybel odmieńcom strzelających iskrami stosów, a że mnie zupełnie wystarcza ocieplenie klimatu, zatem zmilczę.

         Jedno jest pewne, a mianowicie to, że zainicjowany przez Donalda Trumpa atak odwetowy na Syrię, oceniając rzecz w kategoriach propagandy, ma samych zwycięzców, a żadnych przegranych, co jest dziwne, ale miało już swoje częste przecież historyczne pierwowzory. Amerykanie, Anglicy i Francuzi ogłosili sukces, bo zniszczyli trzy zaplanowane cele, nie tracąc po drodze żadnego pocisku. Syryjczycy z kolei rzecz widzą inaczej, świętując swoją rzekomą wiktorię zestrzelenia trzech czwartych liczby posłanych przeciw nim rakiet. A to, że zniszczono im trzy obiekty? Przecież prawie cały kraj leży w gruzach, zatem kto by się przejmował trzema zniszczonymi obiektami? Najbardziej jednak zadowoleni są Rosjanie, bo za pieniądze zachodnich podatników zapewnili darmową reklamę swoim systemom przeciwlotniczym i przeciwrakietowych. I to w każdej wersji wypadków. Dlaczego?

Jeśli bowiem rzeczywiście obrona przeciwlotnicza Syrii zestrzeliła 71 ze 103 odpalonych najnowocześniejszych pocisków sterowanych produkowanych przez Zachód, korzystając przy tym z rakiet starej, jeszcze radzieckiej technologii, to jak wspaniałe muszą być ich najnowocześniejsze zestawy M-400? To jasne i sam rozum podpowiada wyłącznie jedną odpowiedź.  Jeśli jednak informacja jest fałszywa, stanowiąc zwykły rosyjski chwyt propagandowy, mający po masakrze tak zwanej grupy Wagnera nad Eufratem ukryć kolejne niepowodzenie militarne Moskwy, a zatem za fakt należy przyjąć twierdzenie sojuszników, że wszystkie rakiety trafiły w cele, to też nic się nie stało. Bo wtedy przekona się świat, że gdyby Syria posiadała najnowsze rosyjskie cacka rakietowe, czyli M-400, które niedługo wejdą na uzbrojenie bogatych Chin i Arabii Saudyjskiej, a więc państw mogących skorzystać z każdej oferty światowej czołówki zbrojeniowej, wtedy wydarzenia potoczyłyby się inaczej. Znaczy nie tylko trzy czwarte, ale sto procent użytych do ataku Tomahawów oraz Storm Shadow – rakiet produkowanych przez francusko-włosko-brytyjski koncern zbrojeniowy, zostałoby trafionych. Ba, może nawet sto dziesięć procent, kto wie – przecież w dzisiejszym świecie powszechnie zaklinanej i fabrykowanej rzeczywistości wszystko jest możliwe i w pełni wiarygodne?

Na syryjskim poligonie, na którym od siedmiu lat cywilizowana część świata odnalazła swojego czarnego luda i zaciekle go zwalcza, oraz ta cyrylicznie cywilizowana, która widzi w nim niby ofiarę i go wspiera, walka o wpływy w rejonie, a przy okazji testowanie nowych broni trwają w najlepsze. I gdy wreszcie asadowska Syria zostanie sprowadzona do poziomu kamienia łupanego, gdy już ucieknie stamtąd jedna trzecia ludności a jedna trzecia zginie, wtedy pozostali obudzą się w zafundowanej im demokracji gruzów, głodu, cierpień i epidemii, z której nie dźwigną się przez kolejne sto lat, bo nie będzie to leżało w interesie sąsiadów. Demokracji, w której największym szczęściem a zarazem wyzwaniem dnia dla zdewastowanej moralnie i emocjonalnie wojną rodziny będzie pozyskanie od hojnych organizacji humanitarnych darów życia. A wśród nich plastikowej butelki z wodą, garści kuskusu, opakowania jajek w proszku, porcji margaryny, marmolady z buraków oraz przeterminowanych konserw -spécialité de la maison namiotów, gruzowisk i szałasów ofiar wojen, wojen prowadzonych w imię poszanowania praw oraz przywrócenia godności człowieka.

I jest to najważniejszy powód, dla którego postanowiłem nie pisać felietonu o Syrii. Pewnie ze wstydu, że przynależę do tej cywilizowanej części świata, której tak naprawdę poświęciłem ten tekst. Części, jaką w ramach odkupienia win stać na humanitarne akcje wspomagające tę drugą, głodną i używaną na co dzień w roli treningowego worka, której godność zaszczutego złudnym i zbytecznym darem demokracji człowieka może z wyrzutem spojrzeć mi kiedyś w oczy. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka