Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
910
BLOG

Nie ruszaj się, bo cie, k...., zabiję

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

        Kiedyś… Boże, tak, kiedyś było inaczej, lepiej i w ogóle. Ba, dużo lepiej nawet, głównie dlatego, że bardziej szczerze – nie całkiem, ale chociaż trochę. Na przykład istniały silne partie komunistyczne. Takie prawdziwe, z krwi i kości, przeważnie innych, choć niekoniecznie, ale co z tego? Cele były słuszne i to się liczy, a skoro cel uświęca środki, więc i kości, i krew też. Że jak, że to niby kiepski żart, bo sądząc z mojego dorobku na wzmiankę o głupocie raczej nie zasłużyłem? Nie, ja tak całkiem serio, jak Boga kocham! Nie wierzę, a jednak kocham, chyba z rozpędu, bo niekiedy nic lepszego nie mam do roboty – trochę łowię, trochę piszę, trochę czytam, no i kocham właśnie. Z obcych rzadko kogo, bo i specjalnie nie mam za co, więc mus wybiórczy chyba taki – to tego, to owego. No i głupi ludzki nawyk. Co ciekawe, jeśli jednych ludzi zacznę nienawidzić za to, że innych kocham i są mi bliscy, wtedy zostanę marksistą, natomiast jeśli tylko nienawidzić wyłącznie za światopoglądową inność, a do tego ustawiać normalność na opak – to lewakiem. Przy czym pocieszające jest to, że zostało mi zbyt mało czasu, aby zaraza mogła się we mnie rozwinąć. Dlatego umrę zwyczajnie, tak po ludzku - na śmierć, a nie z lewackiego wykolejenia.

        Ale do rzeczy. No więc istniały bardzo silne te partie komunistyczne, nawet na Zachodzie, i miały swoje programy. Programy były marksistowskie, bo gdyby było inaczej partie nie byłyby partiami komunistycznymi – to chyba jasne i logiczne. De facto więc - czy to w okratowanej komunie, czy na wolności – ideologie się nie różniły, co może trochę dziwić, że ludzie z wolnego świata marzyli o uwięzieniu własnych swobód i praw. Pewnie za tłusto jedli, za dużo z seksem eksperymentowali i od tego dobra wszystko im się w głowach pomieszało – szklane domy z rynsztokiem biedy i totalitarnych nawyków.

        Ale nie o mieszaniu w głowach chciałem pisać, choć czytanie klasyki zamordyzmu, znaczy tuzów myśli lewicowej niejednemu zamieszało – oczywiście jeśli udało mu się przez taką lekturę przebrnąć bez chorób i urazów. Ja na przykład, w trakcie czytania wybranych części ze zbioru leninowskich prac – tak, pamiętam, to było Państwo i rewolucja, tom chyba II wydania z 1949 roku - nabawiłem się mononukleozy zakaźnej i na trzy tygodnie wylądowałem w szpitalu. Natomiast mój znajomek z podobnych powodów, bo zaczął całkiem rzetelnie studiować Kapitał, miał wypadek na rowerze, łamiąc sobie nogę. Po opuszczeniu szpitala już bezpiecznie mogłem powrócić do lektury, bo dowiedziałem się, że po przejściu choroby jestem na nią uodporniony. Mój kolega też kontynuował czytanie, zaraz po zabiegu, chodząc o kulach i wariując z lekka z powodu swędzenia pod gipsową skorupą. Jakiś zawzięty by na ten marksizm. I choć drugiej nogi już nie złamał, to jak na złość babka wzięła i mu zmarła – tuż przed końcem pierwszego tomu, a on sam dostał zakażenia od drapania unieruchomionej kończyny szprychą rowerową pod gipsem. Jednym słowem kicha z tą lekturą

        Tylko że nie o zgubnych skutkach czytania myśli zakazanych miało być dzisiaj. Nie, rzecz w tym, że przez dziesięciolecia programy partii komunistycznych się nie zmieniały. Można było zapaść w komę w latach trzydziestych, ocknąć się w sześćdziesiątych, a ideologicznie przygrywano to samo – umpa, umpa na propagandowej tubie dla pogruchotanych przez kapitalizm. I dopiero w połowie lat siedemdziesiątych, głównie na skutej Praskiej Wiosny, która odkryła przed lewicowym światem moskiewską gębę despoty, dwóch - nazwijmy ich pozytywnymi renegatami – szefów komunistycznych partii europejskich, Francji i Włoch: Georges Marchais oraz Enrico Berlinguer, postanowiło usunąć z programów swych marksistowskich organizacji naczelną zasadę teorii rewolucji, jaką jest dyktatura proletariatu. To wtedy właśnie powstała nowa idea, zwana eurokomunizmem, czyli marksizm reformowalny jako alternatywa dla ortodoksyjnego komunizmu moskiewskiego. Znaczy marksizm dla średniozamożnych. a nie wyłącznie ubogich.

        Oj, nie spodobało się to kremlowskim towarzyszom, nie spodobało! Ale co zrobić, skoro francuscy i włoscy działacze doszli do przekonania, iż zmiany polityczne i społeczne na Zachodzie zaszły tak daleko, że idea siłowego wprowadzania i podtrzymywania władzy zwycięzców walk klasowych straciła swoją aktualność. Po co więc straszyć zachodniego mieszczucha wizją krwawego lumpa z nożem w zębach, który okradnie, zgwałci i może nawet zabije, bo inaczej nie potrafi, a później będzie trzymać lud krótko, chwytem kawaleryjskim – tuż przy samym pysku? Przecież nic poza utratą bazy społecznego poparcia tym się nie ugra, zatem pomysł bez sensu.

        Upadek i kompromitacja bloku wschodniego, a co się z tym łączy i marksistowsko-leninowskiej ideologii sprawiły gwałtowny spadek zapotrzebowania na klasyków zamordyzmu. Obecnie komuniści francuscy, po rozpadzie lewicowego rządu w roku 2002, praktycznie przestali się liczyć na politycznym rynku, natomiast włoscy rozwiązali się już w roku 1991. W innych państwach również utracili swoja pozycję, okopując się w izolowanych politycznie przestrzeniach lub szukając szans przeżycia w ramach lewicowych koalicji.

        Natomiast w Polsce marksistowskim aparatczykom udała się ucieczka w polityczną przestrzeń zarezerwowaną dla socjaldemokracji, uznawanej w pozornie cywilizowanej Europie za dopuszczalną, a nawet wspieraną formę aktywności politycznej lewicy. A dlaczego wspieraną? Bowiem odrzucająca teorię rewolucji na rzecz reformistycznej, umiarkowanej wizji przemian systemowych socjaldemokracja jest bezpieczna dla światowego kapitału. Ba, powiem więcej – została przekupiona i skaptowana przez ów kapitał, by zająć pozycję na lewo i umiejętnie pacyfikować nastroje społecznego niezadowolenia.

        Dowodem tego są polscy socjaldemokraci, którzy z dnia na dzień z ortodoksyjnych moskiewskich marksistów przefarbowali się na ruch reformatorski i jako ,,lewicowi liberałowie” firmowali przemiany wolnorynkowe, rzecz jasna z dobrodziejstwem wczesnokapitalistycznego inwentarza, czyli głodem, potem i łzami osób społecznie wykluczonych. Ideowe oszustwo coraz bardziej uświadamiane przez zwolenników lewicy oczekujących od władzy socjalnej wrażliwości, korupcja i brak odczuwalnej poprawy bytu powoli sprowadzały SLD na margines sił politycznych. Aż wreszcie, w roku 2015, wyeliminowały partię z sejmowych ław.

        I tu ciekawostka. Gdy SLD zaczęło przeżywać zapaść, w mediach pojawili się szamani politycznego uzdrawiania, w tym młody wtedy, ideowy guru polskiej lewicy Sławomir Sierakowski. Sierakowski ma tę nieprzyjemną wadę, za którą mam do niego żal, że jak na złość nie chce abdykować, czyli że po prostu jest, wciąż świniąc na szkodę interesów państwa i narodu, z czego niby usprawiedliwia go jedynie fakt, iż nie on jeden. Ale nie to jest ważne. Otóż guru wymyślił sobie wtedy, iż podstawowy błąd przywództwa SLD polega na tym, że Sojusz nie potrafi uatrakcyjnić programu partii i wyjść z jego zaktualizowaną ofertą do społeczeństwa. Czasy się zmieniają, twierdził, zatem trudno serwować propagandowo to samo danie.

        Hm, no fakt. Z tym tylko, iż z partiami politycznymi jest trochę inaczej niż ze zdjęciem, które można retuszować, a obecnie poddawać dowolnej obróbce na photoshopie, ujmując na przykład Małgorzacie Wassermann 20 lat do wyborczego plakatu i czyniąc z niej atrakcyjnego podlotka. Niby ta sama Małgośka, a jakby inna. Nie, partie polityczne, o ile nie tworzą je służby, jak Platformę Obywatelską, o czym wspominał generał Czempiński lub obcy zleceniodawcy, jak niegdyś PPR ze stalinowskiego nadania lub wnuczkę tej ostatniej za moskiewską pożyczkę, rodzą się oddolnie, naturalnie, z potrzeby społecznej czy narodowej. Ta potrzeba społeczna dotyczy zwłaszcza partii o charakterze lewicowym, natomiast z przyczyn społeczno-narodowych powstała kiedyś PPS, a ostatnio PiS. Po prostu istnieje konkretne zapotrzebowanie, którego wyrazem staje się program wyznaczający zakres działań skierowanych na realizację interesów określonych grup. Oczywiście pewne założenia polityczne i społeczne mogą wymuszać drobne mutacje programowe i taktyczne, niemniej nie do tego stopnia, by gdzieś, w czysto oportunistycznej pogoni za wyborcą, czyli de facto za władzą, zmieniły się podstawowe założenia powstania danej partii. Jeśli tak się dzieje i na przykład lewica zamierza realizować program neoliberalny, co miało miejsce w Polsce, to czas zamknąć polityczny kramik na patyk, albowiem okres społecznego zapotrzebowania na określone ugrupowanie po prostu minął. Jeśli zaczynamy dokonywać istotnych zmian ideologicznych, które mają programowo przyciągnąć nowego, młodego wyborcę, a zarazem powstrzymać od ucieczki starego, to należy ich powiadomić, że nie głosują już na SLD, PO czy PSL, tylko na zupełnie nowe, koniunkturalnie ukształtowane byty, które nie mają wiele wspólnego ze swoja przeszłością.

        To co proponował Sierakowski było więc oportunistycznym draństwem, polegającym na cwaniactwie utrzymywania dawnych zwolenników przy pomocy ideowego echa zgranych postulatów, których nawet nie zamierzano realizować, i pozyskiwania nowych za sprawą programowych zmian i przetasowań, nawet gdyby te ze wspomnianym echem miały mało wspólnego. Bo co niby wspólnego mają wspierane przez współczesną lewicę rewolucja gender, zwierzęcy antyklerykalizm lub prawo do zawierania związków homoseksualnych z tym, co kształtowało ją kiedyś, czyli z wrażliwością socjalną? Nic nie ma. Jednym słowem Sierakowski proponował czysty koniunkturalizm, a mówiąc wprost polityczny geszeft, nastawiony na utrzymanie pozycji wśród elit władzy za sprawą dokonywania stałych ideologicznych zapożyczeń, politycznego remodelingu i poglądowych wolt.

        Ale nie jest to cecha tylko socjaldemokratów. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu Platforma Obywatelska szła do europejskich wyborów razem z antykatolickim SLD i bogobojnymi dotąd chłopami, z lewackimi hasłami na sztandarach, by zaraz po przegranej rozpaść się na trzy różne byty. Nawet nie polityczne, tylko polityczno-koniunkturalne, ze zdecydowaną przewaga ohydnego wizerunkowo koniunkturalizmu. PO w stworzonej koalicji idzie do Sejmu z hasłem obalenia PiS-u, czyli de facto bez żadnych propozycji programowych. SLD połączyła się z atakowaną wcześniej Wiosną politycznego hochsztaplera Biedronia i partią Zandberga, który jeszcze wczoraj krytykował oportunizm socjaldemokratów. Natomiast chłopi – najbardziej bezideowe, dlatego obrotowe politycznie ugrupowanie, z trwałą, chorobową wręcz zdolnością koalicyjną z każdym, kto zaoferuje więcej, związało się z ledwo dyszącą resztówką wciąż politycznego amatora Kukiza – nadal tylko piosenkarza i za grosz szefa partii. Czy któryś z przywódców tych ugrupowań czy koalicji posiada jakąś daleką i choćby mętną wizję przebudowy państwa? Żaden. Czy zatem mają jakieś bieżące programy – rzecz jasna poza odsunięciem PiS-u od władzy i powrotu na dawne pozycje zakąszania ośmiorniczkami? Absolutnie nie. Jaki jest zatem cel istnienia tych partii?

        No cóż, dobre pytanie. Żeby zalegalizować związki jednopłciowe, zezwolić na adopcję dzieci przez pederastów i lesbijki, zatwierdzić bezwarunkową aborcję, może eutanazję, bo to też takie bardzo nowoczesne, europejskie i w ogóle cacy, zwalczać Kościół? A także przywrócić dawną sławę hodowli koni w Janowie, co jest podobno wizytówką świetności naszego państwa, chyba jedyną – tak to zapamiętałem z propagandowych przekazów politruków od Schetyny? I oczywiście rozliczyć PiS – to na pierwszym miejscu listy życzeń. Za co? Za ograniczenie demokracji, łamanie praworządności, a tak w ogóle za faszyzm, znaczy za całokształt. Rozliczyć a nawet zdelegalizować, by już nigdy nie psuło Polski, szyderczo tylko pod rządami PO-PSL nazywanej państwem.

        Ale… No właśnie, ale jednak prawie 45% ankietowanych zdecydowanie chce głosować na bezprogramowe, bezideowe partie opozycji, które łączy tylko i wyłącznie chęć obalenia obecnie sprawujących władzę i zastąpienia ich w rządowych ławach. A dlaczego? Również z nienawiści do Kaczyńskiego i PiS, bo w podzielonym społeczeństwie to właśnie podsycana od lat i odbierająca przejrzystość myśli nienawiść staje się głównym motywem dokonywanych wyborów podczas głosowań. Nie program, nie chęć wdrażania reform przyjaznych obywatelom, nie zarys polityki zagranicznej której celem jest zapewnienie bezpieczeństwa krajowi, tylko rozbudowane emocje i stadne zachowania. Będą brać te 500 plus, te darmowe leki, trzynaste emerytury, pomoc dla uczniów, słuchać komunikatów o gospodarczym rozwoju i jednocześnie gryźć niczym wciekły pies rękę, która im to zapewniła. Zapewniła nie dla siebie, ale w służbie Polsce.

        Przy czym za stan umysłów, a w zasadzie stan emocji motłochu, bo z myśleniem nie ma to nic wspólnego, jak to wśród motłochu bywa, odpowiadają bezideowi przywódcy opozycji i ich sztaby pełne socjotechników, po których realizacji przecież nie polskich interesów możemy się spodziewać. Jak ich widzę? Widzę ich sprawiedliwie. Mniej więcej tak, jak lata temu przytrafiło się to Włodzimierzowi Czarzastemu, gdy do jego domu wdarli się antyterroryści i rzucili go jak szmatę, czyli adekwatnie do zalet ducha, na podłogę. A gdy zapytał, czy może ruszyć głową, usłyszał: ,, - Nie ruszaj się, bo cię, kurwa, zabiję”.

        I w tej oto niekomfortowej sytuacji widziałbym ich wszystkich. Z nieukrywaną satysfakcją i – co daj Bożę - bardziej szczęśliwym dla Polski zakończeniem tej scenki.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka