Zadziwiająca jest euforia uczestników marszu i sympatyzujących z opozycją dziennikarzy. Gazeta Wyborcza pisze o trzech wariantach przyszłości PO po marszu. W pierwszym, jedynym złym dla Tuska, zwolennikom i samej PO "uderza woda sodowa do głowy" z powodu przeświadczenia, że teraz to już jest autostrada do wygranej. Zastanawiam się czy aby taki test nie jest najlepszym potwierdzeniem, że właśnie ten pierwszy wariant już się realizuje.
Czytam, że na Nowogrodzkiej jest panika, bo PiS nie ma odpowiedzi na marsz. Wydaje mi się, że wobec braku oferty programowej, to waśnie Platforma Obywatelska nie ma odpowiedzi, że stała się zakładniczką marszu. Jak długo da się euforycznie pisać o przygotowywanej miesiącami demonstracji, utrzymywać jej uczestników w stanie radosnego podniecenia? Któregoś dnia trzeba będzie wrócić na ziemię i rozmawiać o programie.
Bardzo liczny marsz 4 czerwca nie był czymś niespotykanie wyjątkowym we współczesnej historii, jak się o tym pisze. We wrześniu 2012 roku do Warszawy, na demonstrację w obronie Telewizji Trwam, przybyło równie wielu ludzi. Choć telewizja TVN24 podawała wtedy, że jest kilkadziesiąt tysięcy osób, organizatorzy informowali o 500 tysiącach uczestników. Trudno ocenić jak te demonstracje wpłynęły wtedy na poparcie partii politycznych. Wobec jednego frontu medialnego na pewno nie były tak mocno eksponowane jak marsz 4 czerwca. W 2012 roku PO traciła poparcie już od stycznia. W badaniach CBOS zleciała z 40 proc. na początku roku do 27 proc. w maju. W żadnej z ówczesnych analiz za przyczynę nie uznawano licznych demonstracji ówczesnej opozycji. Mowa była o reformie emerytalnej, ACTA, trotylu na wraku Tu 154 i kryzysie gospodarczym
Kolejna obserwacja po marszu, to szokujące tempo w jakim w medialnym odbiorze Platforma pożarła resztę opozycji. Ciśnienia nie wytrzymał przede wszystkim Szymon Hołownia. Wariant: "idzie aktyw, a ja jadę do Leszna", wydawał się dla niego najlepszy, ale szczerze mówiąc, wobec rozmiaru histerii związanej z podpisaniem przez prezydenta ustawy o powołaniu komisji do spraw zbadania rosyjskich wpływów, lider PL2050 nie miał zbyt dużego pola manewru. Gdyby nie poszedł, zostałby okrzyknięty łamistrajkiem; poszedł - został całkowicie zmarginalizowany. Tłumaczenia jego i Władysława Kosiniaka-Kamysza, że mieli przemawiać w Warszawie, ale nie zdążyli, wydają się mocno naciągane.
Mówi się, że taka polaryzacja jest na rękę Kaczyńskiemu, bo to trzecia siła będzie decydować o podziale mandatów. Przeczytałem w ubiegłym tygodniu, choć nie pamiętam gdzie, że podpisanie przez prezydenta Andrzeja Dudę ustawy o komisji do spraw badania wpływów rosyjskich jest właśnie próbą wepchnięcia Hołowni i Kosiniaka w objęcia Tuska. Jeśli to był aż tak misterny pan, to czapki z głów, bo wygląda na to, że może zadziałać. W pierwszym po niedzieli sondażu, robionym także 4 czerwca, koalicja Hołowni i Kosiniaka traci aż 3 pkt. proc..
Komentarze