HMAS Melbourne
HMAS Melbourne
Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1519
BLOG

O resztkach, Adelajdach i modelu okrojonym

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Hobby Obserwuj temat Obserwuj notkę 66

        Ot, historia taka. Mniej więcej dziesięć lat temu, kupując wędliny w miejscowych polonijnych delikatesach, przy końcu transakcji pytałem, czy mogą mi dać skrawki dla psa, które, o ile nie ma na nie chętnych, wyrzucane są do śmietnika. Po jakimś czasie powtarzająca się sytuacja spowodowała, że znające już mnie ekspedientki same dokładały resztki do zakupów. Czasem nawet za dużo jak na możliwości jamniczych apetytów moich dwóch czworonogów, tym bardziej że nie było to danie główne, ale łakoć oferowany w formie nagrody. Za co? No na przykład za to, że skomląc, proszą pod drzwiami o wyjście do lasu w celach wiadomych, zamiast załatwić to w domu. Opłaca się i mnie, i sierściuchom, więc chce się im nawet za często, czasem raz za razem, ale to taka psia gra, którą ze śmiechem akceptuję.

        Resztki dostawałem przez prawie pół roku, ale wiadomo, że nic co dobre nie trwa wiecznie. I oto któregoś dnia, pakując wędliny, lekko zarumieniona dziewczyna poinformowała mnie, że właściciel zmienił zasady: od teraz skrawki i końcówki będą sprzedawane, a gdy nie znajdą się na nie chętni – dopiero wtedy wyrzucane. No i że licząc po dwa dolary za funt, przygotowana porcja będzie mnie kosztować dolarów sześć.

        Nie stanowiło to sumy, na którą nie było mnie stać, ale przecież nie o to chodziło. Widząc właściciela, który rozmawiając z jakimś klientem bacznie obserwował moją reakcję, zapłaciłem za zakupy i więcej tam nie poszedłem. Miasteczko ma sześć polonijnych delikatesów i jest w czym wybierać, a poza tym zrezygnowałem z resztek wędlin na rzecz kupowanych kurzych podrobów, które gotowane są zdrowsze i smakują podobno wybornie, co jest opinią zainteresowanych, czyli jamników, a nie moją, choć i ja lubię duszone żołądki, ale bogato przyprawione, na czym psom nie zależy

        Dobrze, to teraz będzie o australijskich fregatach. Nie stać nas ani na budowę, ani na kupno nowych okrętów, więc zdecydowano pozyskać od Australijczyków używane jednostki typu Adelajde - tej samej klasy, co posiadane już przez nas Gen. K.Pułaski i Gen. T.Kościuszko, amerykańskiej serii Oliver Hazard Perry. Z tym, że te nowsze budowano na antypodach i nowocześniej uzbrojono. Natomiast już posiadane fregaty przeszły drobne zabiegi modernizacyjne i mają służyć nam do roku 2024.

        Oczywiście trzeba prosić dobrego Pana Boga, żeby do tego czasu nie wybuchła wojna… Zaraz, źle powiedziałem – wojna w ogóle ma nie wybuchnąć, ale do wspomnianego czasu szczególnie. A to dlatego, że Pułaski i Kościuszko są nadal wyposażone w przestarzałe, dwuwspółrzędne radary oraz wysłużone rakiety przeciwlotnicze SM-1, niezbyt już skuteczne przeciwko pociskom manewrującym, a w ogóle w starciu z rosyjskimi ponaddźwiękowymi rakietami Oniks. No i jakby tego było mało, dwudziestomilimetrowy system artyleryjski Phalanx, przeznaczony do niszczenia samolotów i pocisków na krótkich odległościach, może być używany w ,,sposób ograniczony”, bo nie przeszedł modernizacji. Co oznacza określenie ,,w sposób ograniczony,” jak to wyraził się w wywiadzie przedstawiciel Marynarki, tego nie wiemy. Może tylko dla potrzeb kinematografii lub na wiwat, co też byłoby przecież jakimś osiągnięciem.

        Ale nie ma co narzekać, bo cytując klasyka, a i mistrza intelektu w jednym cielesnym opakowaniu, czyli Bronisława Komorowskiego, skoro polski lotnik poleci nawet na drzwiach od stodoły, to i polski marynarz na takich samych drzwiach, tyle że użytych w formie tratwy, może walczyć na Bałtyku. Ba, dla oszczędności mogliby nawet używać tych samych drzwi na zmianę, zależnie od zaplanowanych działań, choć – co może być problemem – nigdy prowadzonych wspólnie.

        Ale wróćmy do fregat. Jak podały media, prezydent Duda wraz z małżonką i towarzyszącym mu ministrem obrony Błaszczakiem udają się za kilka dni do Australii. I tam właśnie ma nastąpić podpisanie listu intencyjnego w sprawie zakupu wspomnianych okrętów. Sęk tylko w tym, że Polacy chcieli pozyskać trzy fregaty, a Australijczycy z jeszcze posiadanych właśnie trzech jednostek mają zamiar sprzedać Polakom jedynie dwie. A dlaczego? Oto wytłumaczenie.

        Stocznie amerykańskie i australijskie wybudowały w latach 1977-1992 sześć jednostek wzorowanych na wspomnianych amerykańskich dla Royal Australian Navy, z czego trzy pierwsze: Adelaide, Canberra i Sydney wycofano ze służby pomiędzy rokiem 2011 a 2017. To znaczy jedną z nich złomowano, a dwie zatopiono w formie atrakcji turystycznej dla nurków. Niech sobie tam chłopaki, a i dziewczyny, o ile tylko odwaga im dopisze, penetrują zatopione żelastwo w poszukiwaniu hiszpańskiego złota, jeśli wątła wyobraźnia i niskopienna wiedza im to podszepną. No a przecież rekiny i mureny również będą miały zasłużoną atrakcję, pożerając po kawałku wspomnianych chłopaków oraz nieliczne, za to odważne dziewczyny.

        Tak więc Australijczykom pozostały w służbie trzy jednostki: Darwin, Melbuourne i Newcastle. Jednak jak poinformowała minister obrony Marise Payne, fregata Darwin zostanie zatopiona u wybrzeży Tasmanii, rozwijając tamtejszą turystykę i przynosząc rejonowi wymierne korzyści ekonomiczne. No a dwa pozostałe okręty można sprzedać Polakom, jeśli nadal tylko chcą, za około dwa miliardy złotych.

        OK, tak wygląda sytuacja. A teraz policzmy. Z oferty wynika, że na jednej fregacie Australia zarobi około miliarda złotych, co w ichniejszej walucie, znaczy w dolarach australijskich równa się 365 milionom. Kiedy te pieniądze zostaną zarobione na wzmożeniu ruchu turystycznego, pielgrzymującego do zatopionego wraku – nie mam pojęcia. Przecież nurkom można zatopić cokolwiek, jedynie w cenie złomu, byle duże i z żelaza, a będą się cieszyć jak małe dzieci. Wypadałoby więc może zastanowić się, co faktycznie wpłynęło na tak nieekonomiczną decyzję władz Australii, jednak i nie o to tu chodzi.

        Spójrzmy na to inaczej, a konkretnie przyjrzyjmy się sobie, odpowiadając na proste choć mające przecież nieco egzystencjalny posmak pytania: skąd przychodzimy, kim jesteśmy i dokąd idziemy?

        Otóż ja wiem, że pojęcie honoru nie istnieje ani w polityce, ani w handlu, a jeśli już, to przynosi opłakane rezultaty. Ostatnią osobą przejawiającą ten walor na niwie dyplomacji był minister Beck, którego współczesnym zaprzeczeniem został jegomość zrobiony z resztki starego materiału, berliński sługus Radek, natomiast w handlu powieściowy radca Rzecki, zastąpiony nowym historycznym modelem, reprezentowanym przez ajenta Szprota. No ale nikt przecież nie zabroni nam teoretyzować w oparciu o rzadko już przejawiane przymioty ducha, prawda?

        No więc australijską propozycję można odczytać tak: słuchajcie, Polacy, mamy wam do zaoferowania dwie używane fregaty, bo trzech sprzedać nam zakazano. W ten sposób te dwie przechodzone amerykańskie zastąpicie naszymi mniej przechodzonymi, czyli w bilansie tego, co można wam posiadać w tej klasie broni wyjdziecie na zero. Zatem decydujcie: kupujecie, czy nie, bo jak nie, to albo tniemy złom na żyletki, albo zatapiamy jako atrakcję dla naszych płetwonurków, którym rekinich zębów nigdy za wiele.

        Czy coś to Wam przypomina? No oczywiście – ofertę właściciela polonijnych delikatesów, który to, co wyrzucał na śmietnik, postanowił jeszcze mi sprzedać, a jeśli nie kupię, dopiero wtedy machnąć do garbycia, jak dźwięcznie i wdzięcznie już po dwóch, trzech miesiącach pobytu w Stanach mawiają tutejsi Polonusi. Z oferty australijskiego rządu przebija jawny kupiecki nietakt, ba, wprost chamstwo, wskazujące nam miejsce w szeregu jako nabywcy z Trzeciego Świata, którego zadawala się odpadkami. I choć australijskie fregaty gabarytowo nie pasują na nasz akwen działań, czyli – tu zrymujmy - są zbyt duże na bałtycką kałużę, czego potwierdzenie znajdziemy w rozwoju szwedzkiej marynarki wojennej, i za stare, a przez to wymagające nakładów i planowania ich skróconej eksploatacji, mimo to nadal prezentują pewną wartość bojową. Jednak nie w tym miejscu, nie w tym czasie i nie z przewidywalnym przeciwnikiem, który choć tradycyjnie tęgo pije, to już równie tradycyjnie nie dojada, byle tylko zdobyć środki na produkcję najnowocześniejszej broni.

        A zatem przychodzimy z zaszłości cywilizacyjnego zastoju, który choć unowocześniony i wzbogacony na tyle, by stać się towarowym rynkiem dla innych, został zaprogramowany na taki etap rozwoju, jaki zapewni mu grać rolę wyłącznie politycznego klienta możnych i nabywcy rzeczy mocno używanych. No a jaka czeka nas przyszłość, ktoś zapyta? W najbliższym czasie taka sama, odpowiem niby z ulgą, choć przewiduję, że w modelu już znacznie okrojonym.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości