Łobuz-zwycięzca
Łobuz-zwycięzca
Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1232
BLOG

Największe widowisko świata

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 41

        Cóż, chcąc, nie chcąc, słów kilka wypada mi poświęcić futbolowi, jako że już za dwa dni w Rosji rozpoczną się mistrzostwa w piłce nożnej, które raz na cztery lata stają się dla ludzkości bardziej ważne niż najważniejsze a nawet sensacyjne wydarzenia z różnych dziedzin ludzkiej aktywności. Mniej więcej tak, jak igrzyska dla starożytnych Greków. I jeśli niegdyś trzem posłankom, w tym Joannie Kluzik-Rostkowskiej, z których pierwsza całą grzywką reprezentowała PiS, a druga tą samą grzywką PO oraz Elżbiecie Jakubiak – tym razem bez grzywki, wydawało się, że Polska Jest Najważniejsza, to błądziły, bowiem futbol istnieje nadal, a ich Polska nie. No a przecież było to jeszcze przed realizacją ustawy 447, znaczy przez grabieżą i rozbiorami - w skrócie PGR.

        Ustalmy więc, że ważność futbolu w wydaniu mistrzowskim przebija ważnością wszystkie inne rzeczy i wydarzenia, choć do tej pory sądzono, że najważniejszymi dla ludzkości jest pięć spraw: pozycja matki, kolano Jarosława Kaczyńskiego oraz pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Moment: raz, dwa, trzy… No tak, zgadza się, pięć, czyli tak jak powiedziałem.

        Ale że przed kwadransem zakończył się też niezwykle dla niektórych istotny finał gry kobiet na Rolland Garros, więc wydawałoby się, że jeśli o sporcie zamierzam pisać, to właśnie wydarzeniom z Paryża powinienem poświęcić dzisiejszy felieton. Co jednak począć, skoro jak mawiali cienką w wymowie polszczyzną niektórzy Kresowiacy – coś nie chce się. Może dlatego, że w pojedynek Rumunki z Amerykanką zaangażowałem aż całe pięć minut cennego dla mnie życia, nie mogąc zgadnąć zresztą do tej pory, którą stroną ciała zwycięska Halep wydawała te koszmarne, decybelami dominujące kort odgłosy. A może żwawa chłopięcość, jeśli nawet nie męskość starszych już zawodniczek przeszkadza mi w odbiorze tej dyscypliny, ewentualnie po prostu jej nie lubię i z tego powodu nie doceniam? Choć z drugiej strony, kuda białemu sportowi do wielkich piłkarskich boisk, na których zmieściłoby się kilka kortów, do czasem gigantycznych trybun i większej ilości zaangażowanych zawodników? A przecież nie bez znaczenia wydaje się być również fakt, że i piłka jest dużo większa od tenisowej, a jak coś jest większe, to ważniejsze i już. Jak niegdyś Związek Radziecki, nie przymierzając. Natomiast wzajemne relacje Izraela ze Stanami Zjednoczonymi, w ramach których kraj malutki zarządza wielgachnym, stanowią jedynie wyjątek potwierdzający ogólnie przyjętą regułę.

        Tu tylko jeszcze dodam, że skoro wielkość piłki przyjęliśmy jako kryterium ważności dziedzin, w których ta występuje, to właśnie ono zdecydowało o opinii, że zdrowie jest jednak jeszcze bardziej ważne, albowiem największą ze znanych nam piłek jest piłka lekarska. I gdyby tylko ją wyeliminować ze stosowania, wtedy kwestia ochrony zdrowia na pewno stałaby się znacznie mniej istotna od futbolu, a mówiąc bardziej obrazowo – spadłaby do drugiej ligi.

        Dobrze, skoro już ustaliliśmy pozycję i znaczenia piłki nożnej dla istnienia naszego gatunku, to teraz porozmawiajmy o sprawie znacznie mniej istotnej, bo nie wywołała ona żadnego zainteresowania FIFA. Zresztą dlaczego by miała, skoro jak każda mafia, tak i Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej jest organizacją zainteresowaną zarabianiem pieniędzy, w tym głównie tych niezaksięgowanych, zatem bzdetom takim jak chamstwo na boisku czasu poświęcać nie będzie. Tym bardziej jeśli wspomniane chamstwo decyduje o obrazie gry, a zwłaszcza o wyniku, który FIFA w pogoni za sensacjami, z których też czerpie korzyści, zaplanowała.

        A mam na myśli finałowy mecz Ligi Mistrzów pomiędzy hiszpańskim Realem Madryt i angielskim Liverpoolem. Każdy, kto oglądał to widowisko, na pewno zapamiętał, jak Sergio Ramos sfaulował Mohameda Salaha – czołowego snajpera ligi angielskiej i wschodzącą gwiazdę światowego futbolu. A nie był to faul przypadkowy, tylko z premedytacją wykonany pomysł własny lub zlecenie wyeliminowania najgroźniejszego zawodnika przeciwników, na grze którego opierał się cały plan akcji ofensywnych Liverpoolu. Gdyby to był tylko przypadek Ramos nie trzymałby do końca ręki Salaha i w czasie przewrotki nie docisnął jej ciałem do murawy. Później było już tylko gorzej, a tragiczna gra Lorisa Kariusa, niemieckiego bramkarza Anglików, stała się decydującą przyczyną porażki.

        Karius nie jest wybitnym goalkeeperem, jednak to, co zademonstrował, wymyka się wyobrażeniom o profesjonalizmie na tym poziomie grających zespołów. Ba, mało powiedziałem - była to kompromitacja jaka nigdy mu się nie przytrafiła – tak przynajmniej oceniają jego występ fachowcy i on sam dał temu wyraz swoim zachowaniem bezpośrednio po meczu. Dlaczego więc nie wybitny, ale solidny przecież bramkarz stał się powodem klęski swojej drużyny? Czyżby pełnił rolę tajnej broni Hiszpanów, jak tłumaczyli jego zachowanie ci z podejrzliwych kibiców, których widzenie świata oscyluje wokół drugiego dna i to nawet w przysłowiowych studniach niemających choćby jednego, jak i w przypadkach bezdennej ludzkiej głupoty? A może zjadł coś niedobrego, może coś zażył albo odwrotnie – właśnie nie zażył czegoś, co mogło mu pomóc? Jak kolarzowi Armstrongowi.

        Rzeczywistość okazała się bardziej prozaiczna. Według Amerykanów, którzy badali przypadek Kariusa, bramkarz najprawdopodobniej cierpiał na wstrząs mózgu, co tłumaczyłoby jego reakcje spowodowane zakłóceniami widzenia, oceny odległości i refleksu. Dlaczego właśnie wstrząs? I tu znów pojawia się postać Sergio Ramosa. W 49. minucie meczu, a więc jeszcze przy stanie 0:0, podczas wybijania przez Real rzutu rożnego hiszpański obrońca zaatakował łokciem bramkarza Anglików. Na zbliżeniach akcji, które bez problemu każdy może znaleźć w internecie, uderzenie w twarz było tak mocne, że stojący obok słupka Karius wpadł do bramki. Co ciekawe, Sergio Ramos też się przewrócił, choć nie miał ku temu jakichkolwiek powodów. No może poza jednym: typowym w tej dyscyplinie zacieraniem śladów przez udawanie poszkodowanego. Dwie minuty później, podczas wybijania piłki od bramki, Niemiec podał ją na nogę… Benzemie i było 1:0. Późniejsze dwa gole też padły po błędach bramkarza.

        Można więc powiedzieć, że to Sergio Ramos wygrał mecz z Liverpoolem. Oba popełnione przez niego faule nie były dziełem przypadku, a w starciu z Kariusem widać wyraźnie, jak jego łokieć w błyskawicznym ruchu celowo powędrował w kierunku głowy bramkarza. Pytanie tylko, czy został zadaniowany przez trenera, czy sam tak rozumie konieczność odniesienia zwycięstwa za każdą cenę? Osobiście skłaniałbym się do odpowiedzi twierdzącej w obu przypadkach. Jeśli bowiem ktoś taki jak Zidane równie dobrze kopie piłkę, co bije z ,,główki” zawodnika przeciwników, stojąc na murawie przy pełnym stadionie widzów, to znaczy, że ma w sobie tyle samo talentu, co i pierwiastków zwykłego, nieopanowanego łobuza, a więc i narzucana zespołowi taktyka może obejmować różne ,,triki”. Natomiast odnośnie Ramosa nie ma najmniejszych wątpliwości, że oprócz wielkiego talentu drzemie w nim zwykłe stadionowe bydlę, czyniące go piłkarskim bandziorem. Ktoś, kto obserwuje mecze Realu, zdaje sobie dobrze sprawę, że celowy faul to jego specjalność.

        Dziwne tylko, że mimo powszechnej wiedzy o tym, co wydarzyło się w finałowym meczu w Kijowie, zwłaszcza wiedzy sędziów, Sergio Ramos grał do końca. Dziwne, że FIFA nie ukarała go, ale nie czerwoną kartką, bo to śmiechu warte, tylko zawieszeniem na rok gry w klubie i reprezentacji, nie narzuciła mu wysokiej grzywny i nie nakazała zwrócić kosztów leczenia Salaha. No bo dlaczego nie? Przecież kibice całego świata widzieli, co spowodowało taki a nie inny przebieg meczu i ostateczny jego wynik. Odpowiedź brzmi: bo wtedy musiano by zarządzić jego powtórzenie. A tu sezon skończony, pieniądze rozdane i skradzione, co w FIFA w modzie, rozpoczęły się intensywne przygotowania do mistrzostw, a skandal wpłynąłby na atmosferę piłkarskiego święta.

        I tak oto od lat oglądamy mecze, w których bramki z karnego podyktowane zostają z nieistniejących fauli, większość zawodników opanowała do perfekcji stadionowe aktorstwo, sędziowie widzą sytuacje jakie nie mają miejsca na boisku albo dla odmiany- nie dostrzegają niedozwolonych zagrań, które dzięki technice śledzą z różnych ujęć miliony widzów przed telewizorami, a cudowne bramki padają w doliczonych minutach do już raz doliczonego czasu.

        Co zatem tak naprawdę oglądamy: prawdziwe widowisko sportowe, czy popłuczyny po sporcie – typowy efekt uprofesjonalnienia dyscyplin i inwestowania w nie wielkich pieniędzy? I czy rzeczywiście nadchodzące mistrzostwa będą największym i najważniejszym widowiskiem świata w cyklu czteroletnim, czy tylko ustawką, podobną do amerykańskiego wrestlingu?

        Odpowiedź jest tak oczywista, że obrazą inteligencji Czytelnika byłoby jej prezentowanie.


Zobacz galerię zdjęć:

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport