Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1727
BLOG

Ucho od śledzia

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Zwierzęta Obserwuj temat Obserwuj notkę 35

        Historia, którą dziś opowiem, wydarzyła się niedawno, ale próżno by jej szukać na łamach gazet czy w zasobach internetu. Tak jak wiele podobnych, mających dla świata niezwykle istotne znaczenie, została ukryta przed zainteresowaniem wścibskich. Przy czym ci, którzy wiedząc o niej to i owo chcieli poinformować ludzkość, nabrali wody w usta, a później, jak to czasem bywa, również w płuca, bo taka jest kolejność rzeczy w przypadku poszukiwaczy i głosicieli, jeśli już nie prawd, to przynajmniej teorii niewygodnych. Natomiast pozostali, którym ze stanu wiedzy określonej wcześniej jako to i owo, musiało wystarczyć jedynie to drugie, znaczy owo, na dodatek mocno domyślne i mgliste, zostaną przez siły opiniotwórcze zaklasyfikowani w poczet przygłupów i oszołomów. I mało, że karmiących siebie, ale w poczuciu niezrozumiałej misji również innych spiskowymi teoriami, którymi – o ile zaszłaby taka potrzeba – można by obalić nie tylko wynik mnożenia dwa przez dwa, cesarstwo w szczycie jego największego rozwoju, porządek rewolucyjny czy Berliński Mur, ale nawet rząd w państwie liberalnej demokracji. Lub przynajmniej nim zatrząść. A na dzień dzisiejszy nikt jeszcze, z obecnym antypapieżem włącznie, większego grzechu nie wymyślił.

         Dlatego ja, jako że żyję na pożyczonym czasie i obaw wielkich przed zachłyśnięciem się wodą nie przejawiam, postanowiłem tę dziwną historię wam opowiedzieć.

         Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, gdy od lodowego pola arktycznego oddzieliła się wielka kra. Niektórzy twierdzą, że powstała w rejonach Spitsbergenu, inni zaklinają się, że dziwnym trafem wydostała się na Atlantyk z rejonów Nowej Ziemi, opłynęła pod prąd Norwegię i zręcznie nawigując wzdłuż Cieśnin Duńskich ostatecznie zacumowała w niemieckim porcie w Rostocku. W zasadzie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że na sprawiającej wrażenie topniejącej z wolna połaci lodu mieszkał biały niedźwiedź. Przy czym mieszkał w miarę wygodnie, w czerwonym namiocie, wzorowanym na tym, w jakim czas spędzał Umberto Nobile z towarzyszami wspólnej niedoli. A wokół namiotu walały się – co udokumentowały zdjęcia lotnicze i satelitarne – puszki po jeszcze amerykańskiej tuszonce, łupiny cebuli – prawdopodobnie krajowej, bo drobne, opróżnione butelki po rosyjskiej wódce, ogryzione szkielety ryb oraz – w końcowej już fazie podróży - dwie puste beczki po kiszonych ogórkach. Niedźwiedzia widziano często jak łowił ryby lub spacerował po lodowej tafli, łomocząc się wielkimi łapami dla rozgrzewki po futrze i udając zapewne tylko, że rozmawia przez komórkowy telefon. Co ciekawe, wszelkie próby ratowania potężnego zwierza kończyły się wynurzeniem w pobliżu kry rosyjskiego atomowego okrętu podwodnego, nieprzejawiającego – jak to rosyjski atomowy okręt podwodny ma w zwyczaju – pokojowych zamiarów. A że obawiano się, iż próba wystrzelenia torpedy w kierunku intruzów może zakończyć się samozatopieniem podwodnego samowaru, jak to było w przypadku Kurska, troska ekologów o los załogi brała górę nad losem biednego misia.

         Po zawinięciu na resztce kry do Rostocku, niedźwiedź wylazł na ląd, przeciągnął się, rzęsiście oddał mocz do basenu portowego i na koniec gromko pierdnął. Później zaś, zaraz po krótkiej rozmowie z policją, służbą celną, weterynaryjną i przedstawicielami miejscowego ogrodu zoologicznego oraz po obowiązkowym zaszczepieniu na wściekliznę, nosówkę i grypę, wsiadł do podstawionej limuzyny, by udać się w niewiadomym kierunku. To znaczy niewiadomym dla ogółu, ale ja mogę wam już dziś zdradzić sekret, że celem jego wyprawy była słynna Bundeswaschmaschine, choć nie o pralkę tu chodzi, tylko o siedzibę Urzędu Kanclerza Federalnego w Berlinie, a popularnie tak nazywaną. Przyjechawszy na miejsce natychmiast został zaprowadzony pod eskortą do kanclerskiego gabinetu, gdzie po odprawieniu ochrony kanclerz Angela, wskazując niedźwiedziowi fotel, przemówiła dość łagodnym tonem:

          - Służby uprzedziły nas o waszej misji. Proszę, zdejmijcie łeb, rozepnijcie futro i usiądźcie, drogi Dmitryju Olegowiczu – wskazała na jeden z dwóch foteli przy małym stoliku. - Zaraz każę podać kawę i coś słodkiego.

         - Może raczej na początek butelkę wódki, szklankę… no dwie szklanki, jeśli chcecie się dołączyć i surowego śledzia. Tylko w całości. I żeby skakał na talerzu – nieświeżych nie tknę. Wiecie, dziwna rzecz, ale ostatnio, znaczy w czasie podróży, zasmakowałem jakoś w żywej, kulinarnej naturalności – odparł tubalnie Dmitryj, szarpiąc się z łbem, do którego przyrósł już od wewnątrz kilkutygodniowym zarostem.

         Rogozin, bo to on był właśnie, kiedy tylko uporał się z włochatym nakryciem głowy klapnął ciężko w fotelu, rozpinając przy tym suwak przy futrze, na co niemiecka kanclerz zareagowała dyskretnie, otwierając okno i opróżniając wokół gościa pokaźną fiolkę perfum. Chwilę później dostarczono butelkę mrożonej wódki i dwa żywe śledzie w małym akwarium. Nie czekając na kolejne zaproszenie, Dmitryj Olegowicz zakasał rękaw, chwycił jedną z ryb, mocnym kłapnięciem szczęki odgryzł jej łeb wraz z pokaźną częścią tułowia i chrupiąc wesoło, nalał sobie szklankę wódki.

         - Za rosyjską marynarkę wojenną – mrugnął porozumiewawczo do kanclerzycy, dodając dla formalności: – Do dna!

         - Możecie wreszcie zdradzić, drogi Dmitrze Olegowiczu, co was sprowadza w tak dziwnych okolicznościach i tym … ciepłym stroju? Ja rozumiem, że macie zakaz wjazdu do Europy, ale żeby na krze, udając przy tym misia?...

         - No cóż, Angelo Horstowna, powiem szczerze, z czego jestem znany w świecie, że zdecydowało o tym moje polityczne doświadczenie. Władimir Władimirowicz wybrał właśnie mnie, by omówić z wami pewną kwestię – niezwykle ważną, rzecz jasna, o której wcześniej mu wspominaliście. Razem z Siergiejem Wiktorowiczem, Ławrowem znaczy, będąc po czwartej szklance, wymyślili sobie, że jako obecny szef Roscosmosu mogę ominąć zachodnie zakazy dotyczące mojej skromnej osoby, przenosząc się do Berlina z Kaliningradu Iskanderem. Rozumiecie, prosto pod waszą kancelarię, co sprawdziłoby przy okazji praktyczną celność naszych systemów naprowadzania i o co zabiegał ta świnia Szojgu. Udało mi się jednak, przypominając o mojej poprzedniej funkcji szefa Komisji Arktycznej, wyprosić zmianę decyzji i wersję superszybką zamienić na wolniejszą, lodowcową, za to pewną i w pełni spełniającą wymagania incognito.

         - Ciekawa koncepcja, sama bym na to nie wpadła. No ale powiedzcie wreszcie, jaka sprawa was do mnie sprowadza?

         Rogozin wlał w siebie kolejną porcję wódki, czknął w garść, zagryzł ogonem śledzia i rozejrzawszy się po kancelarii, wskazał ruchem głowy portret Adenauera, po czym zapytał:

         - Za Konradem jedynie strzelec wyborowy i nikogo więcej?

         - Nikogo – odrzekła niepewnie kanclerzyca, zaskoczona wiedzą włochatego gościa.

         - No dobrze - westchnął Rogozin, poczochrał czubek głowy i wreszcie wypalił: - Przemyśleliśmy waszą propozycję odnośnie Przywiślańskiego Kraju, Olgo Horstowna, ale upływ czasu i następujące wraz z nim wydarzenia wymogły konieczność dokonania na przyszłość pewnych korekt...

         - To znaczy? Przecież przyszłe granicę pomiędzy nami miały ustalić ostatnie wybory samorządowe i w oparciu o to, już bez wchodzenia sobie w szkodę, mieliśmy dalej przygotowywać społeczny, administracyjny i ekonomiczny grunt pod przyszłą aneksję. Tak to przecież od lat rozgrywaliśmy, żeby dzielić Przywiślan nie tylko politycznie, ale i geograficznie, a ci zagryzający się na śmierć gamonie nam pomagają. To, co na zachód, wywalczyła nasza agentura i nasz biznes, więc my to z czasem weźmiemy. To, co na wschód, przypadnie kiedyś Moskwie. Znaczy pa pałam, drogi Dmitrze Olegowiczu.

         - Zapomnieliście jednak o dolnośląskim – tam PiS też wygrało, więc należy się nam jak psu micha. Oczywiście jeśli nadal kierować się zasadą podziału według wyników wyborów.

         - Jeśli zgodzimy się oddać wam dolnośląskie – zakipiała nieoczekiwanie kanclerzyca - nie minie nawet dekada, a zażądacie od nas korytarza przez Wielkopolskę, żeby połączyć dzisiejszy Dolny Śląsk z waszym łódzkim. O, znam ja was, wiecznie nienażarte gady…

         - Kamerade Merkel, kamerade Merkel, spokojnie, proszę, bo my was też znamy. I to chyba lepiej, niż wy nas. Takich faktów jak wycieczka i rozmowy w Gori chyba łatwo się nie zapomina, co?...

         Merkel zbladła i natychmiast opanowała gniew. - A więc dobrze, dolnośląskie, ale bez trójkąta Legnica, Wrocław, Wałbrzych, który będzie nasz, w zamian za co reszta przypadnie wam, na stałe połączona z łódzkim częścią Wielkopolski. Niemcy nie darowaliby mi rezygnacji z Wrocławia, kolebki Germanów – dodała z dumą.

         - Kolebka, powiadacie? Hm, ciekawe… - Rogozin wstał i chodząc po gabinecie, starał się podrapać w nieosiągalne dla jego dłoni miejsce pomiędzy łopatkami. Nerwowe próby połączone z zarzucaniem w tył rąk wskazywały, że nie sięga, więc podszedł do biblioteczki i z wyrazem połowicznej ulgi począł czochrać się plecami o jej kant – góra - dół i na boki, sapiąc przy tym i pojękując.

         - Ta foka, którą złapałem przy Lofotach i zjadłem, musiała mieć polarne pchły – starał się tłumaczyć własne zachowanie. Nagle przerwał i wypalił poirytowany: - A co wy mi tu będziecie wycinankę łowicką z mapy robić? Jaki trójkąt? Wszystko, co mogę zaoferować, to Wolne Miasto Wrocław. I tyle! Wy swoim nie musicie się z nikim dzielić, a ten izraelski premier – jak mu tam, Nie Ten Jahu, albo nie tamten, już nie pamiętam, jak był w Moskwie i rozmawiał z Władimirem Władimirowiczem, to wskazał paluchem na mapie pokaźny obszar Polski i Ukrainy jako matecznik Żydów aszkenazyjskich – miejsce dla nich rzekomo święte tak samo jak Palestyna. No i jakby tego było mało, wymyślił dodatkowe enklawy w Łodzi, Kazimierzu i Oświęcimiu. Badaliśmy grunt w Waszyngtonie i podobno USA nie wyrażą zgody na nasz układ, o ile nie przekażemy Żydom tego, czego się domagają. Wtedy ustąpią i pomogą nawet dla świętego spokoju, a że przerzucili tam ciężką brygadę, a teraz chcą od nich drugą, więc będą mieli sprawy pod kontrolą.

         Merkel spojrzała na niego z ciekawością. – Rozumiem, że wy przekażecie w zaborze polskim, a kto przekaże na Ukrainie?

         - No jak to kto? Też my oczywiście! – Rogozin odchodząc od biblioteczki spojrzała na kanclerzycę jakby była niespełna rozumu. - Wy chyba jesteście już przemęczeni urzędowaniem, droga Angelo Horstowna. Załatwimy naszą sprawę i rzućcie to kanclerstwo w cholerę. Schröder stary już jest, słusznie wypasiony, czas mu na emeryturę, więc wy zajmiecie jego miejsce w Rosniefcie. Praca bez stresów, dobrze płatna, po świecie pojeździcie, odpoczniecie. Pomyślcie.

         - Pomyślę. A tymczasem zgadzam się na koncepcję wolnego miasta. Wiem, że więcej nie wydrapię. Chcielibyście jeszcze coś?

         - O nie , wydrapać jak najbardziej możecie. Podejdźcie do mnie z tyłu. Tak, dobrze. A teraz włóżcie rękę za niedźwiedzią skórę i podrapcie mnie pomiędzy łopatkami, bo inaczej zwariuję… W lewo, … do góry, o tam, drapcie! Bożeee, to lepsze nawet od bimbru i łatwych kobiet. Aha, zapomniałbym… Ale drapcie, proszę, nie przerywajcie. No więc chcielibyśmy, żebyście tych swoich polskich jurgieltników napuścili na jakieś powszechne mordobicie, najlepiej w dużych miastach, bo tam największa hołota się lęgnie: euroentuzjaści, pseudointeligenci, absolwenci latających uniwersytetów, podskakiwacze pod kulturę – rozumiecie, zdemoralizowana swołocz i totalni gamonie znaczy. Nie wszyscy, ale większość.

         - To się da zrobić. Sądzimy, że ich rząd zechce teraz większość funduszy pchać w to, co nazywają Ścianą Wschodnią, więc łatwo przyjdzie napuścić zachód na wschód…

         - No właśnie, będziecie mogli nawet pokojowo, używając na razie sił Unii, wkroczyć, żeby uspokoić sytuację. A że hasło o wyrzeczeniu się suwerenności już rzuciliście, więc pójdzie wam łatwiej - wasi jurgieltnicy wam pomogą. My w tym czasie zmienimy skórę, wspierając politycznie warszawski rząd i opowiadając się za poszanowaniem niezależności. Pociągniemy tę maskaradę przez kilka lat, a potem, gdy metodą kolejnego włosa przejmiecie zachód, my, że niby po to, aby więcej z Przywiślańskiego Kraju w germańskie łapy nie wpadło, zajmiemy wschód. Plus dolnośląskie, przypominam. Znaczy my zaczniemy teraz grać rolę dobrego żandarma – dla świata i w ogóle, który ma misję do spełnienia, a wy na odwrót - złego.

         - Nic bardziej oryginalnego od częściowej powtórki scenariusza sprzed lat nie dałoby się wymyślić?

         - A po co wymyślać, zmieniać, jak doświadczenia przemawiają za powtórką właśnie. Tyle że dostosowaną do nowych realiów. Tym bardziej że ci durnie niczego się nie nauczyli. A resztę dogramy później, bo teraz na mnie już czas…

         Merkel wyciągnęła dłoń zza mocno przytęchłego futra, trzymając pomiędzy palcami zduszoną, martwą syberyjską pchłę wielkości małego świerszcza. – Może przed wyjazdem wykąpiecie się, odpoczniecie – rzuciła niepewnie, pstrykając robalem gdzieś w kąt gabinetu i dodając w myślach: - Plugastwo!

         - Nie ma mowy o takich luksusach - obowiązki, rozumiecie? A oficjalnie poróżować przecież nie mogę. Moi tam już na pewno czekają, kra na powrót napompowana, pomalowana świeżą białą farbą i liną holowniczą z okrętem podwodnym podpięta.

         - Każę przesłać wam prowiant i wódkę na drogę – dodała Merkel.

        - Dziękuję, no, na mnie już czas – Rogozin nałożył zamaszyście niedźwiedzi łeb, przytulił misiem kanclerzycę i szybkim, pewnym krokiem wyszedł z gabinetu.

        Zapadła cisza. Angela klapnęła ciężko na fotelu. – Dobrze, że byliśmy sami – pomyślała. - Nie licząc tego ochroniarza za obrazem i dźwiękoszczelną ścianą. No i tego śledzia – wpatrywała się w zamkniętą w małym akwarium rybę. - Każę ją natychmiast wyrzucić do Sprewy, niech sobie płynie do morza – zdecydowała wielkodusznie.

         A śledź jak to śledź, wiadomo - udawał, że nic do niego nie dociera, choć cały czas nadstawiał ucha, strzygąc nim przy okazji, co śledzie potrafią najlepiej, oczywiście zaraz po wzajemnym ściskaniu się w drewnianych beczkach. I to właśnie od tego śledzia, w chwilę po tym jak go złowiłem, dowiedziałem się opisanej tu historii.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości