Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
695
BLOG

Sport reżyserowany

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Piłka nożna Obserwuj temat Obserwuj notkę 26

        Zaryzykuję i napiszę o czymś, na czym Polacy, a zwłaszcza polscy internauci, którzy obok każdej innej dziedziny wiedzy, jaką pożerają i trawią ad hoc z Wikipedii i równie szybko wydalają z pamięci, znają się najlepiej – o piłce nożnej. Ale najpierw zacznę krótką obserwacją z przeszłości.

         Niedługo po przyjeździe do Jueseju miałem okazję obejrzeć w telewizji coś, co nazywa się wrestlingiem, będącym kolażem umiejętności sportowych i aktorskich, wkomponowanych w starannie wyreżyserowane widowisko zapasów połączonych z brutalnym mordobiciem i adresowane do motłochu. Boże, czego tam nie było?! Kopanie kolanem w genitalia, uderzenia łokciem, łamanie palców, wykręcanie rąk i nóg, wciskanie do środka czaszki gałek ocznych i przede wszystkim efektowne skoki z wysokości narożnikowego słupka, kończące się przywaleniem wagą cielska leżącego niemal w stanie agonalnym przeciwnika. Była też i krew, prawdziwa nawet, którą za dodatkową opłatą wrestler zraszał twarz, robiąc sobie w poprzek głowy, tuż nad czołem, drobniutkie nacięcia ukrytym w usztywniaczu nadgarstka czubkiem żyletki. Skapujący pot mieszał się z krwią i za chwilę pokrywał groźnie gębę zawodnika.

        Ustawienia walk bywały różne: jeden na jednego, dwóch mniejszych na jednego większego, a czasem nawet dwóch większych na mniejszego, żeby bardziej rozzłościć rozemocjonowaną publikę. I jeśli nawet ktoś chwilowo zwyciężał, to i tak ostatecznie – jeśli tylko byli zakontraktowani –wygrywali narodowi bohaterowie wiwatującej tłuszczy: Hulk Hogan lub sierżant Slaughter. Kurwa, jakie to było totalnie żałosne!

         No ale czy ja naprawdę ulegam czarowi prawdziwego sportu i czy lewituję wysoko ponad geszeftem skomercjalizowanych widowisk, będąc zapalonym kibicem piłki nożnej? Czy nie wyglądam równie śmiesznie, co publika wrestlingu, emocjonując się wydarzeniami na futbolowym boisku? Czy naprawdę mam uwierzyć, że po raz drugi z rzędu - rok temu w ćwierćfinale, a teraz w półfinale - czołowa drużyna świata, prowadząc po pierwszym meczu rezultatem trzech bramek, traci kontakt z rzeczywistością i po fatalnej grze, godnej polskiej ligi, przegrywa w rewanżu na wyjeździe szansę na finał? I że jej obrona, która w pierwszym starciu ośmieszała kompromitująco nieskutecznie atakującego przeciwnika, teraz, czyli zaledwie sześć dni później, po tym jak ów przeciwnik nie mógł na dodatek wystawić swoich dwóch czołowych napastników, ośmieszyła samą siebie, robiąc konkurentom prezenty z prostych piłek i przegrywając 4:0? Czy mam uwierzyć, że as nad asami, Lionel Messi, napastnik strzelający bramki w każdej sytuacji, tym razem przechodząc dwóch obrońców i mając wolne pole do strzału z odległości około 8 metrów, zamiast huknąć podał piłkę do zasłoniętego przez dwóch Anglików Coutinho, który z założenia nie był w stanie do niej dojść? Albo czym uprawdopodobnić fakt, że drugi półfinalista, bez większych problemów kontrolujący grę na wyjeździe i wygrywający tam 1:0, już tydzień później, prowadząc po pierwszej połowie rewanżowego meczu rozgrywanego na własnym boisku 2:0, ostatecznie przegrywa 3:0 i odpada? I to po 45-minutowym stylu gry drugiej połowy, bez uzasadnienia przedłużonej aż o 5 minut, który nigdy nie powinien doprowadzić nikogo nie tylko do półfinału Ligi Mistrzów, ale nawet jej wstępnej fazy grupowej? Później pisze się, że jest to właśnie piękno nieprzewidywalności sportu, piękno niespodzianek. Zapomina się tylko dopisać, jak starannie wyreżyserowanych i za ile, aby świat mógł podziwiać brytyjski finał.

         To, co obserwujemy dziś na boiskach, a mamy możność przyjrzeć się dokładnie dzięki coraz lepszej technice telewizyjnej, przekracza granice zakreślone przepisami dla sportu, wchodząc w obszary zastrzeżone dla widowisk, o ile nawet nie dla intratnych dzięki bukmacherom widowiskowych geszeftów. Odgwizdywanie niedozwolonych zagrań, których nie dostrzegamy na powtórkach i nieodgwizdywanie tych oczywistych, obserwowanych przez setki milionów telewidzów, dyktowanie karnych, których nie było i niedyktowanie tych, które wydawały się ewidentne, powszechne symulowanie fauli, która to umiejętność wymaga równie uciążliwych treningów, co nauka dryblingu, oszukiwanie na autach oraz spalonych, a wreszcie efektowne kłótnie na boisku z sędzią, podwyższające temperaturę emocji na stadionie i przed telewizorami – to obecnie piłkarska codzienność. No i wreszcie system VAR, który miał uzdrowić futbolowe krętactwa i zapobiec drukowaniu wyników, a stał się zagrywką w głupa z widzami. Bo czy obserwując grę na boisku, czy z ekranu, ostatecznie sędzia i tak widzi to, co w danej sytuacji chce zobaczyć, o ile tylko wyraził zgodę na swój udział w zyskach.

         I tak oto, choć w zamierzeniu miało być o piłce nożnej, to wyszło, jak wyszło - o antysporcie jakim jest antyfutbol, choć wciąż dostarczający widzom emocji. Do kompletu wrażeń brak tylko widoku koszy z rozrzucanym wśród pospólstwa chlebem, lasu rąk z wyciągniętymi kciukami i kilku wiader krwi rozlanej na boisku.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport