Wyciskający i wyciskany
Wyciskający i wyciskany
Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
3855
BLOG

Żydzi, Polacy i syndrom Kalego

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 151

        Już sam nie wiem, czy nie tylko, że puchnę pomyślunkiem, ale na dodatek czy w związku z tym nie przybieram nawet na wadze rosnącymi obawami związanymi ze sprawą bezspadkowego mienia, rzekomo wciąż będącego nieuregulowaną prawnie pozostałością po Holokauście. I czy ewentualnie nie bierze się to stąd, że coraz częściej napotykam przejawy kuriozalnego wręcz zainteresowania losem państwa ze strony rodaków, a więc wyraźnego ciążenia im tego problemu.

        Tu spieszę wyjaśnić, że słowo ,,kuriozalne” nie wzięło się znikąd, albowiem ma mocne zakotwiczenie w postawach społecznych ostatnich trzydziestu lat. Tych lat, kiedy tak zwane wisimitutostwo i hasło ,,róbta, co chceta” łatwo zainfekowały świadomość Polaków zaskoczonych zmianami, rozczarowanych, zdemoralizowanych i wyżętych niemal do cna z postaw obywatelskich, a tym samym z patriotyzmu. No a kto ich wyżął? Ba, to proste – ci, którzy mieli w tym interes, a tych jest wielu, tylko jak ich zauważyć, gdy umysł w ramach relaksu od codziennej smuty zajęty jest sprawami wagi państwowej, czyli na przykład wąsami Małysza, życiem celebrytów, pedofilią księży, aborcją jako środkiem zapobiegania ciąży, masturbacją przedszkolaków, ewentualnie… Bogaceniem się społeczeństwa? Rzecz jasna bogaceniem w procesie państwowego rozdawnictwa pieniędzy inwestowanych wyłącznie propagandowo, w ramach walki o wyborcze głosy. Zatem w tych klimatach zainteresowanie rzeczywistymi problemami kraju można uznać za kuriozalne właśnie.

        No ale do rzeczy. Czy organizacje żydowskie i wspierająca je administracja amerykańska mają prawo żądać zmiany cywilizowanych i powszechnie stosowanych przez nie same przepisów prawa cywilnego? Czy są w stanie narzucić nam akceptację bliżej nieokreślonego podmiotu, jaki wszedłby w uprawnienia przysługujące nieistniejącym przecież spadkobiercom i w ich imieniu występował z roszczeniami? Ależ oczywiście, że tak – co do tego nie ma jakiejkolwiek wątpliwości, a to prawo nazywa się prawem kaduka. Że niby takie nie obowiązuje? A to ci heca! Przecież to ono właśnie od wieków decyduje o wyglądzie naszego świata, o jego politycznym obrazie, o przebiegu granic, o wzajemnych relacjach pomiędzy państwami, o wojnie i pokoju oraz o geograficznym rozkładzie biedy i bogactwa. A co za tym stoi? Nie, nie siła argumentów, tylko argumenty siły – naciski, zastraszanie, finansowe uzależnienie, sankcje, szantaż polityczny - aż po użycie presji militarnej włącznie. Zresztą po co się zastanawiać – gdyby tak nie było świadomi stanu spraw Polacy nie odczuwaliby skali zagrożenia, ufni w zdrowy rozsądek i własne racje. No ale tak właśnie nie jest, bo choć wiemy, że racja jest po naszej stronie, to mimo to zaczynamy odczuwać lęki. Tylko co znaczy poczucie posiadanej racji na przykład wtedy, gdy zostało się za nic, czyli w sposób niezawiniony odłowionym w ulicznej łapance, ustawionym pod ścianą i słyszy się szczęk przeładowanego kaemu? Ano gówno znaczy – to tyle.

        No dobrze, ale dlaczego? Czyżby nasza argumentacja nie była aż tak oczywista, by zniechęcić a nawet skompromitować na arenie międzynarodowej pazernych przeciwników? Ależ nie, jest oczywista, jak najbardziej – co do tego nie ma wątpliwości, tylko trochę mniej niż powinna. Albo nawet więcej niż trochę. Świat bowiem jest tak skonstruowany, iż racje rozkładają się zawsze po obu stronach sporu i ostatecznie przeważają te z nich, których głosiciele dysponują mocniejszym pieniądzem i tym samym silniejszymi możliwościami przekonywania, a co się z tym wiąże – większymi wpływami. To dzięki nim ich prawda zdobywa większe nagłośnienie, stając się z czasem jedynie obowiązującą. Przecież jeszcze ćwierć wieku temu nikt by nie wspomniał, a już na pewno nie uwierzył w polskie sprawstwo Holocaustu. Jednak teraz, po wieloletnim propagandowym zaczadzaniu międzynarodowej gawiedzi fejkfaktami składającymi się na fejhistorię, wierzy. A gdyby i to nie pomogło, wtedy górę biorę te z racji, za którymi stoją liczniejsze bataliony. Ewentualnie ciężkie brygady.

        Ale czy i my, Polacy, nie korzystaliśmy z tych szczególnych argumentów? Czy inkorporacja Wilna i Litwy Środkowej w następstwie tak zwanego ,,buntu” generała Żeligowskiego nie była wynikiem polityki bagnetów wobec słabszego przeciwnika? Albo przypomnijmy sobie wystąpienie marszałka Piłsudskiego pięć lat później, w roku 1927, na posiedzeniu Ligi Narodów, kiedy poirytowany postawą premiera Litwy Voldemarasa, zapytał wprost: ,,Czego pan chce, pokoju czy wojny?” Przecież w tym pytaniu pobrzmiewała realna groźba, która złamała wolę oporu przedstawiciela niewielkiego państwa. Albo czy zajęcie Zaolzia na rok przez wybuchem wojny z Niemcami nie było wykorzystaniem tragicznego położenia naszych sąsiadów po konferencji monachijskiej? Oczywiście, że było – co do tego nie ma wątpliwości.

        A zatem choć w opisywanych przypadkach zantagonizowane strony znalazłyby dziesiątki argumentów na rzecz własnych, świętych przecież dla nich racji, to o rezultacie sporów zdecydowała ostatecznie siła. I nic nie zmieni faktu, że dla Czechów, którzy pewnie niechcący tylko sami zapomnieli o okolicznościach, w których zawładnęli Zaolziem, polska aneksja tych ziem była ciosem w plecy. Powiedzmy, że z uwagi na skalę zjawiska takim małym ,,17 września” – tym razem w wykonaniu rządu w Warszawie, rządu, którego szef dyplomacji przypomniał sobie o honorze dopiero siedem miesięcy później.

         Dlaczego więc mielibyśmy dziwić się Żydom, że mając okazję wycisnąć z Polski miliardy dolarów, od lat konsekwentnie dążą w tym kierunku, szykując propagandowy grunt pod finansowy zabór? A jeśli zaistniałaby szansa wyciągnięcia setek miliardów dolarów odszkodowania za zniszczenia wojenne od władz Niemiec, czy wtedy my, Polacy, zawahalibyśmy się wyciągnąć rękę? Na pewno nie. No chyba że krajem rządziłaby dalej Platforma Obywatelska pod przywództwem Donalda Tuska – wtedy kto wie, może to my byśmy im dopłacili.

        Można zatem powiedzieć, że przyświeca nam moralność Kalego, skoro nie chcemy dać komuś tego, co mu się nie należy, choć sami w podobny sposób chętnie wzbogacilibyśmy się na innych.

         Dobrze, ustalmy więc teraz krótko fakty. Dlaczego pozwoliliśmy sobie na zajęcie części Litwy z Wilnem a później Śląska Cieszyńskiego? Pozornie tylko głupia odpowiedź brzmi: - Bo mogliśmy. Podobnie jak teraz mogą sobie pozwolić na ściągnięcie z nas haraczu Żydzi. A dlaczego nie wyciśniemy odszkodowań z Niemców? Bo nie możemy – taka jest prawda.

        Dodatkowo jesteśmy w tym tragicznym położeniu, że nikt dziś nie zechce stanąć po naszej stronie – narodu o ustalonej renomie współodpowiedzialnego za popełnione zbrodnie masowego ludobójstwa. Jakie więc jest nasze moralne prawo do obrony? Żadne, bo do tego doprowadziło trzydzieści lat medialnego urabiania światowej opinii publicznej przez wrogie Polsce ośrodki – opinii, że białe jest czarne, a gdy trzeba, to nawet odwrotnie. Ale zaraz, stop, przypomnijmy sobie, kto im w tym skwapliwie pomagał? No jak to kto, my sami, a w zasadzie nasze kolejne władze i prezentujący na zewnątrz fałszywy filosemityzm oportunistyczny motłoch, z którego składa się tak zwana polska inteligencja nobilitowana wyłącznie uniwersyteckim dyplomem, notabene często wątpliwej jakości. I tak zamiast stawiać opór sypano głowy popiołem i proszono o wybaczenie, pławiąc się dobrowolnie w medialnej powodzi ogólnopolskiej ekspiacji. Szczytem zaś wasalstwa i głupoty było ustanowienie przez Sejm Narodowego Dnia Pamięci Polaków ratujących Żydów, choć to święto, ustanowione przez Kneset, powinno być obchodzone w Izraelu. 

         Prawdę mówiąc, nie wiemy nawet jaka jest skala wysuwanych roszczeń. Początkowo wspominano o 65 miliardach dolarów, później, gdy apetyty rosły, organizacje żydowskie podniosły poprzeczkę, podsumowując swoje żądania na sumę 300 miliardów. Polskie władze milczą bądź oficjalnie bagatelizują problem, a sam szef dyplomacji Jacek Czaputowicz, który wykonując swoje obowiązki zachowuje się z gracją słonia w sklepie z porcelaną, bliski jest posłużenia się znanym kibolskim powiedzonkiem: ,,Polacy, nic się nie stało”.

        No cóż, oby miał rację, choć mam za dużo lat, by wierzyć w bajdy. Najgorsze jednak jest to, że tym razem nawet honor nam nie pozostał, bo w umizgach, w pląsach z przytupem do granych nam na fałszywą nutę kawałków o wzajemnej miłości, w zginaniu karku, w prośbach o wybaczenie, w ogólnej demoralizacji i ogłupieniu oraz wobec kompletnego braku prawdziwie narodowych elit, honor rozmieniliśmy na drobne. I nie skłamię, jeśli powiem, że w przeliczeniu na mniej więcej trzydziestu srebrników.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka