Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
1374
BLOG

O Smoleńsku raz jeszcze

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Katastrofa smoleńska Obserwuj temat Obserwuj notkę 82

        I znów mamy przypadek ujawnienia tajnych dokumentów, bo jakżeby inaczej mogło być w kraju, w którym wszystko jest na sprzedaż. A mówię o handlu informacją tylko dlatego, że nie chcę dopuszczać do głowy myśli, iż to sama władza we własnym interesie - oczywiście patriotycznym i słusznym, że tak się wyrażę - przecieka kropelka po kropelce. Cieszmy się więc, że nie zafundowaliśmy sobie elektrowni atomowej, albowiem tak bardzo wyspecjalizowaliśmy się we wszelkiego typu przeciekach i wyciekach, iż w naszych skromnych polskich realiach ten przykry incydent po prostu nie mógłby ominąć któregoś z posiadanych reaktorów. A zatem alleluja, bracia i siostry, bo nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, zwłaszcza gdy staje się oczywiste, że czasem nie mieć jest lepiej, niż mieć.

        Tym razem rzecz dotyczy informacji skrywanej przez polskich śledczych, która jak to zwykle bywa z utajnionymi materiałami dotarła wprost do dwóch funkcjonariuszy płatnej propagandy zainstalowanych w redakcji braci Karnowskich, czyli Marka Pyzy i Marcina Wikły. A ci w ramach robienia ludziom wody z mózgu napisali, że brytyjskie laboratorium Forensic Explosives Laboratory, badające próbki ze smoleńskiego Tupolewa, znalazło, tu cytuję: ,, ślady substancji używanych do produkcji materiałów wybuchowych.” Podkreślę raz jeszcze: nie ślady materiałów wybuchowych, tylko substancji służących do ich produkcji.

        He, to jest tak, że skoro w samolocie byli pracownicy BOR, biorący przecież nie raz udział w treningach strzeleckich, to nosili na sobie całą paletę komponentów prochu, piorunianu rtęci czy azydku ołowiu. Zresztą różne niebezpieczne składniki można również znaleźć w wielu innych produktach, na przykład w kosmetykach. Rzecz jasna, nie posunę się tak daleko, by posądzać którąś z ofiar o zagryzanie wódki trotylem czy dynamitem pomylonym z parówkami, bo taki przypadek zdarzył się tylko wśród światłych obywateli Rosji, konkretnie w okolicach Władywostoku, gdzie psy azjatyckimi dupami szczekają, a tych w Tupolewie nie było. Rosjan, rzecz jasna, a nie psów.

        W każdym razie rewelacje spod znaku firmowego ,,Pyza & Wikło” jak zwykle zalatują mocno dętą sensacją, choć na pewno dobrze płatną i dopóki nie doczekamy się oficjalnego raportu teksty obu panów mogą znaleźć zastosowanie jedynie na gwoździu w sławojkach, o ile jeszcze da się gdzieś takowe znaleźć.

        Czy zatem oznacza to, że nie wierzę w zamach? Ależ nie, ba, powiem więcej – nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej. Rzecz jednak w tym, że to tylko wiara - bardzo mocna, ale jednak wiara i do wiedzy utwierdzającej nas w pewności jej daleko. A bierze się ona stąd – ta wiara znaczy - że wziąwszy pod uwagę wszystkie argumenty za i przeciw, ,,za” zdecydowanie wygrywa, ciążąc moim przekonaniem w stronę wersji, w której o katastrofie zdecydowała celowa przestępcza działalność człowieka. Dlatego im więcej tego typu rewelacji, jakie oferują nam wspomniani dziennikarze, tym moja wiara zamiast utrwalać się, wręcz przeciwnie - słabnie.

        Ale dajmy spokój dwóm cwaniakom zarabiających na tanich sensacjach i diabli wiedzą, w którą tak naprawdę stronę próbujących wysterować świadomość czytelników. Problem jest o wiele poważniejszy. Otóż w od lat toczących się sporach zwolenników i przeciwników zamachu nikt nie wziął pod uwagę jednego czynnika: stosunku do sprawy mocarstw decydujących o światowej polityce. Nie wierzycie? Już służę przykładem.

         Skoro wiedza o agenturalności Lecha Wałęsy stała się powszechna w naszym kraju, to dlaczego nie została upubliczniona za granicą? Czemu odwiedzający nas oficjele Zachodu nadal wychwalają zasługi Wałęsy, zamiast odciąć się od być może wciąż ropiejącego esbeckiego wrzodu?

        Otóż sprawa jest prosta. Raz dlatego, że sami wiedzieli o jego przeszłości, jednak zaakceptowali go jako narzędzie komunistycznych służb użyte do przebudowy funkcjonowania kawałka świata według nowego mafijnego podziału, dogadanego przez Sowietów z Zachodem. Po drugie, mit elektryka służył i służy nadal upowszechnieniu wiary maluczkich, że oto coś jeszcze sami mogą, chociaż gówno mogą, bo decyzje podejmowano za nich w Reykjawiku i na Malcie. A trzy, że nadanie sprawie agenturalności noblisty rozgłosu wprawiałoby władze wielu państw w niezwykły wizerunkowy dyskomfort. Bo jak to tak, sprzedający esbecji za drobne sumy informacje i kolegów kapuś dostąpił zaszczytu przemawiania w Kongresie Stanów Zjednoczonych, był podejmowany przez królową Elżbietę II, przyjmował Nagrodę Nobla, został uhonorowany doktoratami, bywał gościem na najlepszych uniwersytetach, ba, stał się żywym światowym symbolem wolności i demokracji, choć do tej pory nie rozumie obu tych pojęć? I tu raptem taka sensacja. Powiedzmy sobie współczesnym językiem rodaków, że byłaby to siara w chooy na całe pokolenia. Może nie taka, jak ujawnienie okoliczności katastrofy gibraltarskiej lub śmierci Johna Kennedy’ego, niemniej głośna i mocno wstydliwa.

        A teraz wróćmy do sprawy Smoleńska i wyobraźmy sobie, że być może służby specjalne państw Zachodu dysponują materiałami poświadczającymi zamach i udział w nim moskiewskiej agentury. Czy zatem tamtejsi decydenci wydadzą zgodę na przekazanie stronie polskiej posiadanych dowodów? Absolutnie nie, bo mimo sporów z Moskwą Zachód tak ją naciska, by jej nie uszkodzić i nie spowodować otwartego konfliktu. Dlatego wzajemne ciosy są słabe i sygnalizowane, a tym samym nie naruszają naczelnej zasady polityki, jaką stała się idea pokojowego współistnienia, co w obecnych czasach jest jak najbardziej zrozumiałe.

        W takim razie czy możliwe byłoby opublikowanie informacji o ewentualnym sprawstwie Rosjan, jeśli takie zaistniało? W żadnym wypadku! Zachód tego nie zrobi i kategorycznie zakaże Polsce, gdyby ta sama dotarła do prawdy. Musiałoby to bowiem automatycznie skutkować zerwaniem przez świat wszelkich stosunków dyplomatycznych i handlowych z Moskwą pod jej aktualnym kierownictwem, unieważnieniem układów i porozumień zawartych z putinowską władzą oraz żądaniem postawienia kremlowskich włodarzy przed Trybynałem w Hadze. Reperkusje skandalu byłyby tak dalekosiężne, że mogłyby zagrozić ludzkości wojenną zagładą, a gdyby nawet nie doszło do najgorszego, skutki konfliktu i destabilizacji sceny politycznej przeciągnęłyby się w czasie może nawet na dziesięciolecia, przenosząc się w sferę gospodarczą, finansową i społeczną.

        A teraz, drodzy ziomale, stańcie z rodzinami przed lustrem i zadajcie sobie pytanie: czy naprawdę tego właśnie byście chcieli? I czy wy, Polacy, wraz ze swoim dążeniem do prawdy warci jesteście takiego wyrzeczenia ze strony międzynarodowej społeczności?


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka