Rolex Rolex
10070
BLOG

Co dalej, Dzieci Magoga?

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 192

Aż padło i na Wielkiego Brata zwanego również Wielkim Szatanem, ale również Jutrzenką Wolności i wzorcem demokracji z Sevres. Sam „Brat” ani nam brat ani swat, a interesuje nas o tyle, o ile może mieć wpływ na nasze życie i przyszłość. Temat jest jak słoń, a więc jak Brat otyły, dlatego musimy ograniczyć się do rzeczy najważniejszych.

Zacznijmy od tego, że „Brat” cieszy się w Polsce popularnością trudną do wytłumaczenia. Jest ona owocem mitu, że łączą nas z „Bratem” jakieś historyczno-mistyczne związki, a nie łączy nas praktycznie nic, bo kiedy „Brat” się usamodzielniał i upodmiatawiał myśmy zanikali i przedmiotowieli. Ot, klasyczny historyczny rozjazd. Pisać o „głębokich, historycznych związkach” „Brata” i „Polski” to jak rozwodzić się nad politycznym aliansem Atlantydy i Rzymu. Nie był nam „Brat” nigdy sojusznikiem, zna nas mało, mało rozumie, a zalicza w zasadzie do „good guys” razem z resztą Europy Środkowo-Wschodniej. Dopiero ta Europa robi na „Bracie” jakieś tam wrażenie, jako moduł geopolityczny: ani nie Rosja, ani Nie Niemcy, ale też nie Włochy czy Grecja. Odrębnia.

Do niedawna „Modułem” zarządzali Niemcy, ale klasycznie chcieli wykołować szefa i stworzyć nowy gang Euroazjatycki z Rosją i Chinami. Pojawiła się potrzeba zmiany zarządu i tak wykluła się Polska w ramach koncepcji „Międzymorza”. „Międzymorzem” szczuje tak mniej więcej od 2012 roku, bo mniej więcej od tego czasu popularyzują je różne think-tanki, czytaj: jawni rzecznicy prasowi służb niejawnych. Polska jest dla „Brata” tylko i wyłącznie narzędziem, jednym w całej skrzynce z narzędziami. Jedyną właściwą odpowiedzią na takie traktowanie powinna być odpowiedź zwrotna: „Brat” niech nam będzie narzędziem. Wielkim, ultra-groźnym, trochę nieporadnym, ale tylko narzędziem. Narzędziem tym potrafili posługiwać się Prusacy, kiedy to wykonywali zadania zarządcy Europy z ramienia „Brata”. Dekompozycja Jugosławii, agresja na Serbię, wspieranie islamskich enklaw na południu Europy rękami zbrojnego ramienia brata korzystającego z ponadnarodowego emploi, czyli NATO, to przykłady.

Koncepcja Międzymorza jest nam bliska, choć w dzisiejszym kształcie powinna nam być daleka. Międzymorze „wykuliśmy” sami; dzisiaj ktoś nam Międzymorze projektuje; a jeśli ktoś, to trzeba dowiedzieć się kto, za czyje pieniądze i  na czym ten projekt dokładnie polega.

Jest to ważne o tyle, że polityką Stanów Zjednoczonych rządzi etyka oparta głęboko o doktrynę predestynacji, a w porywach millenaryzmu, co ma prawo prowadzić do mniejszych i większych katastrof. Polityka Stanów Zjednoczonych jest polityką głęboko religijna, a składowymi tej religii są:

- przekonanie o wybraństwie (predestynacja)

- przekonanie o świętości celów i środków (apotakastaza)

- przekonanie o szczególnej roli powierzonej w czasach ostatecznych (millenaryzm)

Można to w sumie określić zbiorowo jako „zabójcza broń” albo „judaizm starotestamentowy plus wieprzowina, a to wszystko zmakdonaldyzowane”.

Zauważmy, że przy takim rozpisaniu akcentów teologicznych i eschatologicznych paleta środków wiodących do celu (nadejścia „Królestwa”) jest nieograniczona żadną uniwersalną etyką. Trzeba zniszczyć dowolnymi metodami „Szatana”, żeby przyspieszyć nadejście paruzji. A potem się samo ułoży. Obawiam się, że niekoniecznie należymy do klubu „wybranych” – a co rzeczywiście sądzą o „papistach” braci najmłodsi i zagubieni kolega Rolex kiedyś opowie, bo prowadzi na codzień szeroko zakrojone badania „wśród dzikich”.

Za tą skrajnie sekciarską fasadą stoją solidne konstrukcje pragmatyków – zwolenników „dobrego życia”, zacnej whiskey i cygar, a więc wszelkich „lobbies”, choć należy podkreślić, że podział na fasadę i zaplecze wcale nie musi być ostry jak brzytwa, bo w etyce plemiennej grzeszne przyjemności pogan (bydła) „uświęcają” się wśród wybranych.

Jaka jest scena? Taka jaką wyznacza techne: a ta pozwala podbić cały świat. Ale nie pozwala jeszcze nim w całości administrować! Do końca zimnej wojny mocarstwa „okopywały” się na terenach „przyłączonych” tworząc przyjazną administrację i inwestując w nią. Dzisiaj całe obszary, zwłaszcza te przylegające do terytorium wroga dzielone są na „bazy” oraz na „dzikie pola” wokół baz. Odebranie przeciwnikowi terytorium zależnego nie musi koniecznie polegać na zaprowadzeniu tam nowej administracji – może polegać równie dobrze na wprowadzeniu i podsycaniu stanu permanentnego chaosu. Ma to jeszcze jeden wymiar: Stany Zjednoczone nie mogą dopuścić do jakiejś wymiany nuklearnych ciosów. W wymianie nuklearnych ciosów Stany Zjednoczone przegrywają, podobnie jak ich główni oponenci: Rosja i Chiny. Przegrywanie (remis jest przegraną w tym przypadku) z o wiele słabszym technologicznie przeciwnikiem jest niepraktyczne, dlatego należy wykluczyć wymianę nuklearnych ciosów. A jak to zrobić? Zbudować Golema, a potem pozwolić mu uciec!

Klasycznym przykładem jest Afryka Północna i Bliski Wschód. Amerykanie spychają Rosję do Morza Śródziemnego, każde rosyjskie dziecko to wie, bo tam uczą mapy. Tyle, że w zasadzie nie sposób im tego udowodnić, bo Amerykanie stworzyli tam kilku Golemów, którymi da się posługiwać symultanicznie: Al-Kaida może zostać zastąpiona przez ISIL, ISIL przez „umiarkowanych anty-Assadowców”, ci przez „mniej umiarkowanych, ale ciągle nie skrajnych”, etc... Zmieniają się sztandary, ale sprzęt i środki pozostają w tych samych rękach.

Sojusz z Saudami, Turcją i Izraelem jest majstersztykiem (chapeau bas!). Spaja go poczucie wybraństwa, millenaryzm, imperializm; pozwala nie skorzystanie z olbrzymich mas fanatycznego rekruta (im większe obszary chaosu, tym rekruta więcej i tym jest fanatyczniejszy i bardziej głodny), zmusza przeciwnika do rozpraszania sił potrzebnych do obrony różnych baz na całym świecie, daje możliwość tworzenia „niewidzialnych”, milionowych armii, jak ta która zajmuje północno-zachodnią Europę. Tonaż dostarczonej w przyszłości broni można określić łącznym tonażem już dzisiaj przemycanej broni, ludzi, narkotyków, etc... Wystarczy. Pamiętajmy że jeden Breivik doprowadza na skraj chaosu średnie europejskie państwo. A to był amator, do tego jeden!

No dobrze, ale gdzie my? Mamy być narzędziem, ale do czego? Mamy być największym państwem pasa sanitarnego oddzielającego dekompozycję Rosji od dekompozycji Europy Zachodniej, tak by obydwa te procesy się nie zlały, słowem: by Rosja mentalnie zdolna do stawienia czoła zagrożeniu, ale cierpiąca z powodu przestarzałych metod zarządzania nie połączyła wysiłków z Europą Zachodnią, która ma metody, ale nie jest w stanie stawić mentalnie czoła, bo nie żyje (zombie).

Czy to nam się opłaci? Po pierwsze to nikt nas nie pyta o zdanie. Były rezydent służb komunistycznych Lech Wałęsa w przypływie szczerości wywołanej irytacją z powodu wpady z „szatami cesarza” wykrzyczał swojemu koledze Olkowi Kwaśniewskiemu, że ten bezczelnie dosypał jeden milion głosów do urn, dzięki czemu został prezydentem, w czasie gdy on, Valens, zaufawszy inteligencji oficera prowadzącego, nie dosypał na czas i przerżnął casting na „cysorza”, a Amerykanie po raz pierwszy (wtedy profilaktycznie) wstawili but w drzwi Mitteleuropy stawiając na Tolka Banana, pardon Leszka Millera. W duecie z Kwaśniewskim mieli „dwugława” w wersji „nie-kosher” i „kosher”, co tam panienka lubi.

Dwugław okazał się niedoskonały i część chazarska przeflancowała się na układ moskiewsko-niemiecki, co doprowadziło do spektakularnego upadku „partii Ameryki” w następstwie tak zwanej Afery Rywina, na wspomnienie której każdy uczciwy aferzysta zaczyna zanosić modły o uniknięcie zajadów. Pisząc „układ chazarski” nie odwołuję się tutaj bynajmniej do jakiegoś płytkiego antysemityzmu (uchowaj Boże, Chazarzy to lud indoeuropejski, prawnuki Japeta!); etykietuję tak środowisko internacjonalistycznych, komunizujących, beznarodowych i areligijnych Litwaków, a przy tym wrogich tak Izraelowi (internacjonalizm versus szowinizm), jak i właściwym potomkom Szema, których potomstwo Japeta (i to po Magogu i to po Gomerze i Aszkenazym) raczej wkurza. Słowem, piszę o europejskich „różowych”.

Następstwem upadku dwugława był bój o władzę pomiędzy Ameryką i „różowymi” w sojuszu z Prusakami;)

Mówimy tu o latach 2005-2007, a więc o czasie, w którym aktywność Ameryki w Europie zdaje się zanikać, sojusz Euroazjatycki umacniać, by w końcu rzucić „Bratu” otwarte wyzwanie w roku 2011 (po spacyfikowaniu Polski w latach 2007-2010) ogłaszając powstanie nowego światowego super-mocarstwa mającego równoważyć USA. Tyle, że „Jego Murzyńskość” (teraz to cholernie modne, bo weszło na stałe do języka polskiej dyplomacji, choć palma /nomen omen/ pierwszeństwa chazarskiemu małżeństwu z Chobielina) po przyjęciu pierwszego ciosu na szczękę otrzepała się jak nasz wspaniały (śmiertelnie poważnie i z ukłonem) pięściarz Głowacki i wyprowadziła serię ciosów demolujących pięściarza Hucka, czyli Prusaka (zmuszając go nawet wzorem Iranu do rezygnacji z programu atomowego!). Nasz los w trakcie tej wymiany ciosów był, jak pamiętamy, burzliwy, ale koniec końców znaleźliśmy się na powrót w obozie „Brata”. Tylko czasu szkoda. I ludzi.

Tutaj dygresja, choć wcale nie drobna. Niezależnie od naszych dalszych losów, tych łajdaków, którzy zamieniali nasz kraj, o tysiącletniej w końcu historii, na przeładownię, skład na narzędzia i hurtownię pomiędzy Prusami a Rosją należy otorbić i wyabortować, zanim wprowadzimy całkowity zakaz aborcji. To są ludzi skrajnie niebezpieczni w konsekwencji swojego zacietrzewienia zdrajcy połączonego (dzisiaj) z przerażeniem. Im szybciej tym lepiej.

Powtórzmy jeszcze raz jednak zasadnicze pytanie: czy to nam się opłaci? Nikt nas o zdanie nie pyta, ale czy mamy: a) swój własny cel? Swoje logos i swój etos? b) czy współgrają z millenarystycznymi celami „Brata”? c) czy mamy pole manewru na wypadek, gdyby sojusz protestanckich millenarystów, Wall Street, Izraela, Turcji i Wahabitów okazał się nie aż tak skuteczny, jak się dzisiaj wydaje?

Inaczej mówiąc, jaką politykę zamierzamy prowadzić wobec oponentów „Brata”, a więc w praktyce wobec Rosji i Chin (ew: Chindii?).

W relacjach z Rosją mamy klina w postaci Smoleńska. Dzisiaj nie tylko my go mamy. Dzisiaj ma go Rosja też, bo Polska (a więc pas sanitarny) staje się geopolitycznym pępkiem w tej części świata. Niech więc nas nie dziwi nacisk na ostateczne domkniecie tej sprawy. Jest tutaj wielu zainteresowanych, a pamiętajmy że Rosja, jak dotąd, nigdy nie wydała żadnego oficjalnego komunikatu. („Międzypaństwowa” MAK to jajo-wydmuszka przez naszą mniejszość pruską zresztą wynajęta, a rosyjska prokuratura wciąż czeka na nasz ruch prezentując od czasu do czasu różne wypolerowane stosy blach niewiadomego pochodzenia, żeby naszych Danzigermenschów podrażnić). Niemcy też z jakichś powodów chcą mieć swoich zaufanych choćby w pod-komisji (ciekaw jestem trybu i umocowania prawnego tejże) łamiąc tym samym dotychczasową narrację o „hucpie”, ale prawdziwe dochodzenie będzie przecież prowadzone przez wydzielony, częściowo nieformalny „oddział” prokuratorsko-specjalny, co (że skromnie wspomnę) zalecałem już lata temu nabijając się z „międzynarodowych komisji” i wykazując brak możliwości prawnych do takowych zwołania, chyba żebyśmy oddali sprawę pod nadzór „ty wenecki” pod współdowództwem ty „Suchocki”. Ale to temat na inny czas, bardziej przynależny rozważaniom o Rosji.

Nota bene, o Rosji pisze się lżej niż o „Bracie”. Grzebiącego w „Bracie” człowieka prześladuje obraz Ezry Pounda w klatce. Ezra Pound w Rosji nie siedziałby w klatce. Na pewno dostałby jakieś stanowisko. Clou. Przed Rosją studiuję rozpaczliwy patos i ten potworny, wręcz demoniczny sarkazm Szostakowicza, a zwłaszcza tę strefę cienia pomiędzy jednym i drugim.

I czytam siostry Brontë… :)

 

Pozdrawiam

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka