Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
395
BLOG

Człowiek z kolanem

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka Obserwuj notkę 32

        Kolano prezesa to nie tylko sprawa czasowej nieobecności lidera PiS w życiu politycznym kraju - absencji przekładającej się zarówno na falę medialnych spekulacji o stanie jego zdrowia, jak i na wzmożenie ataków opozycji, choć będąc przy zdrowych zmysłach trudno się domyślić, czym spowodowanych. Bo jak to tak, człowiek ma być winien temu, że kulas odmawia mu posłuszeństwa? Gdyby jeszcze uciął go sobie, jak Kuba siekierą albo odezwało mu się z wiekiem klęczenie na grochu, wtedy co innego, ale żeby rozzłościła kogoś dolegliwość powstała z przyczyn określanych jako naturalne? Dziwnie dziwne. No ale trudno, należy się przyzwyczaić, że totalni już tak mają, warcząc i ujadając na wszystko, co kojarzy im się z Kaczyńskim i jego ugrupowaniem. I gdyby nawet któregoś dnia szwankowanie z kolana przerzuciło się na głowę pana Jarosława, w wyniku czego zdecydowałby o natychmiastowym oddaniu władzy opozycji, ta uznałaby ów fakt za wystarczający powód do postawienia go przed Trybunałem Stanu, a najlepiej od razu pod ścianą. Oczywiście zaraz po łamaniu kołem.

         Jednak poza atmosferą polityczno-diagnostycznych spekulacji, gdzie duża część piszących dokładała do medialnego pieca coraz bardziej niewiarygodne choć rzekomo sprawdzone teorie, jest jednak coś, co kładzie się cieniem nie tylko na jakości polskiej polityki podpatrywanej przez pryzmat tego wydarzenia, ale głównie na postawie odpowiedzialnego za ów stan rzeczy prezesa. Oczywiście nie coś, za co miałaby atakować go opozycja, bo uparte trwanie Kaczyńskiego w błędzie byłoby jej na rękę.

        Rzecz w tym, że PiS, podobnie jak i Platforma Obywatelska za Tuska, to partie typu wodzowskiego, powstające w określonych klimatach środowiskowo-politycznych. Ustalmy ogólnikowo, że tak jest, bez tłumaczenia, co to oznacza, bo raz, że nie ma to znaczenia dla opisywanej sprawy, a dwa, że nie jest chwalebne. No dobrze, a co stanowi największą wadę partii typu wodzowskiego? Otóż to, że wódz jest tylko jeden i w warunkach względnie demokratycznych byt i przewodnia rola partii w życiu państwa, jeśli nie są podtrzymywane zamordyzmem, kończą się na ogół bardzo szybko wraz z zejściem lidera ze sceny politycznej. Czy to na skutek śmierci, stanu zdrowia lub … No właśnie – przejścia na inny odcinek działalności, zadaniowanej z zewnątrz, tym razem w ramach zasług i i uzyskanego dzięki nim awansu, a prowadzonej w strukturach Unii Europejskiej.

        Ponieważ jak już wspomniałem, z założenia wódz może być tylko jeden, co cementuje szeregi i partii, i zapatrzonych w niego niczym w święty obrazek społecznych popleczników, najważniejszym obowiązkiem lidera jest utrzymanie własnego status quo. I gdyby wynikało to jedynie z jego ambicji wspartej megalomanią, to nie zmienia faktu, iż zawsze może być tłumaczone dobrem tych, którzy przekazali mu swoje poparcie, czyli wyższymi wartościami przyświecającymi wodzowi. No a jeśli to poparcie przy pomocy kart do głosowania zmienia się w rolę przywódczą w państwie, nawet tak nieformalną jak status naczelnika, wtedy kurczowe trzymanie się przez lidera krzesła może być tłumaczone troską o dobro państwa i narodu. I co ciekawe, takie przełożenie przyświecających mu motywacji wcale nie musi być dalekie od prawdy.

        Jest w tym jednak pewna pułapka. Otóż lider, który nawet w imię wyższych celów wycina zagrażającą mu konkurencję, to znaczy poczet równie ambitnych, ale samozwańczych delfinów i delfiniątek, próbujących mu dorównać a później może nawet go utrącić, de facto działa przeciwko długofalowym interesom własnego ugrupowania. Mówiąc zaś dokładniej, kładzie kres jego politycznemu znaczeniu, określonemu datą własnej abdykacji, przejawiającej się zresztą w różnych formach – naturalnych i niekoniecznie. Wodzostwo w skali jednostek bierze się bowiem z faktu wymuszonej lub dobrowolnej, a w skali społecznej mieszanej akceptacji poczynań lidera, wraz z przeniesieniem jej na działania partii oraz organów państwa, jeśli te zostały przez wodzowskie ugrupowanie siłą opanowane lub demokratycznie przejęte. Przy czym w systemach totalitarnych kierownictwo polityczne organizacji partyjnej, a tym samym państwa, jest w stanie swoje panowanie przedłużać w oparciu o stosowanie siły, natomiast w systemach demokratycznych odejście lidera może kończyć polityczne panowanie jego stronnictwa.

        Podobnie jest właśnie w Polsce. Zaufanie do Kaczyńskiego przekłada się na zaufanie do PiS i wybranego przez nie, a de facto przez niego, rządu. Jeśli więc zabraknie lidera - ewentualnie ten się całkowicie skompromituje, czego jednak tu nie rozważamy – wtedy bazująca na sympatii do jednego człowieka oraz przekazanym mu zaufaniu pajęczyna władzy, politycznych układów i zależności, z siedzącym w niej centralnie już tylko truchłem pająka, może się łatwo zapaść. Tym bardziej że ukryte do tej pory pod dywanem buldogi, obawiające się wodza, teraz rzucą się sobie do gardła w walce o schedę po nim, osłabiając partię frakcyjnymi walkami. A w takich sytuacjach trwały rozłam i upadek znaczenia politycznego jest bardziej niż tylko przewidywalny.

       Oczywiście można rozważać sytuację, w której Kaczyński to wszystko wie i wyznaczył swego następcę. Może nawet z tego powodu właśnie odsunął na bok Antoniego Macierewicza oraz brutalnie wyciął z rządu i spółek całe jego polityczne zaplecze, by ten nie sabotował przyjętych przez prezesa ustaleń. I niekoniecznie dlatego, że były szef MON sam widział się w roli wodza, tylko dlatego, że za faworyta mógł obrać innego polityka. Tego nie wiemy i możemy tylko spekulować. Podobnie jak i o tym, czy Joachim Brudziński – człowiek podobno najbliższy prezesowi politycznie i prywatnie na Nowogrodzkiej, przejąłby po nim ster władzy w Prawie i Sprawiedliwości, a może i w kraju.

        – Skoro zatem wyznaczył następcę, to sprawa z głowy. Okres walk frakcyjnych i spadek zaufania do partii nam nie grozi – ocenią ponad miarę optymistycznie zwolennicy prezesa i PiS.

        Otóż nic bardziej mylnego. Przywództwo to coś, co formuje się na bazie wspólnoty ideowej, charyzmy, akceptacji podejmowanych decyzji i wreszcie czegoś, co określiłbym mianem zasiedzenia przewidywań, to znaczy potwierdzenia w ramach dłuższej obserwacji poczynań polityka jego zalet i i nabrania do niego maksymalnego zaufania. To, że Jarosław Kaczyński odfajkował kogoś na liście potencjalnych kandydatów do władzy nie oznacza wcale, iż jego faworyt automatycznie zdobędzie miłość elektoratu oraz posłuszeństwo kierownictwa partii oraz jej dołów. To tak nie pracuje. Po to ustalono właśnie pozycję mówiąc kolokwialnie delfina, by ten sprawdzał się latami swoją działalnością, zdobywał zaufanie kolegów i społeczeństwa, był cieniem prezesa wysuwanym przez niego coraz częściej na pierwsze miejsce, reprezentującym go i zastępującym w okresie kryzysów – na przykład kolanowych. I wtedy, gdy nastąpi czas emerytury szefa, delfin w sposób naturalny staje się jego następcą, czyli zaakceptowanym przywódcą przez tę samą część obywateli, która wspierała jego poprzednika. A to poparcie i zaufanie społeczne zapewni mu legitymację władzy, po którą będą się obawiali sięgnąć jego ukryci przeciwnicy.

        Co więc powoduje, że Jarosław Kaczyński nie wyznaczył, nie wspiera i nie oswaja ludzi ze swoim następcą, by rozpoczęta przez niego praca miała zapewnioną kontynuację? Czyżby sądził, że ma jeszcze czas, choć tego nikt przecież nie jest w stanie przewidzieć? Albo obawia się, że robiąc ten krok przedwcześnie, sam stanie się ofiarą wyhodowanego na własnej piersi węża-pupila? Co zatem nim kieruje, bo nie sądzę, aby myślenie typu: po mnie nawet potop? Więc co, brak trzeźwości oceny sytuacji, zimne wyrachowanie, lęki?

       W każdym razie nie zakładam raczej, by rezonans magnetyczny stawu kolanowego dał na to pytanie prostą odpowiedź. Natomiast łudzę się, że nieprzewidziana absencja polityczna nieco go otrzeźwi .


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka