Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
5872
BLOG

Dałeś już wszystko?...

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 222

        Aby właściwie ocenić to, co ma miejsce dziś, należy zrozumieć to, co działo się wczoraj. I wtedy może łatwiej będzie nam z kolei przewidzieć to, co nastąpi jutro. A zatem przenieśmy się kilka lat wstecz.

         Klęska wyborcza Platformy w roku 2015 nie była spowodowana głównie – jak sądzi wielu domorosłych ekspertów - kompromitującymi ją taśmami z podsłuchów w luksusowej restauracji, w której kilku politycznych i biznesowych żulów, a w tej kompanii i obecny premier, jadało symboliczne już ośmiorniczki. Bo ośmiorniczki działały na kulinarne fantazje pospólstwa w stopniu równie abominacyjnym co pieczone tarantule, knajackie zachowanie nie miało wpływu na zdecydowaną większość wyborców, którzy są z nim na co dzień na ty, natomiast zamach na konstytucyjną demokrację w wykonaniu Belki i Sienkiewicza był dla ogółu mglisty i niepojęty - mniej więcej tak samo, jak tekst konstytucji dla jej obrońców. Ba, powiem więcej, motłoch nawet podziwiał swoje elity, które choć jadają i pijają co lepsze w wytwornych lokalach na jego koszt, to mentalnie i leksykalnie wciąż pozostają na poziomie wspólnego dla mas rynsztoku. - No to niech se tam pijają i zakąszają co lepszym – orzekły masy.

        Nie przyczyniły się w jakiś decydujący sposób również nadmuchane przez PiS do rozmiarów balona korupcyjne afery, doklejane bardziej lub mniej trafnie do establishmentowego środowiska, które można określić mianem Tusk i Przyjaciele. I to z kilku powodów. Raz dlatego, że nie uderzyły po kieszeni zdecydowanej większości społeczeństwa, tylko w jej odczuciach - w cwaniackich frankowiczów i chciwych łatwego zarobku klientów firmy Amber Gold. W obu przypadkach ustalona jako logo dumnej polskości solidarność obywatelska, pisana przez duże S, okazała się czystą fikcją - zresztą nie po raz pierwszy, bo pierwszy krach wyobrażeń o łączącej nas wspólnocie nastąpił w dniu 13 grudnia, trzydzieści siedem lat temu. Natomiast sedno afery hazardowej w ogóle nie przebiło się do świadomości tłumu, poza hasłem, że ,,knuto na cmentarzu”.

        - No to co, że na cmentarzu? – ktoś zapyta. - Miejsce na knucie tak samo dobre, jak każde inne, a nawet lepsze, bo ciche, no i prywatność w dzień powszedni zapewniona.

        Można zatem przyjąć, że drugim powodem społecznego zlekceważenia afer było nie tylko ich niezrozumienie, ale i nieświadomość ich przełożenia na indywidualne straty ponoszone przez przeciętnego obywatela. Wreszcie powodem trzecim stał się brak szybkiego wskazania i skazania winnego. A brak osądzonej i spersonifikowanej winy rozmywa nawet największe grzechy w sferze domysłów, niedopowiedzeń i już na koniec w klimatach zanudzającego, medialnego osłuchania oraz postępującej za nim społecznej znieczulicy.

        Co zatem spowodowało klęskę Platformy? Trzy główne czynniki: odejście Tuska, premierostwo Ewy Kopacz i socjalne programy PiS, w tym głównie koronne 500 Plus.

        Donald Tusk nie jest osobą błyskotliwą. Nie jest też człowiekiem jakoś wybitnie wykształconym lub pracowitym, ale ma jedną, szczególnie istotną cechę, niezbędną do zaskarbiania sobie sympatii społeczeństwa. Otóż potrafi, zupełnie niczym Kościół, oferować w sposób złotousty, a zatem dobrze opakowany, wielkie NIC, w zamian zyskując zaufanie i życzliwość dużej części obywateli. Tak dużej, że wystarczającej i do sprawowania władzy, i bezkarności zrodzonej z wybaczania mu potknięć. Zatem brak tego wielkiego maga, który zarządzał krajem wyłącznie przy pomocy socjotechniki, oferując miłość i ciepłą wodę w kranie, co odbierano jako spokój, normalność i przewidywalność jutra, podkopał polityczny prymat Platformy.

        Powód drugi nazywa się Ewa Kopacz i był najgorszym pomysłem na premierostwo w historii III RP. Politycznie gorszym nawet niż projekt zatytułowany ,,Magdalena Ogórek na prezydenta”, który kompromitował Leszka Millera jako politycznego lidera tak samo, jak teraz kompromituje go jako człowieka proces wytoczony ,,Faktowi”, który przez wielu jest postrzegany jako chęć zarobienia na okolicznościach związanych ze śmiercią syna.

        Ale wróćmy do Kopacz. Niezwykle wątłe możliwości intelektualne, kompletny brak charyzmy, wiedzy i politycznego obycia byłyby obiektywną przeszkodą nawet do objęcia stanowiska wójta gminy w Chlewiskach, gdzie pracowała w przychodni, a co dopiero mówić o pozycji szefa rządu. Jej ,,smoleńskie zakłamanie” stało się oczywiste i niezręczne nawet dla sympatyków PO, natomiast żenujące wpadki, jak ta podczas prezentacji rządu, gdy mówiła o Ukrainie, podkopywały nie tylko jej wizerunek, lecz również całej partii, a pewnie i rządowej koalicji. Jeszcze dziś większość rodaków się rumieni, przypominając sobie naszą dzielną premier na czerwonym dywanie w Berlinie, z pijacką niemal gracją oddającą honory klęczącemu z boku fotografowi, a nie fladze i kompanii honorowej niemieckiego wojska. - Wstyd jak ch** na samą myśl – można podsumować jej gościnny za granicą występ, posługując się barwnym językiem pana Mateusza. I to Kopacz jest osobiście odpowiedzialna za spadek poparcia Platformy. Ośmiorniczki, arogancja elit władzy i kompromitująca postawa Komorowskiego w czasie kampanii prezydenckiej to tylko dodatkowe, drobne wypadki przy pracy.

        Wreszcie trzecim głównym powodem klęski Platformy stały się pisowskie wyborcze zapowiedzi reform socjalnych, które nie tyle liberalnie co antysolidarnościowo, bo egoistycznie myślącym elitom PO nie wpadłyby do głowy. PiS nie mogąc latami uzyskać większego poparcia niż to ze strony żelaznego elektoratu, postanowił wzorem rzymskich cesarzy kupić lub dokładniej – przekupić pospólstwo. A przypadkowo zafundował mu również polityczne igrzyska. Na pewno kiedyś się dowiemy, czy za tym ruchem stał wyłącznie pragmatyzm wyborczy, czy wrażliwość społeczna, a może jedno i drugie. Faktem jest, że na efekty w postaci przegranej PO należało już tylko spokojnie czekać.

        Dlaczego więc teraz PiS odniósł nie tyle klęskę wyborczą, bo w ilości uzyskanych głosów przoduje, zwiększając w stosunku do poprzednich wyborów samorządowych ich liczbę o milion, a ilość rządzonych samodzielnie sejmików podnosząc z jednego do sześciu, co wizerunkową porażkę? I choć faktem jest, że wybory samorządowe mają swoją specyfikę, przez co ich wynikami można propagandowo manipulować, to wrażenie przegranej PiS pozostaje.

        Przed wszystkim za duże było nagłośnienie ze strony rządzących rangi wyborów, a zwłaszcza tych w stolicy. Jeśli magazyn ,,Sieci” wrzuca na okładkę zdjęcie Patryka Jakiego z zaciśniętą pięścią, dołączając wysmarowany wielką, żółtą czcionką, wbijający się w pamięć napis: ,,Teraz albo nigdy”, to wymiar klęski poniesionej przez kandydata PiS - nie dość, że żałosny w liczbach, a jeszcze bardziej żałosny w relacji do oczekiwań - symbolicznie urasta do roli wyborczego armagedonu w skali kraju. Na dodatek postrzeganego jako coś, co jest nie do odrobienia, bo wynika z przesłania wspomnianego hasła, podobnie do częstych skutków postawy ,,wszystko albo nic”, gdy ,,wszystko” się nie uda, lub pamiętnego ,,Nicea albo śmierć”. A stało się tak dlatego, że na Warszawie skupiła się większość uwagi PiS, co było tragicznym błędem, bo stolica to – jak celnie zauważył Marek Suski – bastion szczawiu i mirabelek. I dziwić się należy, że skoro wiedział to Suski, dlaczego inni włodarze PiS, a zwłaszcza szefowie kampanii wyborczej brnęli w ślepą uliczkę stołecznej klęski.

        Powodem drugim było niedocenienie PSL, w tym związków o charakterze kumoterskim i lokalno-biznesowym, mówiąc zaś wprost korupcyjnym, a czasem wręcz wasalnym, występujących na polskiej wsi, o wiele silniejszych od zrozumienia potrzeb państwa jako całości. Przeciętny chłop może głosować na odległą pisowską władzę centralną, szczególnie gdy ta obiecuje mu gratyfikację za płodność, często przypadkową, ale już lokalnie ma wygrać ten, kto jest kumem, pociotem, kto daje zamówienia, załatwia pracę i z kim robi się szemrane interesy. Republika chłopska jako wewnętrzne państwo peryferyjne ma się od trzydziestu lat III RP doskonale i nic nie wskazuje na to, by stan ten miał się odmienić, tym bardziej że walczące elity władzy zawsze starają się wieś sobie zjednać. Nie wychodzi im to jednak na zdrowie, bo chłopu –w przeciwieństwie do szczura z bajki Krasickiego – kadzenie służy, zwłaszcza że ma charakter świadomy i celowy.

        Ten stan rzeczy powoduje, iż wieś chętnie bierze, co jej dają, ale gdy dochodzi do samorządowych potyczek duża jej część starającym się o jej względy ,,obcym” pokazuje gest Kozakiewicza. Dlatego, choć sondaże poparcia dla PSL w wyborach do Sejmu oscylują w chybotliwych granicach 5%, to już w ostatnich wyborach do sejmików partia Kosiniaka & Kamysza - dziedzicznego po ojcu lekarza, ministra i działacza ludowego - uzyskała 13.6%, czyli ponad dwuipółkrotnie więcej. PiS, choć uzyskał na wsi też dobry wynik, to jednak na próbie wycięcia peeselowców z tego środowiska połamał sobie zęby.

        Wybory samorządowe mają swoja specyfikę, a ta zasadza się w tym, że spektakularny sukces Jarosława Kaczyńskiego, który w wyborach parlamentarnych zebrał w okręgu stołecznym aż ponad 200 tys. głosów, nigdy nie przełożyłby się na wygraną w walce o urząd prezydenta miasta takiego jak Warszawa. A powodem jest  odmienny społecznie klimat dużych aglomeracji, spowodowany wytyczeniem przez socjotechników PO linii demarkacyjnej, rozdzielającej elektoraty Platformy i PiS, czyli rzekomą inteligencję od rzekomego myślowego zaścianka. No a gdzie mieszka ta inteligencja? Wiadomo, w dużych miastach, ulicami których przemieszczając się ociera pył z elewacji uczelni, teatrów, galerii i wielkich księgarni, rzadko do nich zaglądając albo w ogóle, a w ramach premii wdycha wielkomiejski kurz z domieszką spalin i wciąż fruwającym nad jezdniami azbestem ze startych przed laty klocków hamulcowych. No więc ten pył i ten kurz, wraz z wątpliwą jakością dyplomów z ,,latających uniwersytetów” bez stałej siedziby, których nazwy nigdy nie zagościły w żadnych światowych rankingach, poczucie wielkomiejskiej wyższości nad każdym żywym, prowincjonalnym organizmem, a zarazem wstydliwa, choć w tym skrywanym wstydzie agresywna, ukrywana pod maską metropolitalnej pozy chłopska lub małomiasteczkowa zaszłość rodzinna – to one decydują o niechęci do ugrupowania Kaczyńskiego. Bo przecież jego partia to obciach, wyrażany w programowym obskurantyzmie i kto wie, czy nie faszyzmie nawet.

        - Obciach, który jest moim genealogicznym udziałem, od którego odetnę się, głosując przeciwko niemu – tak myślą niedawne ,,słoiki”. A za podpowiadających służą im autorytety: moralności pokroju profesora Marcina Matczaka, wiedzy pokroju profesor Moniki Płatek i inteligencji oraz erudycji pokroju Janka z ,,Czterech pancernych i psa”. Przy czym zamiast Szarika przemawia do nich jeszcze niekiedy niemiecki owczarek - jak nazywa Stanisław Michalkiewicz Franciszka Timmermansa.

        To wszystko powoduje, że metropolitalny mieszczuch czuje się kimś lepszym, mądrzejszym oraz w pełni europejskim, i żeby to udowodnić, głównie sobie, a dodatkowo przez wykazaną solidarność z innymi mieszczuchami potwierdzić własne miejsce w tej samej najlepszej klasie w szkole - tej z napisem Polska, głosuje na PO, ewentualnie kogoś innego, kto reprezentuje lewactwo, skoro lewica umarła.

        I jest to trzeci powód wizerunkowej przegranej partii Kaczyńskiego, tym razem w wielkich miastach, która przekłada się na wrażenie ogólnopolskiej klęski PiS. Pozostałe czynniki, takie jak odpalenie taśm Morawickiego czy nagłośnienie wyroku TSUE na dzień przed ciszą wyborczą - co było oczywistym dowodem ingerencji w wybory ze strony Unii, a raczej Niemiec - mogły wahnąć procentowym wynikiem o dwa, trzy punkty, ale nie zdecydować o ostatecznym rezultacie. Natomiast nagłaśnianie prawomocności wyroku Hanny Zdanowskiej czy chamstwa prezydenta Legionowa Romana Smogorzewskiego przyniosło wręcz odwrotny do zamierzonego skutek.

        Społeczeństwo polskie jest – podobnie jak większość społeczeństw na dorobku, reprezentujących poziom średnio-niskiej zamożności – wspólnotą typowo roszczeniową. Dlatego PiS funduje mu socjalne prezenty, w zamian oczekując w ramach rewanżu wyborczego poparcia. Ale to, ustalone na poziomie 30-40 procent, sufitu nie przebije, zalegając odrobinę wyżej, niż w jednej trzeciej wysokości od połogi. Ludzie spoza elektoratu Kaczyńskiego chętnie korzystają z dobrodziejstwa 500+, z leków dla seniorów, z obniżonego wieku emerytalnego, z wyprawek dla uczniów i programów mieszkaniowych, ale gdy przychodzi czas wyborczych decyzji wybierają politycznych przeciwników.

          - Dałeś już wszystko? Na pewno? Pieniąchy dałeś, więcej czasu na życie na emeryturze, apartament? Na więcej cię nie stać? No to teraz sp*****laj! – powiada wyborca o zmiennych poglądach. I ten typ myślenia może z czasem zacząć przeważać, bo socjalny stoliczek nakrywać się będzie coraz rzadziej i coraz skromniej. Chyba że coś wstrząśnie polską sceną polityczną – zdecydowanie na rzecz którejś ze stron. Albo Unia znów da po pysku i kolejne pokornienie władzy ośmieszy Polskę, czego nawet żelazny elektorat nie wytrzyma.

        Hm, to dziwne, ale odnoszę wrażenie, że podobnie elegancko, jak zaprezentowałem to wyżej,  wyraziłby swój stosunek do partii Kaczyńskiego sam Mateusz Morawiecki, gdyby tylko nie był pisowskim premierem. Bo i on jest z dużego miasta, z tej jego ,,lepszej części”, czemu dał wyraz w podsłuchanych rozmowach.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka