Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
949
BLOG

Robert Biedroń w akcie czwartym

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Wiosna Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

        Bywa tak, że osoba publiczna postrzegana jako trochę śmieszna, niezbyt mądra, co potraktujmy jako eufemizm i zupełnie niegroźna, a na dodatek mało… Hmm, no właśnie, powiedzmy, że ze sposobu prowadzenia się mało estetyczna - tak to delikatnie ujmę - nagle staje się człowiekiem dla otoczenia niebezpiecznym. Coś lub ktoś przestawi jej jeszcze dalej wajchę w głowie, przy czym ona sama jest na tyle mało inteligentna lub bojaźliwa, że nie potrafi tego odwajchować. Albo nie chce. Znaczy nie jest w stanie przeskoczyć na swoje dawne, po części sprawne, po części trochę wykolejone tory, tak, by tylko śmieszyć i ewentualnie tego czy innego zniesmaczać. I wtedy granice dotychczasowej obojętności i tolerancji, często wymuszane środowiskowo lub prawnie, które z gumy nie są, nagle znikają. Instynkt podpowiada nam, że najwyższy czas zacząć się bać.

        Robert Biedroń na pierwszy rzut oka nie sprawia wrażenia osoby agresywnej i groźnej, takiej, co to nawet własnej rodzicielce może w kły wyciąć i szczękę jej złamać. Nie ma mowy – z pozorów nie on. To typ faceta o przyjemnej dla oka aparycji, na ogół uśmiechniętego, nie zawsze mądrze, i to nawet wtedy albo zwłaszcza wtedy, gdy po nocy pupa go boli. Na dodatek lubi to rozgłaszać, podobnie jak kura, która gdacząc, oznajmia światu, że w bólach tyłka urodziła jajko – znaczy warto było. Trochę tego nie rozumiem, bo sam, gdy jak to się mówi ,,złapałem wilka”, łzy nie raz miałem w oczach, ale żadnej frajdy, natomiast Biedroń odwrotnie – jeśli płacze z bólu, to z nadmiaru szczęścia. Oby tylko jego wilk był miły, wesoły i filuterny – ot, śmiszek taki, chciałoby się dodać. Natomiast odnośnie odkrywczości jego myśli, to ta jest… No cóż, znacie odkrywczość myśli ameby? Nie? No to z tego samego powodu nie poznacie odkrywczości przemyśleń pana Roberta.

        Wieloletnia obecność dzisiejszego przywódcy partii Wiosna w mediach i jego progejowska działalność da się podzielić na trzy fazy. Pierwsza była walką mało jeszcze znanego homoseksualisty o akceptację – jego i ludzi z tej samej dziwacznej półki, mężczyzn i kobiet. I nie miałem nic przeciwko tej aktywności Biedronia, bo uważałem, że społeczne, a zwłaszcza prawne prześladowanie homoseksualizmu ma w sobie coś z zaściankowości i umysłowej stęchlizny, z którą najwyższy czas coś zrobić. To znaczy zmienić nastawienie ludzi, co w dużej mierze się udało oraz te przepisy, które ograniczają gejów w ich obywatelskich prawach. Jednak nie wszystkich – mam na myśli prawa, a nie gejów. I tu winien jestem kilka zdań wyjaśnienia.

        Zacznę może od tego, że druga faza działalności Biedronia, podobna zresztą do taktyki stopniowania walki środowisk LGBT w innych krajach, której pan Robert nie wymyślił, tylko sobie ją zapożyczył, dzieliła się na dwie części: najpierw formalizację wspólnego pożycia w formie związków partnerskich, później etap starań o nadanie im statusu i nazwy małżeństwa. I o ile część pierwsza również mnie nie bulwersowała, bo skoro akceptujemy osoby homoseksualne, w tym prowadzące wspólne gospodarstwa domowe, to logicznym następstwem takiego stanu rzeczy musi być fakt przyznania im podobnych praw z jakich korzystają członkowie związków heteroseksualnych, o tyle już druga część żądań budzi mój sprzeciw.

          Proszę zwrócić uwagę, że napisałem o prawach podobnych, a nie takich samych, albowiem nachalne domaganie się uznawania wspomnianych związków za małżeństwa jest dla mnie nie do przyjęcia. Odwiecznym celem związku kobiety i mężczyzny było bowiem poczęcia potomstwa i jego wychowanie, co jest poza możliwościami związków homoseksualnych. Zatem jak bardzo pan Krzysztof Śmiszek by się starał, jak by dokazywał i jakich cudów zręczności dokonywał, a pana Biedronia nie wiem jak pupa bolała, to nie zajdzie – natury się nie oszuka. Tak więc z tego tylko powodu trwały związek homoseksualny byłby jedynie upośledzonym w założeniu, fałszywym i wręcz groteskowym małżeństwem, jako niespełniający jego podstawowego gatunkowo celu - aktu prokreacji, wychowania i ochrony potomstwa.

         Dlaczego więc środowiska LGBT tak zajadle o to walczą, dlaczego małżeństwo a nie związek partnerski jest dla nich tak bardzo ważny? To proste, bo małżeństwo ma wyznaczać miarę ich normalności i stworzyć pozory bycia takimi samymi, jak inni. Tak więc o ile związki zapewniają im korzyści praktyczne, to wizerunkowo mało znaczą. A przecież głównym celem jest zapewnienie sobie właśnie iluzji normalności, wywalczonej jeśli nie perswazją i ewolucyjną akceptacją ze strony kolejnych pokoleń, to osiągnięcie tego samego teraz, zaraz - cenzurą i dostosowaną do ich życzeń literą odbiegającego od rzeczywistości, naginanego prawa.

        Ale żeby ta akceptacja przebiegała strawniej i tym samym łatwiej, małżeństwu potrzebne są atrybuty normalnego związku – dzieci. Tu z nie zawsze chlubną pomocą przychodzi nauka, w tym zapłodnienia in vitro oraz instytucja surogatki – ta druga szczególnie obrzydliwa z moralnego punktu widzenia. Tylko kogo obchodzi moralność na tym poziomie postrzegania świata – śliskiego i załganego, w tym głównie przed samym sobą?

        Sęk jednak w tym, że nie każdego geja i nie każdą lesbijkę stać na surogatkę i pozaustrojowe zapłodnienie. Dlatego Robert Biedroń już kilka lat temu wszedł w etap lub - co brzmi trafniej - akt trzeci odgrywanej roli życia:  legalizacji adopcji maluchów przez pary homoseksualne. Tu jednak będzie miał problem, tym razem czasowy. O ile bowiem młode pokolenia wychowane w nurcie liberalnym nie będą się przeciwstawiać takim pomysłom, o tyle starsze stają okoniem. I dużo jeszcze wody w Wiśle upłynie, zanim pan Robert i pan Krzysztof pójdą do parku, prowadząc za ręce jakiegoś małego Jasia, który, daj Boże, żeby wyrósł na zdrowego, heteroseksualnego chłopaka, zamiast stać się zakompleksioną ofiarą cywilizacyjnej przebudowy świata.

        Okazuje się jednak, że Robertowi Biedroniowi bóle pupy przeniosły się z moralną szkodą na mózg, ewentualnie tajemnicze pieniądze umożliwiające jego partii polityczną działalność poszerzają zakres groźnych pomysłów i kolejnych, być może już politycznych projektów, odkrywanych w czwartym akcie jego publicznej obecności. Też zresztą amoralnych.

        Oto goszcząc w radiu RMF FM, gdzie rozmawiał z Krzysztofem Ziemcem, okazał się zwolennikiem eutanazji, mówiąc między innymi:

        ,, Uważam, że prawo do godnej śmierci jest bardzo ważne i dzisiaj wielu Polaków i wiele Polek oczekuje, że to też zostanie jakoś cywilizacyjnie i po ludzku załatwione. (…) Badania pokazują, że Polacy chcą o tym rozmawiać i to poparcie dla godnej śmierci jest.”

        Pominę tu ten niemiły zwyczaj, zapoczątkowany przez Jarosława Kaczyńskiego, który dzieląc zupełnie od czapy włos na dwie części oraz hołdując bliżej nieokreślonym zasadom kindersztuby, dzieli Polaków w swoich wystąpieniach według płci, co brzmi idiotycznie, genderowo i na nieszczęście rozpanoszyło się wśród naszych niegramotnych elit. Ale do rzeczy. Już rok temu Robert Biedroń wspominał o eutanazji jako prawie obywateli do godnej śmierci, co - jak przypomniał Ziemiec - Jan Paweł II określał mianem cywilizacji śmierci. Na to lider Wiosny uwagę prowadzącego od razu skontrował innym cytatem z papieża, gdy ten powiedział: ,,Pozwólcie mi godnie odejść do Domu Pana”.

        Nie wiem, czy Bieroń jest na tyle głupi, że nie rozumie papieskiego przesłania, czy na tyle sprytny, że pozwala sobie na dowolną interpretację słów stojącego na grobem biskupa Rzymu, którą nieoświecone masy bezkrytycznie łykną. Bo papież, wypowiadając swoja prośbę, miał wciąż na myśli śmierć naturalną, nieodkładaną w czasie, gdy organizm w stanie niepoczytalności podtrzymywany jest sztucznie przy życiu tylko dzięki technice medycznej, a nie śmierć zadaną, w tym nawet na życzenie. Jeśli pan Robert chce nam zakomunikować, że Jan Paweł II pod koniec swojego życia prosił o dokonanie na nim zabójstwa, czyli o popełnienie grzechu jako aktu sprzecznego z zasadami wiary, po prostu rozmija się z prawdą. A czy robi to z powodu wrodzonych braków inteligencji, czy z premedytacją, bo geszeft dokonywany na rozumach odbiorców pomoże mu w przeforsowaniu projektu – tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że projektem zainteresowani są ubezpieczyciele prywatni i państwa, które na cywilizacji śmierci oszczędziłyby krocie. Zwłaszcza że wielkość składek, jak znam życie, pozostałaby niezmieniona.

        Może więc Biedroń skupiłby swoją uwagę na poszukiwaniu nowych i szerokim stosowaniu znanych już środków przeciwbólowych, które przynoszą cierpiącym komfort umierania oraz na ograniczeniu cen tych lekarstw, a nie na wdrażaniu metod, które nie tylko, że nie mają nic wspólnego z głoszonym humanitaryzmem, to na dodatek coraz niżej opuszczają poprzeczkę usankcjonowanej prawem i zaakceptowanej społecznie demoralizacji. Bo jak wykazała historia aborcji, komórki embrionów można przecież z sukcesem wykorzystywać podczas produkcji luksusowych kosmetyków, o czym wiedzą najlepiej spece ze szwajcarskiej firmy Neocutis. Zdziczenie obyczajów tylko jak u ludzi, proszę państwa, ale co tam grzech – ważne, że skóra pań taka aksamitnie gładka.

        Dobrze się stało, że skoro Robert Biedroń ma już takie parcie na szkło i politykę, to jest gejem. Idzie nowe, ale że nie tak szybko, to ta jego ,,normalność” wciąż ogranicza pogłowie zafascynowanych nim wyborców, mimo jego całkiem sympatycznej aparycji. I całe szczęście, bo dzięki temu szansa na wdrażanie w życie groźnych pomysłów, które ma do zaoferowania Polakom, póki co jest niewielka.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka